Nieustające święto. Waldemar Lejdward
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Nieustające święto - Waldemar Lejdward страница 6

Название: Nieustające święto

Автор: Waldemar Lejdward

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-7859-602-8

isbn:

СКАЧАТЬ na zewnątrz. System monitoringu jest tylko wewnątrz banku. Nie wiemy, co się dzieje w pobliżu konwoju. Brama zostaje otwarta i samochód wjeżdża do środka. W tym momencie może nastąpić atak nieznanych grup terrorystycznych lub gangsterskich. Kiedy brama zostaje zamknięta, opuszczamy stanowiska i przystępujemy do innych działań operacyjnych.

      ‒ Piekielnie trudne zadanie.

      ‒ Właśnie.

      ‒ Tworzycie dużą grupę ochrony?

      ‒ Nie, zaledwie paru pracowników. Ja pracuję w parze z innym ochroniarzem, z powodu stanu zdrowia. W sytuacji, gdyby coś mi się stało, kolega zabezpiecza odcinek i dzwoni po pomoc.

      ‒ Gdyby nie przyjęty system działania, nie mógłbyś pracować?

      ‒ Niestety, nie.

      ‒ Żyjesz w ciągłej niepewności, co się może zdarzyć.

      ‒ No właśnie.

      ‒ Podziwiam cię.

      ‒ Jesteś byczy chłop. Szkoda, że nie możesz pić.

      ‒ No cóż, trudno.

      Po południu udałem się na przechadzkę do parku solankowego, ale obrałem inną drogę. Zboczyłem z utartego szlaku i ruszyłem w stronę dwóch budynków stojących nieco na uboczu, ale nie odwiedzanych przez kuracjuszy. Na pierwszym obiekcie widniała tabliczka z napisem: Zakład Kąpieli Borowinowych, ale jednostka była nieczynna, drzwi stały zawarte i nie było widać żadnej obsługi. Gmach miał solidne mury, a na wysokości piętra, do fasady, przylegał ciężki balkon, wsparty na grubych filarach. Poszedłem dalej i zbliżyłem się do następnego budynku. Kolejny gmach był jeszcze większy, dłuższy, otynkowany na biało i posiadał imponujący portyk, sięgający aż do szczytu elewacji, zapatrzony w cztery kolumny, w stylu jońskim. Zatrzymałem się przed wejściem i poszukałem wzrokiem tablicy informującej o przeznaczeniu obiektu, ale żadnego szyldu nie znalazłem. Ominąłem zatem gmach, a ponieważ szlak był odśnieżony, ruszyłem w kierunku rysującego się w oddali stawu. Zbiornik wodny miał owalny kształt i pokryty był grubą warstwą lodu. Okrążyłem staw, ponieważ z drugiej strony, na specjalnej platformie, poniżej poziomu gruntu, stał niewysoki posąg z białego kamienia. Brnąc w śniegu, zbliżyłem się do rzeźby. Przedstawiała Ziemowita, syna Piasta Kołodzieja. Figurka chłopca umieszczona była na walcu; następca protoplasty stał wyprostowany, w długiej sukmanie, z krótko i równo ostrzyżoną fryzurą. Wycofałem się z występu i oczyszczoną ścieżką pomaszerowałem dalej, podążając w niewiadomym kierunku. Dotarłem do skrzyżowania alei i musiałem zdecydować, w którą stronę iść. Wtedy zauważyłem dość dużą drewnianą tablicę, stojącą na uboczu. Zbliżyłem się do planszy, na której wyryty był sporych rozmiarów tekst. Zapoznałem się z zawartą informacją. Najważniejsza treść była następująca:

      Park solankowy w Inowrocławiu ma powierzchnię 53 ha.

      Charakteryzuje go wielkie bogactwo wody i przyrody.

      Występują tu dęby, jesiony, jawory, klony, kasztanowce, oliwniki wąskolistne oraz platany.

      Można tu także zobaczyć wierzby nadmorskie, rosnące dzięki klimatowi tworzonemu przez solankę.

      Obecnie dowiedziałem się, czym odznacza się park solankowy w uzdrowisku. Zawróciłem więc na alejce i skierowałem się w stronę gmachu sanatorium.

