Trylogia. Генрик Сенкевич
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Trylogia - Генрик Сенкевич страница 151

Название: Trylogia

Автор: Генрик Сенкевич

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Книги для детей: прочее

Серия:

isbn: 978-83-63720-28-5

isbn:

СКАЧАТЬ Wiedziałem, żeś dobry żołnierz i gracz na szable, aleś to podobno mistrz nad mistrze.

      – On? – rzecze Zagłoba. – On by diabłu w trzecim złożeniu rogi obciął. Jeśli wasza książęca mość każe mi kiedy szyję uciąć, proszę, aby nikt inny, jeno on ją odrąbał, bo przynajmniej od razu na tamten świat pójdę. On Bohuna na wpół przez pierś przeciął, a potem jeszcze go dwa razy przez rozum przejechał.

      Książę kochał się w sprawach rycerskich i w dobrych żołnierzach, więc uśmiechnął się z zadowoleniem i spytał:

      – Znalazłeśże waść kogo równej siły na szable?

      – Jeno mnie raz Skrzetuski trochę wyszczerbił, ale też i ja jego… wtedy gdy to nas wasza książęca mość pod bramę obydwóch wsadził – a z innych może by i pan Podbipięta mi wytrzymał, bo ma siłę nadludzką – i bez mała Kuszel, gdyby miał lepsze oczy.

      – Niech mu wasza książęca mość nie wierzy – rzekł Zagłoba – jemu by nikt nie wytrzymał.

      – A Bohun długo się bronił?

      – Ciężką miałem robotę – rzekł pan Michał. – Umiał on i do lewicy przerzucać.

      – Bohun sam mnie powiadał – przerwał Zagłoba – iż się z Kurcewiczami po całych dniach dla wprawy bijał, i sam widziałem w Czehrynie, że i z innymi to czynił.

      – Wiesz co, mości Wołodyjowski – rzekł z udaną powagą książę – jedź pod Zamość, wyzwij Chmielnickiego na rękę i za jednym zamachem uwolnij Rzplitą od wszystkich klęsk i kłopotów.

      – Za rozkazem waszej książęcej mości pojadę, byle Chmielnicki chciał mi stanąć – odpowiedział Wołodyjowski.

      Na to książę:

      – My żartujemy, a świat ginie! Ale pod Zamość musicie waszmościowie naprawdę jechać. Mam wiadomości z kozackiego obozu, iż gdy tylko wybór królewicza Kazimierza będzie promulgowany, Chmielnicki od oblężenia ustąpi i cofnie się aż na Ruś, co uczyni z prawdziwego lub symulowanego afektu do króla jegomości lub też dlatego, że pod Zamościem snadnie by się jego potęga mogła złamać. Wtedy musicie jechać, opowiedzieć Skrzetuskiemu, co się stało, by ruszył kniaziówny szukać. Powiedzcie mu, żeby sobie z chorągwi moich przy staroście wałeckim wybrał tylu pocztowych, ilu będzie do ekspedycji potrzebował. Zresztą prześlę mu przez was permisję i dam list, bo mi jego szczęście wielce na sercu leży.

      – Wasza książęca mość ojcem nas wszystkich jesteś – rzekł Wołodyjowski – dlatego po wiek życia w wiernych służbach trwać chcemy.

      – Nie wiem, czyli nie głodna wkrótce u mnie będzie służba – rzekł książę – jeśli mi cała fortuna zadnieprzańska przepadnie, ale póki starczy, póty co moje, to wasze.

      – O! – wykrzyknął pan Michał. – Nasze to chudopacholskie fortuny do waszej książęcej mości zawsze będą należały.

      – I moja z innymi! – rzekł Zagłoba.

      – Jeszcze tego nie trzeba – odparł łaskawie książę. – Mam też nadzieję, iż jeśli wszystko utracę, to Rzeczpospolita chociaż o dzieciach moich będzie pamiętała.

      Książę, mówiąc to, widocznie miał chwilę jasnowidzenia. Rzplita bowiem w kilkanaście lat później oddała jego jedynemu synowi, co miała najlepszego – to jest koronę, ale tymczasem olbrzymia fortuna Jeremiego istotnie była zachwiana.

