Название: Trylogia
Автор: Генрик Сенкевич
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Книги для детей: прочее
isbn: 978-83-63720-28-5
isbn:
Pan Wołodyjowski wziął się raźno do roboty, pieniądze odebrał i tegoż dnia obaj z Zagłobą ruszyli do Zaborowa w samodziesięć i z wozem, który wiózł pieniądze. Jechali wolno, bo cała okolica z tamtej strony Warszawy roiła się od szlachty, służby, wozów i koni; wioski aż po Babice były tak zapchane, że we wszystkich chałupach mieszkali goście. Łatwo było i o przygodę w natłoku ludzi różnych humorów – jakoż mimo największych starań i skromnego zachowania się nie uniknęli jej i dwaj przyjaciele.
Dojechawszy do Babic, ujrzeli przed karczmą kilkunastu szlachty, która właśnie siadała na koń, aby jechać w swoją drogę. Dwa oddziały, pozdrowiwszy się wzajemnie, już miały się pominąć, gdy nagle jeden z jeźdźców spojrzał na pana Wołodyjowskiego i nie rzekłszy słowa puścił się rysią ku niemu.
– A tuś mi, bratku! – zakrzyknął – chowałeś się, alem cię znalazł!… Nie ujdziesz mi teraz! Hej! Mości panowie! – zakrzyknął na swoich towarzyszów – a czekajcie no trocha! Mam temu oficerkowi coś powiedzieć i chciałbym, abyście świadkami moich słów byli.
Pan Wołodyjowski uśmiechnął się z zadowoleniem, bo poznał pana Charłampa.
– Bóg mi świadkiem, żem się nie chował – rzekł – i sam waćpana szukałem, aby się go zapytać, czyliś rankor jeszcze dla mnie zachował, ale cóż! Nie mogliśmy się spotkać.
– Panie Michale – szepnął Zagłoba – po służbie jedziesz!
– Pamiętam – mruknął Wołodyjowski.
– Stawaj do sprawy! – wrzeszczał Charłamp. – Mości panowie! Obiecałem temu młodzikowi, temu gołowąsowi, że mu uszy obetnę – i obetnę, jakem Charłamp! Oba, jakem Charłamp! Bądźcie świadkami, waszmościowie, a ty, młodziku, stawaj do sprawy!
– Nie mogę, jak mnie Bóg miły, nie mogę! – mówił Wołodyjowski – pofolgujże mi wasze choć parę dni!
– Jak to nie możesz? Tchórz cię obleciał? Jeśli w tej chwili nie staniesz, toć opłazuję, aż ci się dziadek i babka przypomni. O bąku! O gzie jadowity! W drogę wchodzić umiesz, naprzykrzać się umiesz, językiem kąsać umiesz, a do szabli cię nie ma!
Tu wmieszał się pan Zagłoba.
– Widzi mi się, że waszmość w piętkę gonisz – rzekł do Charłampa – i bacz, żeby cię ten bąk naprawdę nie ukąsił, bo wtedy żadne plastry nie pomogą. Tfu! Do diabła, czy nie widzisz, że ten oficer za służbą jedzie? Spójrz na ten wóz z pieniędzmi, które do regimentu wieziemy, i zrozum, do kaduka, iż strażując przy skarbie ten oficer swoją osobą nie rozporządza i pola dać ci nie może. Kto tego nie rozumie, ten kiep, nie żołnierz! Pod wojewodą ruskim służym i nie takich bijaliśmy jak waćpan, ale dziś nie można, a co się odwlecze, to nie uciecze.
– Jużci pewno, że kiedy z pieniędzmi jadą, to nie mogą – rzekł jeden z towarzyszów Charłampa.
– A co mnie do ich pieniędzy! – krzyczał niepohamowany pan Charłamp – niech mi pole daje, bo inaczej płazować zacznę.