      5

      Odbyłem kolejną rundę ćwiczeń fizycznych w sali z przyrządami hakowo-linowymi. Jedna z terapeutek poleciła nowy rodzaj zaprawy ruchowej. Wskazała krzesło, na którym należało usiąść ‒ po czym opuściła linę z górnej części boksu. Linka była przeciągnięta przez dwa bloczki i zaopatrzona w drewniane kołki na końcach urządzenia. Ująłem oba uchwyty w dłonie, a rehabilitantka pokazała, jakie ruchy należy wykonywać. Manewry składały się z trzech rodzajów poruszań: pływackie, marszowe i lotnicze. Pływackie polegały na wysunięciu ramion do przodu i odchylaniu barków do tyłu, jak w żabce. Marszowe, na poruszaniu ramion w górę i w dół, na przemian. A lotnicze, na wysunięciu barków w bok i machaniu ramionami, jak skrzydłami samolotu. Cały blok ćwiczeń trwał również dziesięć minut.

      Po zakończeniu treningu rehabilitacyjnego, udałem się do następnej części budynku, w której odbywały się zabiegi magnetoterapii. Zabiegowa wskazała boks, do którego miałem przejść, i nakazała położyć się na leżance. Zauważyłem, że pod ochronną włókniną na sprzęcie do leżenia znajduje się prawdopodobnie metalowa tablica o grubości około 5 centymetrów. Zdjąłem wierzchnie okrycie i położyłem się na leżance, czując pod plecami twardość płyty. Po chwili do kabiny weszła terapeutka i włączyła aparat, który znajdował się obok stanowiska przywracającego sprawność organizmu. Nie słyszałem pracy urządzenia ani też nie czułem sił magnetycznych, które przenikały ciało. Po prostu spoczywałem na sztywnym kawałku czegoś nieokreślonego i czekałem na koniec zabiegu. Gdy rozległ się dźwięk sygnalizatora, do boksu weszła zabiegowa, wyłączyła przyrząd i oznajmiła, że czynność terapeutyczna została zakończona. Podziękowałem specjalistce i opuściłem miejsce renowacji.

      Wyszedłem ze skrzydła budynku, w którym był magnetronik, i na korytarzu natknąłem się na tablicę z informacjami o imprezach kulturalnych organizowanych przez administrację sanatorium dla kuracjuszy. Na kolejny dzień zaplanowana była wycieczka krajoznawcza po parku uzdrowiskowym, a następnie prelekcja o życiu i twórczości Jana Kasprowicza, poety pochodzącego z ziemi kujawskiej. Postanowiłem uczestniczyć w obu imprezach.

      Kiedy wkroczyłem do pokoju, Gabi siedział już przy stole i przygotowywał nową porcję papierosów z podręcznej ładowarki. Poinformowałem współmieszkańca o wydarzeniach rozrywkowych, które odbędą się w najbliższym czasie.

      ‒ Skorzystaj z okazji! ‒ powiedział krótko.

      ‒ Nie masz ochoty wziąć udziału w proponowanych zajęciach?

      ‒ Nie. Mam inne plany.

      ‒ Jakie?

      ‒ Poznałem fajną babkę. Chcę zakręcić się koło dziewczyny.

      ‒ Ile lat ma wybranka?

      ‒ Około siedemdziesiątki.

      ‒ Matko jedyna! ‒ jęknąłem.

      ‒ Ale powiadam, babka jest jeszcze do rzeczy.

      ‒ Nie wątpię.

      Przyglądałem się, jak Gabi preparował papierosy dla własnych potrzeb. Otwierał wieko ładowarki, która miała kształt i wielkość zszywacza biurowego, rozprowadzał tytoń, w rynience umieszczonej wewnątrz urządzenia, zamykał pokrywę, wkładał pustą gilzę w okrągły otworek znajdujący się z boku aparatu, po czym przesuwał głowicę na wieku ładowarki i z otworu wyjmował gotowy papieros, dobrze nabity. Uformowane cygaretki wkładał do pudełka, z wydrukowaną na powierzchni nazwą: Route 66 Original.

      ‒ Route 66 jest drogą międzystanową w Ameryce ‒ powiedziałem.

      ‒ Zgadza się. Jest także nazwą markowego wyrobu.

      ‒ Ale tytoń nie jest markowy?

      ‒ СКАЧАТЬ