Zanim nadejdzie jutro Tom 2 Ziemia ludzi zapomnianych. Joanna Jax
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zanim nadejdzie jutro Tom 2 Ziemia ludzi zapomnianych - Joanna Jax страница 5

Название: Zanim nadejdzie jutro Tom 2 Ziemia ludzi zapomnianych

Автор: Joanna Jax

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-7835-713-1

isbn:

СКАЧАТЬ Każdy z nich śmierdział i mieli tego świadomość, ale nikt taktownie o tym nie mówił, chociaż w istocie z butów profesora Kobrzyńskiego wydobywała się wyjątkowo intensywna i paskudna woń, która niekiedy nawet potrafiła zdominować smród z otworu kloacznego.

***

      Nina nie była zadowolona z faktu, że musi dzielić się jedzeniem z Apolonią Ryszewską. Ta bowiem najwyraźniej spodziewała się w tym pociągu wagonu restauracyjnego i nie zabrała ze sobą nic, czym mogłaby się pożywić. Za to kuferek podręczny podstarzałej aktorki wypełniony był rozmaitymi pudrami, szminkami i czernidłami do brwi, a te rzeczy, jak wiadomo, nie nadawały się do jedzenia. Tym bardziej było to irytujące, że Nina w ostatniej fazie ciąży była głodna właściwie bez przerwy i z wielką chęcią spałaszowałaby wszystko, co miała, w trakcie jednego posiłku. Świadoma była jednak, że droga czeka ich długa, a tym, co dawano im do jedzenia, może nasycić się co najwyżej mały kociak. Nie mówiąc o tym, że owa ciecz, którą nazywano zupą, bardziej przypominała pomyje, a i woń roztaczała podobną. Tymczasem Apolonia zerkała za każdym razem na Ninę, gdy ta sięgała do swojej torby po kawałek chleba czy słoniny. A potem przełykała ślinę tak głośno, że nawet stukot pociągu nie był w stanie zagłuszyć tego dźwięku. I wtedy kolejny raz Nina dawała się złamać, dzieląc się ostatnimi zapasami.

      – A czemu tak nie po równo? – jęknęła Apolonia, gdy Nina odkroiła dla niej mniejszy kawałek słoniny.

      – Bo jestem w ciąży i muszę jeść za dwoje – ze spokojem odpowiedziała Nina.

      – Podobno to bzdura, że kobieta w ciąży powinna jeść więcej. Niektóre kobiety sobie folgują i dlatego po porodzie wyglądają jak słoje smalcu, a nie jak kobiety – warknęła Apolonia.

      Żona dróżnika, matka pięciorga dzieci i właścicielka pokaźnej tuszy, żachnęła się.

      – Lepiej być tłuściutkim niż pomarszczonym jak suszona śliwka.

      – Ale wówczas suknie nie leżą tak pięknie – odpowiedziała wyniośle Apolonia.

      – Tak… Całkiem jak na wieszaku. – Pieczarkowska zarechotała i dodała: – I potem zamiast biustu robią się dwa naleśniki.

      – No cóż, jedni wolą naleśniki, inni krowie wymiona – burknęła rozzłoszczona Apolonia.

      – Pani, chłop do piersiów to chce się dotulić, a nie się nimi owinąć. I jak pani tak żreć nie lubi, to czego ciągle tej ciężarnej wyjada? Ledwie co kobiecina coś do pyska podniesie, to pani już łapy wyciąga, jak po swoje – odpyskowała żona dróżnika, która od samego początku krzywo patrzyła na Apolonię i chyba tylko czekała, by móc wszcząć z nią jakąś kłótnię.

      – Nie wzięłam ze sobą jedzenia, bo sądziłam, że tutaj mi je zapewnią – godnie odparła Apolonia i podniosła się z nary.

      Zapewne chciała opuścić towarzystwo niezbyt uprzejmej kobiety, ale nie bardzo miała dokąd się udać. Mogła co najwyżej stanąć sobie nieopodal otworu na nieczystości, ale odór, jaki wydobywał się z tej prowizorycznej toalety, niemal świdrował w nozdrzach.

      – Jakby pani Ruskich nie znała. Pożywności to oni nawet dla swoich nie potrafią zorganizować, a co dopiero mówić o Poliakach – prychnęła kobieta. – Jak pani głupiaś, to pani sprawa, ale co pani ta nieszczęsna kobiecina zrobiła?