– Pola dziś nie dam, ale parol kawalerski dam – rzekł pan Michał – że się stawię za trzy lub cztery dni, gdzie chcecie, jak tylko sprawy po służbie załatwię. A nie będziecie się waszmościowie tą obietnicą kontentować, to każę cynglów ruszać, bo będę myślał, że nie ze szlachtą i nie z żołnierzami, ale z rozbójnikami mam do czynienia. Wybierajcie tedy, do wszystkich diabłów, gdyż nie mam czasu tu stać!
Słysząc to, eskortujący dragoni zwrócili natychmiast rury muszkietów ku napastnikom, a ten ruch, również jak i stanowcze słowa pana Michała, widoczne wywarły wrażenie na towarzyszach pana Charłampa. „Już też pofolguj – mówili mu – sameś żołnierz, wiesz, co to służba, a to pewna, że satysfakcję otrzymasz, bo to śmiała jakaś sztuka, jak i wszyscy spod ruskich chorągwi… Pohamuj się, póki prosim.”
Pan Charłamp rzucał się jeszcze przez chwilę, ale wreszcie zmiarkował, że albo towarzyszów rozgniewa, albo ich na niepewną walkę z dragonami narazi, więc zwrócił się do Wołodyjowskiego i rzekł:
– Dajesz tedy parol, że się stawisz?
– Sam cię poszukam, choćby za to, że o taką rzecz dwa razy pytasz… Stawię się w czterech dniach; dziś mamy środę, niechże będzie w sobotę po południu, we dwie godzin… Obieraj miejsce.
– Tu w Babicach siła gości – rzekł Charłamp – mogłyby jakowe impedimenta się zdarzyć. Niechże będzie tu obok, w Lipkowie, tam już spokojnie i mnie niedaleko, bo nasze kwatery w Babicach.
– A waćpanów taka sama będzie liczna kompania jak dziś? – pytał przezorny Zagłoba.
– O, nie trzeba! – rzekł Charłamp – przyjadę tylko ja i panowie Sieliccy, moi krewni… Waszmościowie też, spero, bez dragonów staniecie.
– Może u was w asystencji wojskowej do pojedynku stają – rzekł pan Michał – u nas nie ma takiej mody.
– Tedy w czterech dniach, w sobotę, w Lipkowie? – rzekł Charłamp. – Znajdziem się przed karczmą, a teraz z Bogiem!
– Z Bogiem! – rzekł Wołodyjowski i Zagłoba.
Przeciwnicy rozjechali się spokojnie. Pan Michał był uszczęśliwiony z przyszłej zabawy i obiecywał sobie zrobić prezent panu Longinowi z obciętych wąsów petyhorca. Jechał więc w dobrej myśli do Zaborowa, gdzie zastał i królewicza Kazimierza, któren tam na łowy przyjechał. Wszelako pan Michał z daleka tylko widział przyszłego pana, bo śpieszył się. We dwa dni sprawy ułatwił, konie obejrzał, zapłacił pana Trzaskowskiego, wrócił do Warszawy i na termin, ba! nawet o godzinę za wcześnie stanął w Lipkowie wraz z Zagłobą i panem Kuszlem, którego na drugiego świadka zaprosił.
Zajechawszy przed karczmę, którą Żyd trzymał, weszli do izby, aby gardła trochę miodem przepłukać, i przy szklenicy zabawiali się rozmową.
– Parchu, a pan jest w domu? – pytał karczmarza Zagłoba.
– Pan w mieście.
– A siła u was szlachty stoi w Lipkowie?
– U nas pusto. Jeden tylko pan stanął tu u mnie i siedzi w alkierzu – bogaty pan ze służbą i końmi.
– A czemu do dworu nie zajechał?
– Bo widać naszego pana nie zna. Zresztą dwór zamknięty od miesiąca.
– A może to Charłamp? – rzekł Zagłoba.
– Nie – rzekł Wołodyjowski. – Miał być we dwie godzin po południu.
– Ej, panie Michale, mnie się widzi, że to on.
– Co znowu!
– Pójdę, zajrzę, kto to jest. Żydzie, a dawno ten pan stoi?
– Dziś przyjechał, nie СКАЧАТЬ