Trylogia. Генрик Сенкевич
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Trylogia - Генрик Сенкевич страница 147

Название: Trylogia

Автор: Генрик Сенкевич

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Книги для детей: прочее

Серия:

isbn: 978-83-63720-28-5

isbn:

СКАЧАТЬ Listy tobie wozić, panny porywać, nie na wojnę chodzić. Jak mnie Bóg miły, na własne oczy widziałem, jak hajdawerki oblatywały. Tfu, tfu! Ot i teraz o szabli gadasz, bo list wieziesz. Jakże to nam się z tobą potykać, gdy tym pismem się zasłaniasz? Piasek w oczy, piasek w oczy, mości mołojcze!… Chmiel dobry żołnierz, Krzywonos dobry, ale wielu jest między kozactwem drapichrustów!

      Bohun posunął się nagle ku panu Zagłobie, a pan Zagłoba zasunął się również szybko za pana Wołodyjowskiego, tak że dwaj młodzi rycerze stanęli przed sobą oko w oko.

      – Nie od strachu ja przed waćpanem uciekał, ale by ludzi ratować! – mówił Bohun.

      – Nie wiem, dla jakich tam przyczyn umykałeś, ale wiem, żeś umykał – rzecze pan Michał.

      – Wszędy dam waści pole, choćby tu zaraz.

      – Wyzywasz mnie? – pytał przymrużając oczy Wołodyjowski.

      – Ty mnie sławę mołojecką wziął, ty mnie pohańbił! Mnie twojej krwi potrzeba.

      – To i zgoda – rzekł Wołodyjowski.

      – Volenti non fit iniuria – dodał Zagłoba. – Ale któż królewiczowi list odda?

      – Niechże was głowa o to nie boli; to moja sprawa!

      – Bijcie się tedy, kiedy nie może być inaczej – mówił Zagłoba. – Gdyby ci się też poszczęściło, mości watażko, z tym oto kawalerem – bacz, że ja drugi staję. A teraz chodź, panie Michale, przed sień, mam coś pilnego powiedzieć.

      Dwaj przyjaciele wyszli i odwołali Kuszla spod okna alkierza, po czym Zagłoba rzekł:

      – Mości panowie, zła nasza sprawa. On naprawdę ma list do królewicza – zabijemy go, to kryminał. Pomnijcie, że kaptur propter securitatem loci w dwóch milach od pola elekcji sądzi – a to wszakże quasi poseł! Ciężka sprawa! Musimy się chyba potem gdzie schować albo może książę nas osłoni – inaczej może być źle. A znowu puszczać go wolno – jeszcze gorzej. Jedyna to sposobność oswobodzenia naszej niebogi. Gdy go nie będzie na świecie, łatwiej jej odszukamy. Bóg sam widocznie chce jej i Skrzetuskiemu pomóc – ot, co jest! Radźmy, mości panowie.

      – Waść przecie znajdziesz jaki fortel? – rzekł Kuszel.

      – Już to przez mój fortel sprawiłem, że on sam nas wyzwał. Ale trzeba świadków, obcych ludzi. Moja myśl jest, aby na Charłampa zaczekać. Biorę to na siebie, że on pierwszeństwa ustąpi i w potrzebie będzie świadczył, jakośmy zostali wyzwani i musieliśmy się bronić. Trzeba się też i od Bohuna wywiedzieć lepiej, gdzie dziewczynę ukrył. Jeśli ma zginąć, nic mu po niej – może powie, gdy go zaklniemy. A nie powie – to i tak lepiej, by nie żył. Trzeba wszystko przezornie i roztropnie czynić. Głowa pęka, mości panowie.

      – Któż się będzie z nim bił? – pytał Kuszel.

      – Pan Michał pierwszy, ja drugi – rzekł Zagłoba.

      – A ja trzeci.

      – Nie może być – przerwał pan Michał – ja się jeden biję, i na tym koniec. Położy mnie, to jego szczęście – niechże jedzie zdrów.

      – O! Jam mu już zapowiedział – rzekł Zagłoba – ale jeśli tak waszmościowie postanowicie, to ustąpię.

      – No, jego wola, czy i z waćpanem ma się bić, ale więcej z nikim.

      – Chodźmy tedy do niego.

      – Chodźmy.

      Poszli i zastali Bohuna w głównej izbie, popijającego miód. Watażka już był spokojny zupełnie.

