Zapach ciemności. Tom 2 The dark duet. C.J. Roberts
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zapach ciemności. Tom 2 The dark duet - C.J. Roberts страница 5

Название: Zapach ciemności. Tom 2 The dark duet

Автор: C.J. Roberts

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Эротика, Секс

Серия:

isbn: 978-83-7976-342-9

isbn:

СКАЧАТЬ się to, co nieuniknione.

      – Rozepnij kajdanki.

      Mężczyzna obrzuca mnie badawczym spojrzeniem. Wiem, że jego umysł pracuje na najwyższych obrotach, próbując znaleźć sposób, by skłonić mnie do mówienia. Zaufanie nie może być jednostronne. W końcu Reed robi krok do przodu i powoli, ostrożnie rozpina kajdanki.

      – I jak? – pyta.

      – Powiem ci wszystko, ale tylko tobie. W zamian dasz mi każde jego zdjęcie, jakie masz, i wyciągniesz mnie stąd. – Serce biło mi jak oszalałe, ale zebrałam się wreszcie na odwagę; nigdy się nie poddaję. – Daj mi zdjęcie – mówię, wyciągając rękę.

      Agent Reed krzywi się na myśl, że nie może ze mną wygrać. Niechętnie zbiera zawartość folderu i podaje mi zdjęcie Caleba.

      – Najpierw będziesz musiała odpowiedzieć na moje pytania, a potem porozmawiam z przełożonymi o umowie. Obiecuję, że zrobię wszystko, żeby cię ochronić, ale musisz zacząć mówić. Musisz mi wyjaśnić, dlaczego wygląda na to, że miałaś z tą sprawą więcej wspólnego, niż powinnaś jako ledwie osiemnastoletnia dziewczyna.

      Nikt już dla mnie nie istnieje, gdy wpatruję się w twarz Caleba. Szlocham i muskam palcami znajome rysy twarzy. Kocham cię, Caleb.

      – Przyniosę kawę – oznajmia agent Reed, a w jego głosie słyszę pewną rezygnację, choć pozostaje zdeterminowany. – A kiedy wrócę, spodziewam się wyjaśnień.

      Nie zauważam, kiedy wychodzi, ale mam to gdzieś. Wiem, że daje mi czas, bym mogła rozpaczać w samotności.

      Wyszedł z pokoju i zamknął za sobą drzwi. Tym razem usłyszałam zgrzyt klucza w zamku.

      Pierwszy raz od pięciu dni jestem sama. Podejrzewam, że minie dużo czasu, zanim znowu będę mogła spędzić chwilę z Calebem. Całuję go drżącymi ustami.

      Dwa

      Calebowi wydawało się, że o naturze ludzkiej jedno można powiedzieć z całą pewnością: chcemy tego, czego mieć nie możemy. Dla Ewy był to zakazany owoc. Dla Caleba – Livvie.

      Noc nie należała do spokojnych. Livvie jęczała i drżała przez sen, a serce w piersi Caleba zdawało się stawać przy każdym najmniejszym dźwięku. Podał jej kolejną dawkę morfiny i po jakimś czasie jej ciało zdawało się wyciszać, chociaż pod powiekami oczy wciąż poruszały nerwowo. Domyślał się, że to przez koszmary. Teraz, gdy nie musiał się obawiać, że jego gest zostanie przyjęty ze zdziwieniem albo niechęcią, kusiło go, by ją dotknąć. Przytulał ją wcześniej i obojgu dało to nieco wytchnienia, ale wciąż nie mógł pozbyć się z pamięci wiadomości od Rafiqa.

      Jak szybko pojawi się w Meksyku?

      Jak zareaguje na Livvie i jej opłakany stan?

      Ile jeszcze czasu zostało, zanim Rafiq odbierze mu Livvie?

      Odbierze. Co za przedziwne, potworne i nieznane mu słowo. Zamknął oczy i spróbował skupić się na rzeczywistości. Ty ją oddajesz. Otworzył oczy. A im szybciej, tym lepiej.

      Nie mógł dłużej bujać w obłokach. Odkąd pamięta, przeżycie zawdzięczał stąpaniu twardo po ziemi. Był zimny i wyrachowany. Nie mógł tracić czasu na moralne dylematy. Mimo to chciał trochę pomarzyć. Chciał znaleźć w swoich uczuciach powód do spacyfikowania tego cynicznego mężczyzny w jego głowie. A jednak nie potrafił. Prawda była taka, że pragnął Livvie. Niestety równie prawdziwe było to, że nie takie było ich przeznaczenie. Przyciągnął dziewczynę jeszcze bliżej, ostrożnie, żeby nie ścisnąć jej połamanych żeber czy zranionego ramienia, i zanurzył twarz w jej długich włosach, napawając się jej zapachem.

