Miłość i reszta życia. Diana Palmer
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Miłość i reszta życia - Diana Palmer страница 14

Название: Miłość i reszta życia

Автор: Diana Palmer

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Остросюжетные любовные романы

Серия:

isbn: 978-83-276-1802-3

isbn:

СКАЧАТЬ nędznych dolców – mruknął zdegustowany, chowając banknot do kieszeni. – Szkoda, że Lopez nam lepiej nie płaci. Ale przynajmniej starczy na tuzin puszek piwa.

      – Proszę mnie natychmiast puścić! – powiedziała Sally, nie posiadając się z wściekłości.

      Usiłowała dźgnąć napastnika łokciem w brzuch, jak instruktor na filmie, który widziała w telewizji, ale facet tak brutalnie wykręcił jej drugą rękę, że dosłownie zamarła z bólu.

      Stała nieruchomo, kiedy od przodu podszedł do niej kumpel tego, który ją trzymał.

      – Całkiem niezła – stwierdził skrzekliwym głosem. – Dobra, dawaj ją w krzaki.

      – Lopezowi się to nie spodoba! – zawołał trzeci mężczyzna, który został na ganku, a dopiero teraz, widząc, co się dzieje, ruszył w ich kierunku. – To niepotrzebnie zwróci na nas uwagę!

      Jeden z dwójki odpowiedział siarczystym przekleństwem. Mężczyzna, który próbował powstrzymać kumpli, zawrócił na ganek. Jego kroki zadudniły głośno na drewnianej podłodze.

      Mimo że przerażenie ściskało ją za gardło, Sally walczyła jak lwica. Szarpała się, wyrywała, kopała – niestety jej próby oswobodzenia się nie przyniosły efektów. Napastnicy byli od niej więksi i silniejsi. Nawet nie mogła wezwać gwizdkiem pomocy ani prysnąć im w twarz gazem łzawiącym. Wszelkie ciosy, jakie usiłowała wyprowadzić ręką czy nogą, skutecznie blokowali. Najwyraźniej też przeszli kurs samoobrony, ale w przeciwieństwie do niej ukończyli go. Zbyt późno przypomniała sobie, co Eb mówił o nadmiernej pewności siebie. Chociaż ci dwaj nie byli pod wpływem środków odurzających, wiedziała, że z nimi nie wygra.

      Serce waliło jej jak młotem, kiedy ciągnęli ją w stronę wysokiej trawy i krzaków porastających pobocze. Zamierzała się bronić do samego końca, ale… Łzy bezradnej wściekłości napłynęły jej do oczu. Jeden z napastników przygniótł ją do ziemi. Kiedy tak leżała śmiertelnie wystraszona, przypomniała sobie, jak zaledwie kilka tygodni temu tłumaczyła Jessice, że nie ma takiej rzeczy na świecie, z którą by sobie nie poradziła. Boże, to się nazywa arogancja!

      Nagle usłyszała stłumiony dźwięk, jakby ciche buczenie. W pierwszej chwili pomyślała, że to zwiastun utraty przytomności. Ale nie. Dźwięk stawał się coraz głośniejszy, jakby coraz bardziej się przybliżał. Po paru sekundach uświadomiła sobie, że to warkot silnika. Reflektory nadjeżdżającej ciężarówki oświetlały porzuconą na środku drogi furgonetkę, ale nie obejmowały blaskiem szamotaniny, która odbywała się w wysokiej trawie.

      Kierowca jednak domyślił się, że dzieje się coś złego, chociaż ze swojego fotela na pewno nie mógł niczego dojrzeć. Zjechał na pobocze, zgasił silnik, po czym wysiadł z kabiny. Wysoki mężczyzna w skórzanej kurtce i nasuniętym na czoło kapeluszu skierował się prosto w stronę bandziorów. Ci puścili Sally i z uniesionymi pięściami obrócili się do intruza.

      Intruzem, który przeszkodził im w zabawie, okazał się Eb!

      – Samochód się wam zepsuł? – spytał sarkastycznym tonem.

      Wyższy z bandziorów wyciągnął nóż, niższy podszedł parę kroków bliżej.

      – Nie twoja sprawa – rzekł. – Wsiadaj do wozu i spieprzaj.

      Ebenezer wsparł ręce na biodrach. Nie zamierzał nigdzie odchodzić.

