Miłość warta miliony. Diana Palmer
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Miłość warta miliony - Diana Palmer страница 6

Название: Miłość warta miliony

Автор: Diana Palmer

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Остросюжетные любовные романы

Серия:

isbn: 978-83-276-1368-4

isbn:

СКАЧАТЬ że sam zamienię się w parówkę. To była trudna próba dla mojego żołądka.

      – I test mojej wytrzymałości – wtrąciła Abby. – Chłopcom bardzo mnie brakowało. Ale chodźmy, Fay, pokażę ci, co masz robić, i pędzę do domu zagniatać ciasto.

      Fay poszła za nią do pomieszczenia, w którym siedziała sekretarka, i uważnie wysłuchała opisu swojej przyszłej pracy. Abby przedstawiła jej pokrótce typowy rozkład zajęć i pokazała, jak wypełniać formularze. Wyjaśniła również, na jakich zasadach funkcjonuje tuczarnia, by Fay miała jako takie pojęcie o firmie.

      – Kiedy o tym mówisz, wydaje się, że nie ma nic prostszego na świecie, ale w rzeczywistości praca jest dość skomplikowana, prawda? – zagadnęła ją Fay.

      – Owszem, czasem bywa ciężko – przyznała Abby. – Zwłaszcza kiedy trafi się trudny i wymagający klient. Ot, choćby J.D. Langley. Z nim nawet święty by nie wytrzymał.

      – To jakiś ranczer?

      – On jest… – odchrząknęła – jest ranczerem, ale hoduje bydło należące do innych ludzi. Jest dyrektorem generalnym wielkiej spółki, która nazywa się Mesa Blanco.

      – Nie znam się na hodowli, ale słyszałam o tej firmie.

      – Jak większość ludzi. Ale wracając do J.D., nie chcę, żebyś mnie źle zrozumiała. Jest naprawdę rewelacyjnym fachowcem, tyle że to absolutny perfekcjonista w kwestii żywienia i traktowania zwierząt. Nie toleruje, żeby ktoś źle się z nimi obchodził. Raz zobaczył, jak jeden z kowbojów popędza ościeniem zwierzęta z jego stada. Jednym susem przesadził ogrodzenie i rzucił się na tego człowieka z pięściami. J.D to ważny klient, nie możemy więc pozwolić sobie na utratę takiego kontraktu. Niestety, czasem bywa trudny. Tu, w Jacobsville, nikt nie wchodzi mu w drogę.

      – Czy jest bogaty?

      – Nie, ale stoi za nim potęga Mesa Blanco. Poza tym znany jest z porywczości, dlatego kiedy mówi, wszyscy stają na baczność. Jeśli chce, potrafi być bardzo arogancki i nieprzyjemny. Taki już z niego typ – westchnęła Abby.

      Jej słowa nasunęły Fay skojarzenie z innym mężczyzną, z owym tajemniczym kowbojem, z którym spędziła najwspanialszy wieczór swojego życia. Uśmiechnęła się smutno na myśl, że pewnie już nigdy go nie spotka. Tamta wizyta w barze była z jej strony aktem desperacji i brawury. Nie sądziła, by miała odwagę pójść tam jeszcze raz. Zwłaszcza że mogłaby narazić się na posądzenie, iż ugania się za mężczyzną, który wyraźnie jej powiedział, że nie jest zainteresowany żadnym związkiem.

      Od tamtego czasu wielokrotnie przejeżdżała obok baru, ale nie zdobyła się na to, by wejść do środka.

      – Czy ten pan Langley jest żonaty? – zapytała.

      – Nie znam kobiety, która odważyłaby się wyjść za niego za mąż – odparła Abby. – Powtórne małżeństwo ojca zraziło go do kobiet. Jeszcze parę lat temu miał opinię playboya, ale odkąd dostał posadę w Mesa Blanco, bardzo się zmienił i ustatkował. Podobno nowy prezes firmy jest strasznym konserwatystą, więc J.D. postanowił zmienić swój wizerunek. Chodzą plotki, że prezes chce oddać dyrektorski fotel człowiekowi, który ma uporządkowane życie osobiste, jest żonaty i ma dzieci. Tymczasem, o ile mi wiadomo, w życiu J.D. jest tylko jedno dziecko, siostrzeniec, który mieszka w Houston. Jego matka nie żyje. – Abby pokręciła głową. – Szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie J.D. w roli ojca.

