Powiem ci coś. Piotr Adamczyk
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Powiem ci coś - Piotr Adamczyk страница 14

Название: Powiem ci coś

Автор: Piotr Adamczyk

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-65897-25-1

isbn:

СКАЧАТЬ jako taksówkarz. Ale co to była za praca… Więcej stania niż jeżdżenia. Najczęściej czekał na postoju w pobliżu skrzyżowania Julianowskiej ze Zgierską. Nieopodal była mała agencja towarzyska. Dziewczyny chętnie korzystały z jego usług. Miły, uprzejmy, nie zadawał pytań, budził zaufanie. No i jeździł głównie w nocy. Czasem dzwoniły do niego i wiózł je do klientów, czasem robił po prostu zakupy. Przede wszystkim papierosy i alkohol.

      Jedna z tych dziewczyn, Magda, zatrudniła się później w nocnym klubie. Takim na poziomie, z drogimi trunkami, tańcami na rurze i pokojami, które na sufitach miały lustra. Sporo musiała tam zarabiać, bo nie dawała już Maksowi pięciu złotych napiwku, jak do tej pory, lecz dziesięć, a gdy była pijana, to trafiło się nawet sto. W końcu został jej kierowcą. Nie stał już na postoju, lecz codziennie po południu podjeżdżał pod dom dziewczyny, wiózł ją do klubu i tam czekał. Czasami odwoził z klientami do restauracji lub ich domów.

      Nasłuchał się przy tym zdumiewających historii. Mężczyźni w objęciach kobiet zachowują się nieobliczalnie. Zwłaszcza jeśli są to obce kobiety, takie na jedną noc. Potem można o nich zapomnieć i po miłych chwilach rozstać się bez zobowiązań. To pozbawia mężczyzn czujności. Mówią o wszystkim, zwierzają się z najgłębszych sekretów. Skarżą się na swoje żony, chwalą dziećmi, opowiadają o kłopotach w pracy. Więcej powiedzą niż księdzu, bo łóżko to nie jest miejsce, w którym oczekuje się rozgrzeszenia.

      Czasami chcą zaimponować. Zwłaszcza ci starsi, kiedy po sześćdziesiątce natrafią na młodą dziewczynę i rozum im odbiera. Magda miała trzech takich stałych klientów. Jeden potrafił powiedzieć żonie, że jedzie w delegację, a wyjeżdżał z Magdą na tydzień do ciepłych krajów. Drugi brał ją do najdroższych lokali. Płacił rachunki po kilkaset złotych, a gdy Maks odwoził go potem do domu, to widział, że mieszka na Limanowskiego, w kamienicy tak biednej, że część okien zabita była deskami. Najciekawszy był ten trzeci. Pracował w jakimś urzędzie, bo wiedział wszystko o mieście i polityce. Znał kilku łódzkich posłów i dwóch ministrów. Afiszował się tymi znajomościami. Dzwonił czasami do któregoś z nich i włączał w telefonie głośnik, żeby Magda słyszała.

      Maks szczególnie dobrze zapamiętał jedną z takich rozmów. To była rozmowa z kimś z ministerstwa kultury.

      – Miałeś mi powiedzieć, ile to może być warte – słychać było głos z głośnika.

      – Miliony – odparł klient Magdy.

      – Żartujesz? Miliony złotych?

      – Euro.

      – I nikt o tym nie wie?

      – Tylko ja. Bo ten, który wiedział przede mną, już nie żyje. Wtedy Maks zaczął słuchać z uwagą.

97.54

      Ojciec miał kochankę, do której chciał odejść, więc co i rusz szukał pretekstu. Chociaż dzięki trzem tysiącom książek otrzymaliśmy większe mieszkanie, on uważał, że z czasem znów staje się za ciasne. Nie potrafił sobie tej ciasnoty wytłumaczyć. Gdy uznał, że sytuacja stała się trudna do zniesienia, wezwał specjalistę od za ciasnych domów.

      Ten obejrzał z uwagą wszystkie mury i powiedział:

      – W państwa domu ściany i podłogi się zmniejszają.

      – Jak to? Ściany nie mogą się zmniejszać! – zaprotestował ojciec.

