Nigdy nie mówię nigdy. Marta W. Staniszewska
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Nigdy nie mówię nigdy - Marta W. Staniszewska страница 7

Название: Nigdy nie mówię nigdy

Автор: Marta W. Staniszewska

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Эротика, Секс

Серия:

isbn: 978-83-8119-289-7

isbn:

СКАЧАТЬ w tyłek, gdy mijała mnie w swojej najobciślejszej, granatowej sukience z milionem frędzli i koralików. – Muszę jeszcze skończyć makijaż i już wychodzimy.

      Moja kochana Meg. Moja przyjaciółka. Moja honorowa siostra. Wiedziała o mnie wszystko. Dosłownie. Od ulubionego deseru po lęk przed windami.

      Szczególnie interesowało nas jednak nasze życie towarzyskie, bo to ono przysparzało nam całej serii uciech i godzin fascynujących rozmów. Wyjątkowo dobrze poznawała każdy szczegół moich spotkań z Natem i Ethanem i wiedziała, jak wyglądają ciała moich łóżkowych podbojów. Opowiadałam jej nawet o kształcie ich penisów i kolorze włosków łonowych. Ona zresztą również nie szczędziła mi szczegółów z wyglądu genitaliów jej partnerek. Tak, tak, Meg była zwolenniczką muszelek. Miłośniczką poprzecznych szparek, fascynatką kosmatych boberków. Nie przeszkadzało nam to kochać się jak siostry i zachwycać częściami intymnymi naszych kochanków.

      Meg zniknęła w kuchni, by po chwili pojawić się znów z piwem w ręku. Drugie postawiła dla mnie na toaletce, tuż obok kosmetyczki. Przesłałam jej bezgłośnego buziaka, nie przerywając malowania powieki. Rozsiadła się z nogą na nodze na fotelu pod oknem i przechyliła butelkę, opróżniając ją do połowy w jednym łyku.

      – Co u Viktorii? – spytałam ją i najwyraźniej wywołałam drażliwy temat, bo Meg skrzywiła się, jakby jej Miller smakował zepsutym mlekiem.

      – Powiedziałam jej, że to koniec – odparła Meg, a ja spojrzałam na nią ze współczuciem. Wiedziałam, że zaczynała się zakochiwać i to rozstanie musiało ją wiele kosztować.

      – Przykro mi, Meg.

      Megan zastanowiła się chwilę i dodała:

      – Nie ma co płakać nad związkiem, który nigdy nie miał być niczym więcej, oprócz seksu. Viktoria ostrzegała mnie, że nie chce się teraz wiązać. To moja wina, oszukiwałam się – mruknęła. – Wiedziałam, że nikogo nie da się zmusić do miłości.

      – To nie jest twoja wina, kochanie, słyszysz? – podeszłam do niej i ukucnęłam przy jej fotelu. – Viktoria nie była dla ciebie.

      Meg przytuliła mnie i siorbnęła cicho nosem. Podniosłam się i skierowałam do lustra, żeby dokończyć makijaż.

      – To co dziś planujesz? – spytałam, zmieniając temat. – Jakiś szybki seks bez zobowiązań, czy spokojny wieczór w moim towarzystwie.

      – To się jeszcze okaże – odparła. – À propos towarzystwa, myślisz, że Nate będzie w Morrison’s?

      – Nie jestem pewna, nie odzywał się od tygodnia – rzekłam, po czym z głośnym mlaśnięciem rozprowadziłam szminkę po wargach. – Już od jakiegoś czasu zastanawiam się, co ja właściwie z nim robię, ale dziś mam ochotę się troszeczkę zabawić. Muszę zapomnieć. A jeśli go nie będzie, to po wszystkim zadzwonię do Ethana i zaproszę go do siebie na noc.

      Nathan był facetem z którym widywałam się od miesiąca weekendy. Jak się okazało, przy okazji jednej z nielicznych rozmów był jednym z głównych obrońców największego i najbogatszego klubu piłkarskiego w mieście. Nie interesowałam się sportem ani trochę, zatem nie wiedziałam o tym, dopóki mi o tym nie powiedział. Myślę, że właśnie dlatego miał takie fajnie umięśnione i wysportowane ciało. Niestety to, co było w jego głowie nie pociągało już tak bardzo jak bicepsy i sprawne, i zawsze gotowe przyrodzenie.

