Название: Dawid z Jerozolimy
Автор: Louis de Wohl
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Историческая литература
isbn: 978-83-810-1236-2
isbn:
Kiedy Dawid wszedł na wzgórze, poczuł zapach ofiary, młodej jałówki. Ogień trawił tłuszcz na wnętrznościach, wątrobie i nerkach, wraz z samymi nerkami, jak nakazywało prawo. Podchodząc bliżej, poczuł krew na kamieniu ofiarnym.
– Chłopiec przyszedł – usłyszał głos ojca. – To Dawid, mój najmłodszy.
„Czemu ojciec jest taki smutny?” – zdziwił się Dawid. Potem spojrzał na świętego męża i zamarł. Zobaczył szeroką twarz pokrytą siecią głębokich zmarszczek i krzaczaste białe brwi nad krótkim, płaskim nosem. Oczy... Dawid nie uląkł się spojrzenia lwa, ale przy tych dwóch słońcach, które paliły go żarem, musiał spuścić wzrok.
– To ten! – rozległ się zaskakująco wysoki, gardłowy głos. – Pan go wybrał. – Palec wskazujący dłoni koloru pergaminu, pokrytej starczymi plamami, wskazał wprost na Dawida. – Zdejmij buty – rozkazał groźny starzec. – Podajcie mu dzban z wodą.
Jesse podał synowi dzban i ręcznik. Trochę drżała mu przy tym ręka.
„Co oni mi zrobią?”, myślał Dawid. Nagle przyszło mu do głowy, że może chcą złożyć go w ofierze. Czy Pan nie zażądał od Abrahama ofiary z Izaaka? W ostatniej chwili zadowolił się baranem. Może tym razem się nie zadowoli i ten starzec poderżnie mu gardło ofiarnym nożem. Mógłby oczywiście uciec. Żaden z braci by go nie dogonił, a już na pewno nie ten stary człowiek. Ale jeśli taka jest wola Boga? Wszyscy wiedzieli, że święty mąż z Rama jest prorokiem. A od Boga nie można uciec. Bóg jest wszędzie i tylko On decyduje o godzinie śmierci.
Dawid w ciszy dopełnił rytualnego obmycia. Teraz starzec gmerał przy swoim pasie, ale zamiast ofiarnego noża z szerokim ostrzem wyjął mały rożek i ostrożnie zdjął srebrną zatyczkę. Ciężki, słodkawy zapach wypełnił powietrze. Prorok modlił się cicho, trzymając głowę tak wysoko, że biała broda sterczała w górę. Potem powiedział:
– Podejdź bliżej, Dawidzie, synu Jessego.
Dawid posłuchał.
– Pochyl głowę.
Balsam, pomyślał ze zdumieniem Dawid, kiedy ciężkie krople kapały powoli na jego włosy. To niemożliwe. Na pewno mu się śni! Kiedy się obudzi, będzie brakowało jednej lub dwóch owiec jak w zeszłym tygodniu albo podkradnie się jakaś dzika bestia i... Ale nie, nie śnił: trochę balsamu spłynęło mu do oczu i piekło jak żywy ogień. Był więc przytomny, ale cisza wokół niego przypominała ciszę śmierci.
Prorok zamknął rożek z olejkiem i schował do bogato haftowanego pasa.
– Dobrze – powiedział tym swoim wysokim głosem. – O resztę zatroszczy się Pan.
Złożył Dawidowi pokłon, tak niski, że pasma białych włosów opadły mu na twarz. Ojcu Dawida skinął tylko głową, a braciom pomachał ręką. Odwrócił się bez słowa i zszedł ze wzgórza.
Nikt nie ośmielił się odezwać, dopóki nie znikł z zasięgu ich głosów. I nawet wtedy Jesse przemówił szeptem.
– Niech Pan chroni nas przed wszelkim złem. Nic z tego nie rozumiem.