      – Naprawdę jest taki straszny?

      Abby przytaknęła.

      – Zawsze miał trudny charakter. Na dodatek bardzo przeżył powtórne małżeństwo ojca, a potem jego śmierć. Dzisiejszy J.D. to człowiek niebezpieczny, przed którym nawet mężczyźni czują respekt. Kiedy na przykład przyjeżdża na przegląd swoich stad, mój mąż wychodzi z biura. Justin potrafi znaleźć z nim wspólny język, ale Calhoun nie umie się z nim dogadać. Niewiele brakowało, a raz skoczyliby sobie do oczu.

      – Czy ten pan bywa tu często? – zapytała Fay, nie kryjąc niechęci.

      – Raz na dwa tygodnie. Z dokładnością zegarka.

      – Wobec tego cieszę się, że nie popracuję tu długo.

      – Nie martw się – roześmiała się Abby. – Praktycznie nie będziesz z nim miała do czynienia. Justin i Calhoun biorą na siebie wszystkie ciosy.

      – Czuję się nieco spokojniejsza.

      Pierwszy dzień pracy był dosyć męczący. Zanim dobiegł końca, Fay dowiedziała się, że dla każdego stada w tuczarni trzeba sporządzić oddzielny dzienny raport. Poza tym przyswoiła sobie mnóstwo informacji na temat dziennego przyrostu masy bydła, specjalnych dodatków do paszy, zabiegów weterynaryjnych, planu dnia oraz wypełniania najprzeróżniejszych formularzy.

      Wydawałoby się, że tuczenie bydła to sprawa prosta, w rzeczywistości jednak jest to skomplikowany proces. Aby przebiegał prawidłowo, trzeba dopilnować wielu spraw. I codziennie drukować szczegółowy raport dla hodowców.

      W miarę upływu dni Fay powoli oswajała się z rytmem pracy tuczarni. Czasem zastanawiała się, czy Donavan tu zagląda. Mówił jej, że jest brygadzistą na ranczu. Jeśli hoduje się tam bydło przeznaczone do uboju, prędzej czy później musi ono trafić do tuczarni Ballengerów. Jednak z tego, co słyszała, sprawami związanymi z transportem bydła zajmują się pracownicy niższego szczebla, nie zaś ich przełożeni.

      Marzyła, by go spotkać, powiedzieć mu, jak wiele zmieniło się w jej życiu od czasu ich pamiętnej rozmowy, która tak bardzo podniosła ją na duchu. Chciała, aby wiedział, że ma dziś dużo szersze horyzonty i po raz pierwszy w życiu jest niezależna.

      To dzięki niemu w krótkim czasie z wystraszonej dziewczyny stała się pewną siebie kobietą, uważała więc, że powinna mu za to podziękować.

      Korciło ją, by zapytać Abby, czy nie zna przypadkiem jakiegoś Donavana, tłumaczyła sobie jednak, że żona szefa obraca się w zupełnie innych kręgach. Wprawdzie Ballengerowie nie obnoszą się ze swym bogactwem, lecz bez wątpienia należą do miejscowej elity.

      Na pewno nie przesiadują w barach z kompanami, którzy te bary demolują.

      Na wieść, że Fay podjęła pracę zarobkową, wuj usilnie namawiał ją do powrotu do domu, ona jednak nie zamierzała ulegać jego perswazjom. Nie wracam, powiedziała mu twardo, dodając, że nie chce żyć na jego łaskawym chlebie.

      Ponadto uprzedziła go, że w najbliższym czasie mecenas Holman będzie chciał przejrzeć wszystkie rachunki. Słysząc to, Henry wyraźnie się zmieszał. Dzień później Fay zapytała Holmana o zakres pełnomocnictwa Henry’ego Rollinsa.

      Prawnik uspokoił ją, iż prawa jej krewnego są mocno ograniczone, w związku z czym jest mało prawdopodobne, aby w ciągu najbliższych paru tygodni mógł narobić dużych szkód. Fay nie była o tym przekonana; zbyt dobrze znała przebiegłość i spryt wuja. Kto wie, jakich machlojek dopuszcza się za jej plecami.

      Nawał pracy sprawił, że do popołudnia była mocno СКАЧАТЬ