      Meg popatrzyła na mnie z wyraźnym współczuciem.

      Każdy przeżywa żałobę na swój wyjątkowy sposób. Ja musiałam czymś zająć myśli, a to coś miało zazwyczaj penisa i fajne mięśnie brzucha.

      – Wiesz, że w końcu się doigrasz i zakochasz się w którymś lub co gorsza któryś zakocha się w tobie, a wtedy będzie płacz i zgrzytanie zębów – mruknęła Meg, wysączając resztki Millera. Dołączyłam do niej, kończąc swojego. – Obstawiam młodego architekta – sprecyzowała. – Spotykanie się z więcej niż jednym mężczyzną…

      – Mężczyźni to zdobywcy. Myśliwi bez skrupułów – przerwałam jej. – Nie w głowie im miłość, kwiatki i serduszka, kiedy daję im to, czego potrzebują.

      Oni czy ty? – spytało spojrzenie Meg.

      – Czyli co takiego? – dodały usta.

      Popatrzyłam na nią z ukosa, nie dowierzając, że kwestionuje moje podejście. Wstałam z krzesła i podeszłam do szafy, sięgając po wieszak z marynarką.

      – Niezobowiązujący seks, bez konsekwencji i bez problemów, jakie niosą związki. Układ wolny od zmartwień i tłumaczenia się przed kimś z późniejszego powrotu do domu. Miły czas z kobietą nieobciążony pretensjami i żalem. – Wyliczyłam i założyłam czarną marynarkę.

      – I myślisz, że to jest właśnie to, czego mężczyźni szukają w kobiecie? – spytała, a w jej tonie wyczułam, że to pytanie kryje w sobie nie tyle ciekawość, co rzucone mi wyzwanie.

      – Myślę, że to jest to, czego potrzebują – sparowałam, podnosząc rękawicę. – Mężczyźni chcą tego, czego nie mogą mieć. Każdy z nas ma takiego małego kurwika w sobie. To tyczy się również kobiet. Gdy tylko kurwik zdobędzie to, o co zabiegał, szuka nowego obiektu zainteresowania. Ja tylko staram się nie zaspokoić kurwika w stopniu dążącym do znudzenia i odrzucenia.

      – Wiesz, że cię kocham, Sam, ale muszę ci to powiedzieć – zaczęła z powagą. – Oszukujesz. Albo ich albo siebie.

      Zebrałyśmy nasze torebki. Zgasiłam światło i wyszłyśmy na korytarz.

      – A co jest złego w tym, co robię? – spytałam, zamykając drzwi na klucz.

      – Chociażby to, że nie mówisz im, że jest ich dwóch i obaj myślą, że spotykasz się tylko z jednym z nich.

      Zawisłam z dłonią na kluczu w zamku.

      – Nie obiecywałam im wyłączności – odburknęłam, przekręcając klucz do końca i sprawdziłam, czy dobrze zamknęłam drzwi, napierając na klamkę.

      – Ale też nigdy nie zaprzeczasz, kiedy o nią pytają – zjeżyła się Megan.

      Nie skomentowałam tej uwagi. Nie było co kłócić się z prawdą. Przeszłyśmy przez korytarz i dotarłyśmy do wejścia na klatkę schodową, przystanęłam przed ladą portiera, żeby poprawić paseczek sandała.

      – Dobry wieczór, pani Ryder. – Pan Chabbington przywitał mnie jak zwykle z uprzejmym profesjonalnym uśmiechem, przypominającym skrzywienie po cytrynie, kiwając do mnie siwiuteńką gołębią głową. – Dokąd dziś?

      – Jest piątek, więc dziś padło na Morrison’s – odparłam, a pan Chabbington pomarszczonymi palcami wykręcił numer korporacji taksówkowej na telefonie na swojej ladzie. – Taksówka będzie tu za trzy minuty – oznajmił portier.

      Puściłam mu dłonią buziaka w podzięce.

      Pan СКАЧАТЬ