      – Wszystko jest kwestią globalnych przyzwyczajeń – odrzekł specjalista od za ciasnych domów. – Fizycy odkryli, że wszechświat się zmniejsza. Gdy był wielki wybuch, to się rozszerzał, teraz ponownie się kurczy.

      – Ale co to ma wspólnego z domem?

      – Przestrzeń się kurczy, pana dom też.

      Nad ranem dom stawał się niekiedy tak ciasny, że budził nas ucisk sufitu na piersi.

      Pewnego dnia ojciec się wyprowadził i wtedy dom doszedł do siebie.

97.55

      Czasami śni mi się to, co już kiedyś mi się śniło. Co znaczy, że niektóre sny nam się powtarzają. Ciekawe, czy można też śnić czyjeś sny i mieć je z drugiej ręki, czy może raczej z drugiej głowy. To mnie trochę brzydzi, nie chciałbym mieć snów używanych przez kogoś.

97.56

      Chowam przed Tulinką historię domu babci, ale nie dość starannie, wręcz niechlujnie nawet, wystają z niej nie tylko pojedyncze słowa, lecz także całe zdania, które przy śniadaniu dziewczyna powoli wyciąga.

      – W tym domu nigdy nie było więcej drzwi?

      – Nigdy.

      – Nie przeszkadzało wam tak mieszkać?

      – To znaczy jak?

      – No, bez drzwi wewnątrz domu.

      – Jesteś tu pierwszą osobą, której to przeszkadza.

      – Jakoś tak jestem przyzwyczajona, że drzwi raczej są i się je za sobą zamyka.

      – Widzisz, wszystko jest kwestią przyzwyczajeń. Ja w ogóle nie wiedziałem, że powinny być jakieś drzwi. Nigdy ich tu nie było, myślałem, że to normalne, że właśnie to jest norma. Dopiero gdy kiedyś poszliśmy w odwiedziny do krewnych, zauważyłem, że coś jest nie tak. To było takie małe mieszkanko, chyba trzy pokoje, a kiedy weszliśmy do ciasnego przedpokoju, to widzieliśmy tylko drzwi – nic, tylko pozamykane przed nami drzwi. Pięć par zamkniętych drzwi. Zapamiętałem to, bo babcia od razu zemdlała.

      – Opowiedz mi o niej. – Dziewczyna wstaje z krzesła i podchodzi tak blisko, że czuję ją przez cienką koszulkę. To jest ten rodzaj ciepła, który się chce zatrzymać w sobie, pachnący rozgrzanym ogrodem lub domem czekającym na święta. Mam ochotę zbliżyć się bardziej do źródła tego ciepła i zapachu, przytknąć nos, policzek, usta. Myślę: tak, to prawdziwa energia kobiety, najpiękniejsza na świecie, cenniejsza niż wszystkie inne źródła energetyczne, w tym ropa naftowa i gaz ziemny – gdybym tylko potrafił rozprowadzać je rurociągiem, byłbym najbogatszym człowiekiem na świecie.

      – O czym myślisz? – niepokoi się Tulinka, widząc, że dziwnie się w nią wpatruję. Odpowiadam zgodnie z prawdą:

      – O rurociągu.

97.57

      Trochę się wstawiłem na stypie naczelnego Funeral TV, w dodatku transmitowanej na żywo. Gdy jestem wcięty, zawsze przychodzą mi do głowy absurdalne pomysły. Nie wiem, po co się mówi, że pomysły przychodzą do głowy, no bo niby gdzie indziej mają przychodzić, jeśli nie do głowy, przecież do dupy nikomu nie przychodzą, chociaż czasami na to wygląda. Zaproponowałem zarządowi nową usługę: uroczyste nekrologi. Pomysł się spodobał, co jest dla mnie istotną nauczką: nie mów po pijaku rzeczy absurdalnych, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto największy idiotyzm potraktuje na serio i wprowadzi w życie. Pamiętam, że Józef Pinior tak mawiał, ten, który tuż przed wprowadzeniem stanu wojennego pobrał z banku osiemdziesiąt milionów złotych składek delegalizowanej wówczas Solidarności i zdeponował je u kardynała Henryka Gulbinowicza we wrocławskiej kurii, ach, piękne to były czasy, księża pasali owieczki boże, СКАЧАТЬ