      Nina postanowiła się wtrącić, bo nie podobało się jej, w jakim kierunku zmierza ta rozmowa. Apolonia była irytująca i w istocie niezabranie żadnej żywności w tak długą podróż było głupotą, ale sławna aktorka zapewne nawet nie przypuszczała, że odbędzie ją w podobnych warunkach.

      – Częstuję panią Apolonię dobrowolnie, nikt tutaj nikomu nie wyrywa z rąk jedzenia – powiedziała stanowczo.

      Żona dróżnika w jednej chwili zamilkła i zajęła się odmawianiem różańca.

      – Dziękuję – niemal bezgłośnie powiedziała Apolonia i zmieszała się.

      Zapewne dlatego, że niewiele było w jej życiu chwil, gdy komuś dziękowała, o coś prosiła czy kogokolwiek przepraszała. Sprawiała wrażenie osoby, dla której używanie podobnych słów było poniżej jej godności. Oczywiście w zwrotach grzecznościowych stosowała tego typu formy, ale wynikało to raczej z kurtuazji. Niekiedy brzmiało to wręcz komicznie. Na przykład, gdy powiedziała pewnego razu do siedzącego nieopodal niej mężczyzny:

      – Przepraszam, czy mógłby pan nie spożywać czosnku na czas podróży. A jeśli już pan musi, proszę nie chuchać w moją stronę. Wydziela pan bardzo przykry zapach.

      – Pani ładna, śmierdzi szczynami, potem i gównem, a przeszkadza pani zapach czosnku? – zapytał nieco zdziwiony jegomość.

      Apolonia już nic nie powiedziała, tylko odwróciła się i z przepastnej walizki wyciągnęła flakon francuskich perfum, którymi zaczęła spryskiwać siebie, zasłonę przy toalecie, a nawet stopy profesora Kobrzyńskiego.

      – No, jeszcze tylko perfumy brakowało – mruknęła młoda kobieta przewijająca niemowlę. – Niechże tylko mi pani na dzieciaka tym nie sika.

      Rozpoczęła się kolejna awantura. Jedni z lubością łapali nozdrzami mgiełkę eleganckich francuskich perfum, inni zaczęli prychać, kaszleć i utyskiwać, że śmierdzą tak samo, jak ich spocone ubrania.

      Apolonia zaprzestała swoich praktyk, ale na jednym z postojów postanowiła interweniować. Wysiadła z wagonu i udała się do starszego rangą żołnierza.

      – Zdrawstwujtie, tawariszcz – zaczęła.

      – Szto? Czego chcecie? – niezbyt uprzejmie zapytał żołnierz. Mówił trochę po polsku, ze śpiewnym akcentem, i zapewne dlatego uczyniono go kierownikiem tego całego zamieszania.

      – Czy można coś zrobić z tym fetorem w wagonie? Jest nas za dużo, warunków sanitarnych nie ma żadnych, a to wiadro wrzątku, które dajecie nam raz dziennie, wystarcza zaledwie na opłukanie rąk. Już wszyscy mamy wszy, cierpimy na biegunkę. Doprawdy, proszę coś z tym zrobić – przemawiała Apolonia spokojnym głosem.

      – A paszła ty mnie! – krzyknął. – Burżujska żopa.

      Wszystkie osoby jadące wagonem z Apolonią zamilkły i oczekiwały w napięciu na ciąg dalszy. Zaczęli mieć obawy, że zdenerwowany żołnierz za karę pozbawi ich zupy i tego nędznego wiadra kipiatoka. Apolonia jednak nie myślała o ewentualnych konsekwencjach. Dostała histerii i przestała nad sobą panować.

      – Świnie w chlewie mają lepsze warunki niż my. Każda żopa potrzebuje, żeby ją czasami umyć. My też nie mamy tyłków z blachy. Tawariszcze też nie lubią, jak ich wszy gryzą. Żądam… Tak, właśnie, żądam, aby natychmiast dostarczono nam jeszcze jedno wiadro kipiatoka. I chleba. Chcę chleba! Nie kawioru i szampana, ale zwykłego chleba! – wrzeszczała Apolonia, szarpiąc się za włosy i brudne ubranie.

      Kiedy zaczęła szlochać, Jan Morawiński podszedł do niej i odciągnął ją od nieco skonsternowanego strażnika, СКАЧАТЬ