      – Posłuchaj no, waćpan – rzekł Zagłoba – bo to są ważne sprawy, o których chcemy z tobą pomówić. Waćpan wyzwałeś tego kawalera – dobrze, ale trzeba ci wiedzieć, że skoro posłujesz, to cię prawo broni, boś do politycznego narodu, nie między dzikie bestie przyjechał. Owóż nie możemy ci dać pola inaczej, chyba przy świadkach zapowiesz, żeś sam z własnej ochoty wyzwał. Przyjedzie tu kilku szlachty, z którymi mieliśmy się pojedynkować – przed nimi to oświadczysz; my zaś damy ci kawalerski parol, że jeślić się poszczęści z panem Wołodyjowskim, tedy odjedziesz wolno i nikt ci nie będzie stawiał przeszkód, chyba że jeszcze ze mną zmierzyć się zechcesz.

      – Zgoda – rzekł Bohun – powiem przy owej szlachcie i ludziom moim zapowiem, aby list odwieźli i Chmielnickiemu powiedzieli, jeśli zginę, żem ja sam wyzwał. A poszczęści mnie Bóg z tym kawalerem sławę mołojecką odzyskać, tak i waćpana jeszcze potem na szabelki poproszę.

      To rzekłszy spojrzał Zagłobie w oczy, a Zagłoba zmieszał się nieco, kaszlnął, splunął i odrzekł:

      – Zgoda. Gdy się z tym moim uczniem popróbujesz, poznasz, jaką ze mną będziesz miał robotę. Ale mniejsza z tym… Jest drugie punctum, ważniejsze, w którym do sumienia twego się odwołujemy, gdyż luboś Kozak, chcemy cię jako kawalera traktować. Waćpan porwałeś kniaziównę Helenę Kurcewiczównę, narzeczoną naszego towarzysza i przyjaciela, i trzymasz ją w ukryciu. Wiedz, że gdybyśmy cię o to zapozwali, nic by ci nie pomogło, że cię Chmielnicki posłem swoim kreował, bo to jest raptus puellae, gardłowa sprawa, która by tu wnet sądzona była. Ale gdy do bitwy masz iść i możesz zginąć, wejdź w siebie: co się z tą niebogą stanie, gdy zginiesz? Zali jej zła i zguby chcesz ty, który ją miłujesz? Zali ją pozbawisz opieki? Na hańbę i nieszczęście wydasz? Zali katem jej i po śmierci jeszcze chcesz zostać?

      Tu głos pana Zagłoby zabrzmiał niezwykłą mu powagą, a Bohun pobladł – i pytał:

      – Czego wy ode mnie chcecie?

      – Wskaż nam miejsce jej uwięzienia, abyśmy na wypadek twojej śmierci mogli ją odnaleźć i narzeczonemu oddać. Bóg będzie miał litość nad twoją duszą, jeśli to uczynisz.

      Watażka wsparł głowę na dłoniach i zamyślił się głęboko, a trzej towarzysze pilnie śledzili zmiany w tej ruchliwej twarzy, która nagle oblała się takim smutkiem tkliwym, jakby na niej nigdy gniew ani wściekłość, ani żadne srogie uczucia nie grały i jakby ten człowiek tylko do kochania i tęsknoty był stworzony. Długi czas trwało milczenie, aż wreszcie przerwał je głos Zagłoby, który drżał, mówiąc następne słowa:

      – Jeżeliś zaś ją już pohańbił, niechże cię Bóg potępi, a ona niech choć w klasztorze znajdzie schronienie…

      Bohun podniósł oczy wilgotne, roztęsknione i tak mówił:

      – Jeśli ja ją pohańbił? Ot, nie wiem, jak wy miłujecie, panowie szlachta, rycerze i kawalery, ale ja Kozak, ja ją w Barze od śmierci i hańby obronił, a potem w pustynię wywiózł – i tam jak oka w głowie pilnował, palca na nią nie skrzywił, do nóg padał i czołem bił jak przed obrazem. Kazała precz iść, tak poszedł – i nie widział jej więcej, bo wojna-matka trzymała.

      – Bóg to waści na sądzie policzy! – rzekł odetchnąwszy głęboko Zagłoba. – Ale zali ona tam bezpieczna? Tam Krzywonos i Tatary!

      – Krzywonos pod Kamieńcem leży, a mnie do Chmielnickiego posłał pytać, czy pod Kudak ma iść – i już СКАЧАТЬ