Powiem ci coś. Piotr Adamczyk
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Powiem ci coś - Piotr Adamczyk страница 9

Название: Powiem ci coś

Автор: Piotr Adamczyk

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-65897-25-1

isbn:

СКАЧАТЬ od Ziemi, że bez Ziemian.

97.24

      Codziennie wrzucam do kosza w pralni jeden T-shirt lub koszulę, dżinsy co dwa tygodnie, na wizytę Tulinki musiałbym za długo czekać, więc coś mnie kusi i pod pretekstem nagle nagromadzonych rzeczy do prasowania piorę wszystkie swoje czyste ubrania i dzwonię po dziewczynę. Przyjeżdża w południe, częstuję ją kawą, potem herbatą i ciastkami. Bardzo jej przeszkadzam w tym prasowaniu, ale jest gorąco, a ona pochyla się nad żelazkiem w mocno wydekoltowanej bluzce. Piersi kobiety są jak góra lodowa, zazwyczaj tylko jedna dziewiąta na wierzchu, ale i tak jest to widok tak wspaniały, że co kwadrans przynoszę kolejną herbatę; na szczęście nie jestem głupi i parzę w małych filiżankach, a nie w półlitrowym kubku. Ale i tak po godzinie kończą mi się wszystkie ciastka i widzę też, że dziewczyna już nie wypije więcej herbaty.

00.08Noc, która była koszmarem

      Ochroniarz zamknął za dziewczyną drzwi do podziemia willi. Wchodząc po schodach, czuła jego wzrok na swoich biodrach. Niech patrzy – życzyła sobie w duchu – niech o niczym innym nie myśli. I rzeczywiście, niczego się nie domyślił. A to on, rozpoznała go, był przecież wśród tych mężczyzn, którzy zabrali jej klientowi teczkę z dokumentami o ukrytym majątku Grohmanów.

      Pamięta tamtą noc doskonale. Siedziała na tylnym siedzeniu taksówki, jechali Zgierską. Jej stały klient, znany w Łodzi biznesmen, siedział obok niej, rozmawiał przez telefon z kimś, kto miał mu pomóc w dostaniu się do jakiejś skrytki. Starał się mówić półsłówkami, ale mężczyznom po alkoholu półsłówka przechodzą często w wylewne zdania. Zrozumiała więc wystarczająco dużo. Wiedziała znacznie więcej niż ci, których niebawem miała spotkać. Domyśliła się wtedy, że jej klient został przez swojego rozmówcę zdradzony.

      W drodze zebrało mu się na amory i kazał zatrzymać taksówkę na parkingu przy Zgierskiej. Kierowca dyskretnie udał się na spacer. Musieli być śledzeni, bo po paru minutach podeszło do nich dwóch mężczyzn. Jeden wyciągnął ją z samochodu, wyzwał od dziwek i kazał się wynosić. Odbiegła kilkadziesiąt metrów i schowała się za drzewem.

      Widziała, jakmężczyźniszarpalijejwspółpasażera. Chcieli się czegoś dowiedzieć, ale on tylko rozkładał ręce. W końcu powlekli go na tyły cmentarza. Wtedy wrócił kierowca taksówki. Zaskoczony, rozglądał się w poszukiwaniu swoich pasażerów. Być może pomyślał, że zrezygnowali z dalszego kursu, bo zajrzał do bagażnika, by sprawdzić, czy zniknęły również ich rzeczy. Zobaczył teczkę, wyjął ją i otworzył. Wtedy zaskoczył go pierwszy z tych zbirów. Obezwładnił kierowcę jednym ciosem karate. Zawartość teczki wysypała się na trawę. Podbiegł drugi, pośpiesznie zebrali porozrzucane rzeczy i z teczką zniknęli w ciemnościach.

      Zanim dobiegła na miejsce, kierowca wstał z ziemi i chwiejąc się, wsiadł do samochodu. Zdyszana patrzyła, jak odjeżdża. Zrezygnowana padła na kolana i zanurzyła ręce w trawę. Pod palcami poczuła dziwny dotyk. Metaliczny, ale jednocześnie miękki, ciepły. Wyłuskała przedmiot z trawy i podniosła do oczu. Złota nitka nawinięta na drewnianą szpulkę?

      Wrzuciła do torebki i ruszyła w kierunku wyjścia z parku. Usłyszała syrenę radiowozu, a zaraz potem zobaczyła ostre światło jego reflektorów. Auto pędziło wprost na nią. Oślepiona zasłoniła dłońmi oczy. Usłyszała, jak wóz ostro hamuje, potem w nocnej ciszy rozbrzmiał stanowczy męski głos:

      – Na ziemię! Kłaść się na ziemię! Policja!