      Powiedział jej, że nie jest księciem na białym koniu, jednak pominął to, iż najchętniej by nim został. Kiedyś, dawno temu, może i był… normalny. Zanim go porwano, zanim zaczęło się bicie, gwałcenie i zabijanie – mógł być kimś innym, niż jest teraz. Nigdy nie myślał w ten sposób, nigdy nie zastanawiał się, gdzie zawiodłyby go inne drogi. Żył bieżącą chwilą i bez fantazjowania. A jednak teraz marzył. Marzył o byciu takim mężczyzną, który mógłby dać Livvie to, czego zawsze pragnęła. Takim mężczyzną, którego mogłaby…

      Ale ty nie jesteś taki, prawda?

      Caleb westchnął, doskonale znając odpowiedź na to pytanie. Nigdy nie dał sobie narzucać wyobrażeń innych ludzi na jego temat, ale kiedy wreszcie czegoś sam zapragnął, poczuł się rozczarowany życiem, które wcześniej nie tylko akceptował, ale które od czasu do czasu dawało mu przyjemność. Chciał, żeby ta tęsknota i poczucie żalu go opuściły. Chciał żyć tylko po to, by wytropić i zdobyć ofiarę – od bardzo dawna tylko to miało dla niego sens. Nawet w mrocznych chwilach, kiedy jego wiara w możliwość odnalezienia Vladka została nieco zachwiana, nigdy nie myślał o czymś więcej niż to, czym był.

      Jednak wystarczyło trzy i pół tygodnia z Livvie, które dziewczyna w większości spędziła zamknięta w ciemnym pokoju, a wszystko nagle przestało mieć znaczenie. Te nowe pragnienia były głupie, naiwne i niebezpieczne. Człowiek nie może się diametralnie zmienić w tak krótkim czasie. Nadal pozostawał sobą. A jednak czuł się inaczej, nawet jeśli przeczyła temu logika. Gdyby nie wspomnienia, te potworne, pieprzone wspomnienia z czasów, gdy Narweh bił go i gwałcił. Gdyby nie zobaczył Livvie we krwi, poranionej i drżącej w rękach tamtego motocyklisty – nie miałby teraz poczucia, że jego świat trzęsie się w posadach.

      Boże! Jaką okrutną karę im wymierzył. Tego rodzaju gniewu nie czuł już od bardzo dawna. A jednak niczego nie żałował. Delektował się wyrazem twarzy członków gangu w chwili, gdy wbił w ciało Małego nóż aż po rękojeść, a jego krew trysnęła na niego samego, na ściany, na wszystko dokoła.

      Zemsta! Taki miał cel.

      Miło jest wiedzieć, dokąd się zmierza. Był pewien, że znowu poczuje ten przypływ energii. Poczuje to w tej samej sekundzie, gdy zobaczy w oczach Vladka, że ten pojął swój los, a trwać będzie do chwili, gdy wyzionie ducha. Caleba przeszedł dreszcz. Pragnął już teraz poczuć tę satysfakcję. Nic nie mogło się z tym równać. Nawet dziewczyny nie pragnął tak bardzo.

      Znienawidzi cię. Na zawsze. Zapragnie się zemścić.

      – Wiem – wyszeptał Caleb w ciemność pokoju.

      Nie mogąc oprzeć się pustce, jaką obiecywał sen, uciekł w objęcia Morfeusza.

* *

      Chłopiec za nic nie chciał się wykąpać.

      – Caleb, nie będę ci sto razy powtarzał! Śmierdzisz! Aż łeb wykręca. Minęło już kilka dni, a ty nadal jesteś cały we krwi. Ktoś cię zobaczy i wtedy dopiero będziesz miał kłopoty, chłopcze.

      – Jestem Kéleb. Jestem psem! Rozszarpałem swojego pana na strzępy. Poznałem smak krwi i spodobało mi się! Nie umyję się i będę nosił na sobie krew jako oznakę honoru.

      Oczy Rafiqa zwęziły się, rysy wyostrzyły.

      – Do wody. Natychmiast.

      Chłopiec СКАЧАТЬ