– Nikt nie rozumie – zgodził się z nim najstarszy syn, wielki, krzepki Eliab. – Ale on powiedział, że przyszedł złożyć z nami ofiarę Panu.
– I to właśnie uczynił.
Szamma, trzeci z kolei, uśmiechnął się.
– Oczywiście, ojcze. Ale sam przyniósł ofiarne zwierzę. To była jego własność. Czemu więc potrzebował ciebie i nas? Ofiara była tylko pretekstem, niczym więcej. Naprawdę chciał czegoś zupełnie innego.
– Dlaczego tak na nas patrzył, na każdego po kolei? – zapytał Eliab. – Miał oczy jak... ostrza noży!
– Zaczął od ciebie. – Szamma pokiwał głową. – I wyraźnie słyszałem, jak mamrocze: „To nie ten!”.
– To samo powiedział o tobie – odparował gniewnie Eliab. – I o Abinadabie i wszystkich pozostałych.
– Tak, tak – zgodził się Szamma. Naprawdę lubił drażnić wielkiego Eliaba. – O wszystkich – oprócz chłopca. Jego namaścił.
– Ale dlaczego? – Eliab powiedział to na wpół do siebie. – Tego właśnie nie rozumiem.
– Ojcze – zapytał Dawid – czy ty wiesz, dlaczego prorok namaścił mnie?
Jesse bez słowa pokręcił głową.
– I złożył mu pokłon, jakby był wielkim panem – zakpił Eliab. – Czy jesteś wielkim panem, Dawidzie?
– Dla kóz i owiec na pewno – uśmiechnął się drwiąco Szamma.
– Dajcie spokój chłopcu – uciął Jesse i zaczął schodzić ze wzgórza.
Dawid przesunął dłonią po czole. Wysoki, gardłowy głos wciąż dźwięczał mu w uszach. „To ten. Pan go wybrał”. Wybrał? Ale do czego?
– Zawsze myślałem, że namaszcza się tylko królów – powiedział w zamyśleniu.
– Król pasterzy – mruknął Szamma i bracia się roześmieli, wszyscy oprócz Eliaba, który rzekł ponurym głosem:
– Mamy króla. Ludzie mówią, że nie grzeszy cierpliwością. Jeśli król Saul usłyszy, co zrobił ten starzec, każe nas wszystkich zabić.
Jesse odwrócił się.
– Dosyć – uciął z niespotykaną u niego gwałtownością. – Żaden z nas nie potrafi odgadnąć myśli proroka. Wasze gadanie jest głupie. I niebezpieczne.
– To jest niebezpieczne – Eliab ciągnął swój wywód. – Wystarczy, że król Saul usłyszy...
– Z tobą zawsze tak jest, bracie – przerwał mu zniecierpliwiony Szamma. – Jak sobie wbijesz coś do głowy, nie odpuścisz. Król Saul! Siedzi sobie na górze w swoim zamku i nawet nie wie o naszym istnieniu.
– Skąd to wiadomo? – mruknął Eliab. – Mówią też, że król ma nie całkiem dobrze w głowie. A szaleńcy... – Urwał, gdyż ojciec znów się odwrócił i zmierzył go ostrym wzrokiem.
– Lepiej pilnuj swojego języka – rzucił szorstko. – Najpierw mówiłeś bez szacunku o proroku Samuelu, a teraz o królu. Król został namaszczony przez Pana. Jego osoba jest święta. Jeszcze jedno takie słowo i pożałujesz.
W domu, podczas wieczornego posiłku, Dawid siedział milczący i pogrążony w myślach. Matka przyglądała mu się z niepokojem, ale nic nie mówiła. Po kolacji, gdy zobaczyła, że bierze harfę i wymyka się do ogrodu, odetchnęła z ulgą. Muzyka zawsze go odprężała.
Dawid poszedł w swoje ulubione miejsce pod drzewami palmowymi przy ogrodowym murze. Mur miał trzy metry, był za wysoki dla głodnej pantery lub szakala, by mogły go przeskoczyć. СКАЧАТЬ