      Pomyślała, że to jakiś koszmarny sen. Posłusznie położyła się na ziemi, mając nadzieję, że zaraz zacznie świtać i się z tego koszmaru obudzi.

97.25

      – Tu Tulicka – dzwoni z samego rana. – Dostałam wypowiedzenie z mieszkania, muszę za tydzień się wyprowadzić. Mogę u pana zamieszkać na miesiąc, a będę panu prasować? Proszę, proszę.

      To ich taki podstęp. Kuszą tymi swoimi głosikami „proszę, proszę” i wiedzą, że nikt się temu nie oprze.

      – Przez miesiąc? Ale ja nawet nie mam tylu rzeczy do prasowania.

      – To je będę na bieżąco gniotła.

      – Zastanowię się.

      Dzwoni ponownie po minucie.

      – Przepraszam, to chyba dziwnie zabrzmiało.

      – Nie, całkiem przyjemnie.

      – To dobrze, bo ja jednak lepiej prasuję, niż gniotę.

      – A ja na odwrót.

      – No widzi pan, jak bardzo się w takim razie przydam? Nie wiem, jak kobiety to robią, że wystarczą dwa zdania, a niedopowiedzeń jest jak z dziesięciu.

      Słowa i ręce ławo utrzymać przy sobie, ale nie myśli. Wiodą mnie na pokuszenie.

      Kończy pod wieczór, wyciągam z piekarnika pizzę, Tulinka zjada z apetytem, za oknem pada deszcz, a z radia akurat sączy się piosenka ze słowami Agnieszki Osieckiej.

      „A na deszczu diabły rosną, diabły sieje wiatr.

      Trzymaj mnie za rękę mocno, bo się skończy świat”.

      Rozmawiamy o jej przeprowadzce, do której jestem już absolutnie przekonany, na dowód czego wręczam jej klucze. Od razu wrzuca je do torebki, przy okazji wyciąga pomadkę i maluje usta, a ja wiem, że kiedy odejdzie, znów wszystko stanie się szare jak pogoda za oknem, smutne i dżdżyste, więc gdy na chwilę idzie do łazienki, zaglądam do torebki, którą zostawiła na krześle, i wyciągam czerwoną szminkę. Chowam ją do kieszeni i przez resztę wieczoru patrzę na wargi dziewczyny, żeby zapamiętać ich kształt i później wyobrazić je sobie na swoich. Potem odprowadzam ją na przystanek, a kiedy wracając, biegnę przez park, tak ponury i ciemny, że przestaję wierzyć w kolory, ściskam czerwoną szminkę w dłoni. Kiedy to nie wystarcza, otwieram ją i przypominam sobie, jak ten czerwony kolor wyglądał na ustach.

97.26

      Przygotowuję pokój dla panny Tulickiej. Na okres próbny, jak to powiedziała. Wynoszę z pokoju kaktusy i książki. Kaktusy są po Magdalenie. Książki moje, jeszcze z czasów najodleglejszej młodości. Miałem wtedy kilkanaście lat i absolutną szajbę na punkcie czytania. Nie do uwierzenia.

      Pamiętam, jak pożyczyłem z biblioteki Księgę strachów – tak mi się spodobała, a w księgarniach jej nie było, że przepisałem ją sobie ręcznie. Całą – do trzech brulionów. Mogłem po prostu powiedzieć, że zgubiłem, ale przepisałem. Nie mam pojęcia dlaczego. Może byłem tchórzem i bałem się przyznać do zguby.

      Ojciec cały czas się złościł, że kupuję za dużo książek. Sam miał tylko jedną – poradnik naprawy fiata 125p. Na studiach mieszkałem jeszcze z rodzicami. Zajmowaliśmy dwupokojowe mieszkanie, nieco ponad czterdzieści metrów kwadratowych. Ojciec chciał obszerniejsze, co jakiś czas pisał podania, ale przepisy w PRL-u były takie, że na trzy osoby większy metraż nie przysługiwał. Wszędzie wisiały półki. Nawet w przedpokoju. Na jednej były kapelusze, na pozostałych książki. Kiedyś przyszedł ktoś ze spółdzielni mieszkaniowej, zobaczył je i powiedział, że jest taki przepis lokatorski, zgodnie z którym można się starać o dodatkowy pokój, jeśli ma się bibliotekę zawierającą trzy tysiące egzemplarzy. Ojciec zabrał СКАЧАТЬ