Zanim nadejdzie jutro Tom 2 Ziemia ludzi zapomnianych. Joanna Jax
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zanim nadejdzie jutro Tom 2 Ziemia ludzi zapomnianych - Joanna Jax страница 3

Название: Zanim nadejdzie jutro Tom 2 Ziemia ludzi zapomnianych

Автор: Joanna Jax

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-7835-713-1

isbn:

СКАЧАТЬ się drejka, bo jeszcze sysuń jest, ale reszta? No wie pan! – żachnęła się kobieta.

      – Szanowna pani, ja nie mówię, że pani dzieci są bardziej hałaśliwe od innych, rozumiem również pozostałe maluchy, które nagle zamknięto w drewnianej klatce, ale dorośli powinni być świadomi powagi sytuacji. Jest nas tutaj kilkadziesiąt osób, w tym wiele małych dzieci, jak każdy zacznie jazgotać, to wszyscy będziemy mieli, jak to pani powiedziała, hłuzdy poprzestawiane – spokojnie powiedział Morawiński.

      – Bardzo dobrze pan dziedzic prawi – odezwał się Konstanty Piotrowski. – Chwilami wolałbym być głuchy niż ślepy…

      – Myślę, że w obecnej sytuacji lepiej jednak, że pan nie widzi tego wszystkiego – westchnął Morawiński.

      – Ale czuję… – odparł Konstanty i pociągnął znacząco nosem.

      Gabriela wzięła w końcu od matki jajko i kawałek chleba i zaczęła powoli jeść. Nie miała zamiaru być obiektem podobnego zainteresowania. Pragnęła, żeby wszyscy zostawili ją w spokoju. A nade wszystko chciała nie obudzić się następnego dnia. Wciąż czuła na sobie zapach Aleksandra, który po kilku dniach zmieszał się z wonią jej własnego potu i smrodu wydobywającego się z otworu kloacznego. Dobrze chociaż, że ktoś wpadł na pomysł, by zrobić w tym miejscu coś w rodzaju zasłony, na którą składały się szale i koce pasażerów. W ten sposób przynajmniej uzyskano minimum intymności, jednak zachowanie czystości w tym miejscu i pozbycie się przykrych zapachów było niemożliwe, zwłaszcza że z owej toalety korzystało w ciągu dnia kilkadziesiąt osób. Do tego dochodził odór niepranych niemowlęcych pieluch i potu wydobywającego się z niemytych ciał. Gorącej wody dawano niewiele i jedynie częste postoje oraz możliwość otwarcia drzwi sprawiały, że nie podusili się w tym ścisku.

      Do tego Gabriela jeszcze słyszała płacz dzieci i ciągłe utyskiwanie niektórych pasażerów, dlatego chwilami myślała, że zwariuje. „Nawet powiesić się nie ma na czym” – myślała niekiedy, siedząc skulona w kącie nary.

      Nagle poczuła szarpnięcie, pociąg zwolnił i po chwili usłyszała zgrzyt hamujących kół składu. Błażej niemal natychmiast zerwał się z legowiska i przesunął drzwi, gdy tylko strażnik je odryglował. Do wnętrza dostało się jasne światło wiosennego poranka i powiew świeżego, pachnącego łąką powietrza. Błękitne niebo, poszarpane gdzieniegdzie jasnymi obłokami, sprawiło, że i Gabriela podniosła się z posłania i wyjrzała na zewnątrz. Zobaczyła przed sobą sielski krajobraz – łany traw i kwiatów, a w oddali majaczyły wiejskie chałupy pokryte strzechą. Nagle świat wydał się jej taki piękny. Ktoś krzyknął, że można wysiąść na chwilę, więc od razu zeskoczyła ze stopnia wagonu i pobiegła przed siebie. Ostatnio mało co jadła, więc chwilę potem opadła z sił i, ciężko dysząc, klęknęła na ziemi. Chwyciła w dłoń źdźbło trawy i przytknęła do nosa, by poczuć zapach, jaki kojarzył jej się z łąkami wokół Oszmiany, gdy biegła po nich na spotkanie z ukochanym Hubertem albo jeździła konno w towarzystwie swojego ojca.

