Название: Trylogia
Автор: Генрик Сенкевич
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Книги для детей: прочее
isbn: 978-83-63720-28-5
isbn:
Ale jakże marnie wyglądał mały pan Michał przy rosłym i silnym atamanie! Prawie go nie było widać. Świadkowie z niepokojem spoglądali na szeroką pierś Kozaka, na olbrzymie muskuły widne spod zawiniętego rękawa, podobne do sęków i węzłów. Zdawało się, iż to mały kogucik staje do walki z potężnym jastrzębiem stepowym. Nozdrza Bohuna rozwarły się jakby zawczasu krew wietrząc, twarz skróciła się mu tak, iż czarna grzywa zdawała się do brwi sięgać, i szabla drgała mu w ręku – oczy drapieżne utkwił w przeciwnika i czekał komendy.
A pan Wołodyjowski spojrzał jeszcze pod światło na ostrze szabli, ruszył żółtymi wąsikami i stanął w pozycji.
– Jatki tu proste będą! – mruknął do Sielickiego Charłamp.
Wtem zabrzmiał trochę drżący głos Zagłoby:
– W imię boże! Zaczynajcie!
Rozdział XII
Świstnęły szable i ostrze szczęknęło o ostrze. Wnet zmienił się plac boju, bo Bohun natarł z taką wściekłością, że pan Wołodyjowski uskoczył w tył kilka kroków i świadkowie również musieli się cofnąć. Błyskawicowe zygzaki szabli Bohuna były tak szybkie, że przerażone oczy obecnych nie mogły za nimi nadążyć – zdało im się, że pan Michał całkiem jest nimi otoczony, pokryty i że Bóg jeden chyba zdoła go wyrwać spod tej nawałności piorunów. Ciosy zlały się w jeden nieustający świst, pęd poruszanego powietrza uderzał o twarze. Furia watażki wzrastała: ogarniał go dziki szał bojowy – i parł przed sobą Wołodyjowskiego jak huragan – a mały rycerz cofał się ciągle i tylko się bronił. Wyciągnięta jego prawica nie poruszała się prawie wcale, dłoń tylko sama zataczała bez ustanku małe, ale szybkie jak myśl półkola i chwytał szalone cięcia Bohunowe, ostrze podstawiał pod ostrze, odbijał i znów się zasłaniał, i jeszcze się cofał, oczy utkwił w oczach Kozaka i śród wężowych błyskawic wydawał się spokojny, jeno na policzki wystąpiły mu plamy czerwone.
Pan Zagłoba przymknął oczy – i słyszał tylko cios za ciosem, zgrzyt za zgrzytem.
„Broni się jeszcze!” – pomyślał.
– Broni się jeszcze! – szeptali panowie Sieliccy i Charłamp.
– Już przyparty do wydmy – dodał cicho Kuszel.
Zagłoba znów otworzył oko i spojrzał.
Plecy Wołodyjowskiego opierały się prawie o wydmę, ale widocznie nie był dotąd ranny, jeno rumieńce na jego twarzy stały się żywsze, a kilka kropel potu wystąpiło mu na czoło.
Serce Zagłoby zabiło nadzieją.
„Przecie i z pana Michała gracz nad gracze – pomyślał – a i tamten znuży się nareszcie.”
Jakoż twarz Bohuna stała się blada, pot perlił mu także czoło, ale opór podniecał tylko jego wściekłość: białe kły błysnęły mu spod wąsów, a z piersi wydobywało się chrapanie wściekłości.
Wołodyjowski nie spuszczał go z oka i bronił się ciągle.
Nagle poczuwszy za sobą wydmę zebrał się w sobie – już patrzącym zdawało się, że padł – on tymczasem pochylił się, skurczył, przysiadł i rzucił całą swoją osobą niby kamieniem w pierś Kozaka.
– Atakuje! – wykrzyknął Zagłoba.
– Atakuje! – powtórzyli inni.
Tak było w istocie: watażka cofał się teraz, a mały rycerz poznawszy już całą siłę przeciwnika nacierał tak żwawo, że świadkom dech zamarł w piersi: widocznie poczynał się rozgrzewać, nozdrza rozdęły mu się – małe oczki sypały skry; przysiadał i zrywał się, zmieniał w jednym mgnieniu pozycje, zataczał kręgi naokół watażki i zmuszał go do obracania się na miejscu.
– O, mistrz! O, mistrz! – wołał Zagłoba.
– Zginiesz! – ozwał się nagle Bohun.
– Zginiesz! – odpowiedział jak echo Wołodyjowski.
Wtem Kozak sztuką najbieglejszym tylko szermierzom znaną przerzucił nagle szablę z prawej ręki do lewej i dał cios od lewicy tak okropny, że pan Michał, jakby piorunem rażony, padł na ziemię.
– Jezus Maria! – krzyknął Zagłoba.
Ale pan Michał padł umyślnie i właśnie dlatego szabla Bohunowa przecięła tylko powietrze, mały rycerz zaś zerwał się jak dziki kot i całą niemal długością ostrza ciął straszliwie w odkrytą pierś Kozaka.
Bohun zachwiał się, postąpił krok, ostatnim wysileniem dał ostatnie pchnięcie; pan Wołodyjowski odbił je z łatwością, uderzył jeszcze po dwakroć w pochylony łeb – szabla wysunęła się z bezwładnych rąk Bohuna i padł twarzą na piasek, który wnet zaczerwienił się pod nim szeroką kałużą krwi.
Eliaszeńko, obecny przy bitwie, rzucił się na ciało atamana.
Świadkowie przez jakiś czas nie mogli słowa przemówić, a pan Michał milczał także; wsparł się obu rękoma na szabelce i oddychał ciężko.
Zagłoba pierwszy przerwał milczenie:
– Panie Michale, pójdź w moje objęcia! – rzekł z rozczuleniem.
Otoczyli go tedy kołem.
– Toś waść gracz pierwszej wody! Niech waści kule biją! – mówili panowie Sieliccy.
– Waść, widzę, ścichapęk! – rzekł Charłamp. – Stanę ja waszmości, żeby nie mówiono, iżem się uląkł, ale choćbyś i mnie miał waszmość tak pochlastać, zawszeć winszuję, winszuję!
– Et, dalibyście sobie waszmościowie pokój, bo w rzeczy nie macie się o co bić – mówił Zagłoba.
– Nie może być, bo tu chodzi o moją reputację – odparł petyhorzec – za którą chętnie dam gardło.
– Nic mi po waścinym gardle, zaniechajmy się lepiej – rzecze Wołodyjowski – gdyż prawdę waćpanu powiedziawszy, tom mu tam w drogę, gdzie myślisz, nie wchodził. Wejdzie tam waćpanu kto inny, lepszy ode mnie – ale nie ja.
– Jak to?
– Parol kawalerski.
– To już sobie dajcie pokój – wołali Sieliccy i Kuszel.
– Niechże i tak będzie – rzekł Charłamp otwierając ramiona.
Pan Wołodyjowski padł w nie i poczęli się całować, aż echo rozlegało się po wydmach – pan Charłamp zaś mówił:
– Niechże waści nie znam, żebyś zaś tak pochlastał podobnego wielkoluda! A i szablą umiał on też obracać.
– Anim się spodziewał, żeby taki СКАЧАТЬ