Название: Miłość warta miliony
Автор: Diana Palmer
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Остросюжетные любовные романы
isbn: 978-83-276-1368-4
isbn:
– Na miłość boską! Jeszcze trochę i każesz mi karmić je widelcem!
– Bez przesady. Wymagam tylko, żeby były traktowane humanitarnie.
– One są traktowane humanitarnie!
– Nie uważam rażenia zwierząt prądem za metodę humanitarną. I przypominam ci, że taki stres może być przyczyną wielu chorób.
– Dlaczego nie przyłączysz się do obrońców praw naszych braci mniejszych? – zapytał Calhoun uszczypliwie.
– Już to zrobiłem. Należę do dwóch organizacji.
Gdy drzwi otworzyły się, Fay nie mogła się powstrzymać, by nie zajrzeć do środka. Ten zirytowany głos wydał jej się dziwnie znajomy…
Podobnie jak wysoki szczupły mężczyzna, który wyszedł z gabinetu Calhouna. Fay nie potrafiła ukryć promiennego uśmiechu i wyrazu uwielbienia, który pojawił się w jej oczach, gdy ujrzała znajomą twarz ocienioną szerokim rondem kapelusza.
Donavan. Z radości miała ochotę tańczyć.
On zaś odwrócił się i spostrzegłszy ją, ściągnął brwi. Zatrzymał się przy jej biurku i spojrzał na nią przenikliwie, mrużąc oczy. W palcach obracał zapalone cygaro.
– Co tu robisz? – zapytał bez ogródek.
– Zastępuję Nitę… – zaczęła, ale nie dał jej skończyć.
– Tylko mi nie mów, młoda damo, że musisz zarabiać na życie – ciągnął drwiącym tonem.
Zbił ją z tropu. Odzywa się do niej tak, jakby jej nie lubił, a przecież podczas fiesty bawił się tak samo dobrze jak ona. Zaskoczył ją i onieśmielił swoim zachowaniem.
– Owszem, muszę pracować – wyjąkała.
– Cóż za bolesny upadek – mruknął z niedowierzaniem. – Nadal jeździsz mercedesem?
– Znacie się? – zainteresował się Calhoun.
Donavan podniósł cygaro do ust.
– Trochę – odparł, wypuszczając gęsty obłok dymu.
Spojrzał Calhounowi w oczy i przytrzymał go wzrokiem, dopóki tamten nie westchnął z tłumioną złością i nie wycofał się do pokoju.
– Często przejeżdżasz obok baru – zauważył szorstko Donavan.
Zarumieniła się, bo nie mogła temu zaprzeczyć. Szukała Donavana, by podziękować mu za to, że odmienił jej życie. On zaś opacznie zrozumiał jej intencje, posądzając ją o zgoła inne zamiary.
– Czy to tam ci powiedzieli, że współpracuję z Ballengerami? – zapytał i, nie dając jej szansy na odpowiedź, ciągnął tym samym tonem: – Nic z tego, skarbie. Powiedziałem ci już, że żadna znudzona debiutantka nie będzie zabawiała się moim kosztem. Jeśli zatrudniłaś się u Ballengerów tylko po to, żeby mnie widywać, możesz już dziś złożyć wymówienie i wracać domu. Do swojego kawioru i szampana. Miło na ciebie popatrzeć, ale ja nie jestem do wzięcia. Jasne?
Przyglądała mu się w milczeniu, czując coraz większe zażenowanie.
– O pracy w tuczarni dowiedziałam się od mecenasa Holmana – odparła z godnością. – Do dnia dwudziestych pierwszych urodzin jestem bez grosza, a muszę z czegoś żyć, zapłacić za mieszkanie. To była jedyna propozycja pracy, jaką dostałam – tłumaczyła się, wbijając wzrok w klawiaturę komputera. – Przyznaję, że raz czy dwa przejechałam obok baru. Chciałam ci powiedzieć, że dzięki tobie zmieniło się moje życie, że uczę się samodzielności. Czułam, że muszę ci podziękować.
Zacisnął zęby, przez co wyglądał jeszcze groźniej niż zazwyczaj.
– Nie potrzebuję wdzięczności, szczenięcej fascynacji, dowodów uwielbienia i źle ulokowanego pożądania. Ale jeśli tak ci na tym zależy, to przyjmuję podziękowanie.
Był cyniczny i wyraźnie z niej drwił, zupełnie jakby chciał ją ukarać. Tak też się poczuła. Chciała okazać mu wdzięczność, a on potraktował ją jak ostatnią idiotkę. Może zresztą faktycznie jest głupia. Parę razy zdarzyło jej się o nim śnić. Poza kilkoma niewinnymi randkami z rówieśnikami nie miała żadnych doświadczeń z płcią przeciwną. Wtedy, w barze, Donavan ujął ją opiekuńczością i spokojną pewnością siebie, z jaką wybawił ją z nieprzewidzianych kłopotów. Poczuła się przy nim kobietą i zapragnęła widywać go częściej.
Tymczasem on mówi jej teraz, żeby nie robiła sobie złudnych nadziei, bo on nie potrzebuje uczuć, które ona chce mu ofiarować. Być może jego słowa wynikają z życzliwości, ale i tak sprawiają jej wielki ból.
Uśmiechnęła się z przymusem.
– Nie masz się czego obawiać. Nie zamierzam na ciebie polować z obrączką. Po prostu chciałam ci podziękować za to, co dla mnie zrobiłeś.
– Już podziękowałaś. Co teraz?
– Teraz.... biorę się do roboty, bo mam jej pełno. Nie popracuję tu długo – dodała szybko. – Nita wkrótce wraca z urlopu macierzyńskiego, więc jak tylko dostanę spadek, wsiądę do pierwszego samolotu do Georgii. Daję słowo.
Popatrzył na nią zdziwiony.
– Nie przypominam sobie, żebym prosił cię o jakiekolwiek wyjaśnienia.
– Wobec tego wracam do swoich zajęć – powiedziała, pochylając się nad klawiaturą.
Palce miała lodowate i drętwe, ale zmusiła je do pracy. Pisząc, ani razu nie podniosła głowy. Czuła się fatalnie.
Donavan też już się nie odezwał. Nie zwlekał również z odejściem. Po chwili w holu zadudniły jego miarowe kroki, gdy szedł do wyjścia, zostawiając za sobą smugę dymu z cygara.
Parę minut później Calhoun wychynął ze swojego pokoju.
– Wychodzę na godzinę – poinformował ją, zerkając na zegarek. – Powiedz o tym Justinowi, dobrze?
– Oczywiście – odparła z uśmiechem.
Calhoun chwilę wahał się, obserwując uważnie jej smutną twarz.
– Posłuchaj, Fay, nie bierz sobie do serca wszystkiego, co wygaduje ten facet – rzekł łagodnie. – Nie sądzę, żeby świadomie chciał kogoś zranić. Niestety, taki już jest, że wszystkim nadeptuje na odcisk. Tylko mój brat potrafi się z nim jakoś dogadać.
– Donavan wybawił mnie kiedyś z kłopotliwej sytuacji – wyznała. – Chciałam mu podziękować, ale on najwyraźniej przestraszył się, że chcę go poderwać. Mój Boże, posądził mnie nawet o to, że zatrudniłam się tutaj tylko dlatego, że on robi z wami interesy!
– Aha, rozumiem! СКАЧАТЬ