      Nie miała pojęcia, co się z nimi działo, czy w ogóle żyli, ale przecież taka szansa istniała. Być może złe przeczucia, jakie jej towarzyszyły, były jedynie lękiem, a nie prawdą? Może w tej chwili mieli nawet lepiej niż ona albo Morawińscy? Może Hubert był już wolny i szukał jej rozpaczliwie, a ojciec próbował znaleźć sposób, by ściągnąć je z powrotem do domu? Przecież dla Huberta chciała żyć. Po to, by jeszcze kiedyś wtulić się w jego ramiona, dotknąć twarzy i popatrzeć mu w oczy, jak wtedy, gdy postanowiła mu się oddać. Kiedyś zapomni o Aleksandrze i jego haniebnym czynie, tak jak o tej podróży, która zaczynała zamieniać się w koszmar. Ale musiała być silna i nie myśleć o tym, co było, ani nawet o tym, co jest teraz, ale o przyszłości, która wymaże wszystkie doznane krzywdy. A miłość Huberta będzie najpiękniejszą nagrodą.

      Tęskniła także za ojcem. On był filarem, na którym opierała się cała ich rodzina. Rotmistrz Kącki zawsze wiedział, co robić i teraz też znalazłby jakieś rozwiązanie, by nie musiały podróżować w tak katastrofalnych warunkach.

      Zakryła twarz rękoma, jakby chciała powiedzieć coś sobie, tak po cichu, by nikt nie usłyszał.

      – Nic nie jest ważne… Nic. Tylko ty, Hubercie, i nasza miłość. Będę dla ciebie twarda jak skała, będę jadła i dbała o siebie, by być wciąż piękną, gdy znowu mnie zobaczysz. Tatusiu, przecież nazywam się Kącka. A to nazwisko oznacza niezłomność i odwagę. Nie poddam się, tak jak i ty byś się nie poddał.

      Usłyszała, że ktoś stoi za nią i ciężko dyszy. Odwróciła głowę i zobaczyła Błażeja.

      – Czy z Gabrielą wszystko jest jak należy? – zapytał zdyszany.

      Lubiła tego chłopaka. I wybaczyła mu jego przykre słowa, które kiedyś do niej skierował. Już dawno temu. Uśmiechnęła się i wyciągnęła do niego rękę.

      – Tak, wszystko w porządku. Chciałam jedynie poczuć zapach łąki i uciec jak najdalej od tego smrodu.

      Podał jej dłoń i powiedział:

      – Gabrysia pierwszy raz się uśmiechnęła, odkąd… – Błażej zmieszał się nieco i dodał: – Odkąd wsiadłaś do tego pociągu.

      – Powiedz to… Odkąd ten bydlak mnie zhańbił. Nie mam się czego wstydzić, to jemu powinno być wstyd i tym wszystkim, którzy mnie obwiniają – wycedziła przez zęby Gabriela i wyrwała dłoń z uścisku chłopaka.

      – Nikt przecież Gabrysi nie obwinia – zapewnił Błażej, nieco zdezorientowany jej wybuchem. Nie powiedział o gwałcie, bo nie chciał kolejny raz oberwać po twarzy.

      – Nie widzisz, jak Klara na mnie patrzy? Z wyrzutem? – prychnęła dziewczyna.

      – Raczej z troską – bąknął niepewnie Błażej, bo w istocie nie zauważył we wzroku drugiej panny Kąckiej żadnej wrogości.

      Owszem, tak jak i on, i pani rotmistrzowa spoglądała z lękiem na Gabrielę, bo nie jadła, nie odzywała się i patrzyła przed siebie, jak obłąkana. Raz tylko mała Nela zapytała, czy może uczesać jej włosy, bo ma takie długie i piękne, a panna Kącka zareagowała potaknięciem głowy. Błażej próbował dowcipkować, że od ludzkich włosów należy Nelę izolować, a broń Boże, nie dawać jej do łapek nożyczek, ale Gabriela nawet nie zmieniła wyrazu twarzy, gdy to mówił. Tymczasem mała Nela, wziąwszy drewniany grzebień od panny Klary, szarpała jej włosy, tapirowała je i zaczesywała na twarz, nie bacząc na fakt, że owe zabiegi są bolesne i nieprzyjemne. Rugana przez panią Domosławską i strofowana przez Błażeja, który czuł się niemal jak jej starszy brat, nie usłyszała ani słowa od swojej ofiary, czyli Gabrieli.

      – Błażej… – jęknęła nagle Gabriela, zerkając na włosy chłopaka. – Przecież ty masz wszy! Całe hordy łażą ci po głowie…

      – To się Gabrysia obudziła. – Roześmiał się. – Już po kilku godzinach nas oblazły te ścierwa. Zlazły się, cholery jaśniste, jak muchy do gówna. Ty też pewno masz, choć za bardzo nie spoglądałem na ciebie, cobyś nie była na mnie zezłuta.

      – Nic nie czułam… – powiedziała СКАЧАТЬ