      – Tośmy się wywinęli! – mówił Zagłoba, gdy obaj z Wołodyjowskim wyszli od księcia. – Panie Michale, możesz być pewien promocji. Pokaż no ten pierścień. Dalibóg, wart on ze sto czerwonych złotych, bo kamień bardzo piękny. Spytaj się jutro jakiego Ormianina na bazarze. Można by za takową kwotę i w jedle, i w napoju, i w innych delicjach opływać. Cóż myślisz, panie Michale? Żołnierska to maksyma: „Dziś żyję, jutro gniję!” – a sens z niej taki, że na jutro nie warto się oglądać. Krótkie życie ludzkie, krótkie, panie Michale. Najważniejsze to, że już cię będzie odtąd książę w sercu nosił. Dałby on był dziesięć razy tyle, żeby Skrzetuskiemu z Bohuna prezent zrobić, a tyś to uczynił. Możesz się spodziewać wielkich łask, wierzaj mi. Mało to książę wsiów rycerstwu dożywotnie puścił albo i zgoła po darował? Co tam taki pierścień! Pewnie i ciebie jakowa intrata spotka, a w ostatku jeszcze cię książę z jaką krewniaczką swoją ożeni.

      Pan Michał aż podskoczył.

      – Skąd waść wiesz, że…

      – Że co?

      – Chciałem powiedzieć: co też waści w głowie? Jakżeby taka rzecz stać się mogła?

      – Alboż to się nie trafia? Albożeś nie szlachcic? Alboż to nie wszystka szlachta sobie równa? Mało to każden magnatus ma dalekich krewnych i krewniaczek między szlachtą, które to krewniaczki później za swych zacniejszych dworzan wydaje? Przecie podobno i Suffczyński z Sieńczy ma też jakąś daleką krewną Wiśniowieckich. Wszyscyśmy bracia, panie Michale, wszyscyśmy bracia, choć jedni drugim służym, gdyż wspólnie od Jafeta pochodzimy, a cała różnica w fortunie i urzędach, do których każdy dojść może. Podobno gdzie indziej są dyferencje znaczne między szlachtą, ale parszywa też to szlachta! Rozumiem dyferencje między psami, jako są legawce, charty misterne lub ogary głosem goniące, ale uważ, panie Michale, że ze szlachtą nie może tak być, bobyśmy psubratami, nie szlachtą byli, której hańby dla tak wdzięcznego stanu Panie Boże nie dopuść!

      – Słusznie waszmość mówisz – rzecze Wołodyjowski – ale przecie Wiśniowieccy królewski to prawie ród.

      – A ty, panie Michale, zali nie możesz być królem obran? Ja pierwszy, gdybym się uparł, tobie bym właśnie dał kreskę, jako pan Zygmunt Skarszewski, który przysięga, że za sobą samym będzie głosował, jeśli się tylko w kości nie zagra. Wszystko, chwalić Boga, u nas in liberis suffragiis – i chudopacholstwo to nasze, nie urodzenie, w drodze nam staje.

      – Otóż to właśnie! – westchnął pan Michał.

      – Cóż robić! Zrabowano nas ze szczętem i zginiemy, jeśli nam Rzplita jakowych prowentów nie obmyśli – zginiemy marnie! Cóż dziwnego, że człowiek, choć z natury i wstrzemięźliwy, lubi się napić w takich opresjach? Pójdźmy chyba, panie Michale, napić się po szklaneczce cienkusza, może się choć trochę pocieszymy.

      Tak rozmawiając, doszli do Starego Miasta i wstąpili do winiarni, przed którą kilkunastu pachołków trzymało szuby i burki pijącej w środku szlachty. Tam siadłszy za stołem, kazali sobie podać gąsiorek i poczęli się naradzać, co im teraz po pobiciu Bohuna począć wypada.

      – Jeśli się sprawdzi, że Chmielnicki od Zamościa ustąpi i pokój nastanie, tedy kniaziówna już nasza – mówił Zagłoba.

      – Trzeba by nam jak najprędzej do Skrzetuskiego. Już go też nie opuścimy, póki się dziewczyna nie odnajdzie.

      – Pewnie, że razem pojedziemy. Ale teraz nie ma sposobu dostać się do Zamościa.

      – To już wszystko jedno, byle nam Bóg później poszczęścił.

      Zagłoba СКАЧАТЬ