      – Niedoczekanie – mruknął.

      – Pożałujesz, koleś – wysyczał wyższy z bandziorów i zrobił krok naprzód, ściskając w dłoni nóż.

      Sally wstrzymała oddech. Na miłość boską, niech Eb nie drażni tego zbira! Przecież może zginąć! Widziała w telewizji, jak niebezpiecznym narzędziem bywa nóż, zwłaszcza gdy rani w brzuch. Zresztą Eb sam mówił, że za wszelką cenę należy unikać walki z nożownikiem. Trzeba rzucić się do ucieczki i gnać, ile siły w nogach. Boże! On zaraz zginie, a wszystko przez nią, bo go nie posłuchała! Bo nie naprawiła opony. Bo…

      Nagle Eb skoczył z szybkością atakującej kobry. Sekundę później mężczyzna z nożem wił się po ziemi, trzymając się za ramię i zawodząc. Drugi bandzior, który rzucił się na pomoc koledze, wylądował na środku drogi. Podniósłszy się, ponownie zaatakował Ebenezera. Na ziemię powalił go gwałtowny cios, po którym już nie wstał.

      Nie zwracając uwagi na żałosne jęki napastnika, Eb przestąpił nad drugim, nieprzytomnym, i podszedł do Sally. Wziął ją na ręce, przeniósł do swojego pikapa i delikatnie umieścił na siedzeniu pasażera.

      – Mo…moja to…torebka – szepnęła, nie próbując już ukrywać strachu i szoku. Tak bardzo drżała na całym ciele, że nie była w stanie normalnie mówić.

      Ebenezer zatrzasnął drzwi, zgarnął sprzed zardzewiałej furgonetki torebkę oraz leżący obok portfel i podał je Sally przez drzwi od strony kierowcy.

      – Niczego ci nie zabrali? – spytał cicho.

      – Zab…zabrali. – Zaczęła łkać. Nienawidziła własnej słabości. – Ten… ten wysoki zabrał mi banknot dzie…dziesięciodolarowy. Wetknął go do… do kieszeni spodni.

      Ebenezer cofnął się na pobocze, wyciągnął bandziorowi z kieszeni skradzione pieniądze i oddawszy je Sally, wsiadł do kabiny.

      – Ale oni… Oni…

      – Ciii, nie denerwuj się. Nic im nie będzie. Oni tylko wyglądają, jakby byli półżywi. – Wydobył z kieszeni telefon komórkowy, uniósł klapkę i wybrał numer. – Bill? Mówi Eb Scott. Zostawiam ci na Simmons Mill Road, tuż za tym wynajętym domem, dwóch zbirów. Trochę im buźki pokiereszowałem. – Zerknął na Sally. – Nie dzisiaj. Powiem jej, żeby wpadła do ciebie jutro. – Przez chwilę milczał. – Spokojna głowa, żyją. Może im połamałem jakieś gnaty, więc na wszelki wypadek przyślij karetkę. Jasna sprawa. Dobra, dzięki, Bill.

      Zakończywszy rozmowę, schował komórkę do kieszeni.

      – Zapnij pasy – polecił. – Odwiozę cię, a potem przyślę kogoś z moich ludzi, żeby zmienił koło i odprowadził ci wóz.

      Ręce tak bardzo się jej trzęsły, że nie potrafiła wcelować klamerką w otwór; Eb musiał to zrobić za nią. Zanim przekręcił kluczyk w stacyjce, obrócił się i przyjrzał uważnie Sally. W jej dużych szarych oczach widział szok, strach, upokorzenie. Po chwili przeniósł wzrok niżej, na rozdartą bluzkę; spod spodu wystawał skrawek bawełnianego stanika. Była tak przerażona tym, co się stało, że nawet nie zdawała sobie sprawy, że siedzi półobnażona.

      Niewiele się zastanawiając, ściągnął koszulę, pomógł Sally włożyć ją na bluzkę, następnie zwinnymi ruchami zapiął guziki. Twarz mu stężała, kiedy zobaczył sińce i zadrapania na jej ciele.

      – Mia…miałam gwizdek – powiedziała ze szlochem. – I nawet pamiętałam wszystkie instrukcje, jakich mi udzieliłeś…

      Pokręcił smutno głową.

      – Kilka СКАЧАТЬ