Trylogia. Генрик Сенкевич
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Trylogia - Генрик Сенкевич страница 146

Название: Trylogia

Автор: Генрик Сенкевич

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Книги для детей: прочее

Серия:

isbn: 978-83-63720-28-5

isbn:

СКАЧАТЬ zbliżywszy się do zamkniętych drzwi alkierza zapukał w nie rękojeścią i ozwał się:

      – Mości panie, można wejść?

      – A kto tam? – ozwał się głos ze środka.

      – Swój – rzekł Zagłoba uchylając drzwi. – Z przeproszeniem waszmości, może nie w porę? – dodał wsadzając głowę do alkierza.

      Nagle cofnął się, drzwiami trzasnął, jakoby śmierć zobaczył. Na twarzy jego malował się przestrach w połączeniu z największym zdumieniem, usta otworzył i spoglądał obłąkanymi oczyma na Wołodyjowskiego i Kuszla.

      – Co waćpanu jest? – pytał Wołodyjowski.

      – Na rany Chrystusa! cicho – rzekł Zagłoba – tam… Bohun!

      – Kto? Co się waści stało?

      – Tam… Bohun!

      Obaj oficerowie podnieśli się na równe nogi.

      – Czyś waść rozum stracił? Miarkuj się: kto?

      – Bohun! Bohun!

      – Nie może być!

      – Jakom żyw! Jak tu przed wami stoję, klnę się na Boga i wszystkich świętych!

      – Czegożeś się waść tak stropił? – rzekł Wołodyjowski. – Jeśli on tam jest, to Bóg podał go w nasze ręce. Uspokój się waść. Jestżeś pewny, że to on?

      – Jako że z waćpanem mówię! Widziałem go, szaty przewdziewa.

      – A on waćpana widział?

      – Nie wiem, zdaje się, że nie.

      Wołodyjowskiego oczy zaiskrzyły się jak węgle.

      – Żydzie! – rzekł z cicha, kiwając gwałtownie ręką. – Chodź tu!… Czy są drzwi z alkierza?

      – Nie ma, jeno przez tę izbę.

      – Kuszel! Pod okno! – szepnął pan Michał. – O, już nam teraz nie ujdzie!

      Kuszel nie mówiąc ni słowa wybiegł z izby.

      – Przyjdź waćpan do siebie – rzekł Wołodyjowski. – Nie nad waścinym, ale nad jego karkiem zguba wisi. Co on ci może uczynić? – nic.

      – Ja też jeno ze zdziwienia nie mogę ochłonąć! – odparł Zagłoba, a w duchu pomyślał: „Prawda! Czego ja się mam bać? Pan Michał przy mnie – niech się Bohun boi!”

      I nasrożywszy się okrutnie, chwycił za rękojeść szabli.

      – Panie Michale, już on nie powinien nam ujść!

      – Czy to jeno on? Bo mi się jeszcze wierzyć nie chce. Co by on tu robił?

      – Chmielnicki go na przeszpiegi przysłał. To najpewniejsza rzecz! Czekaj, panie Michale. Chwycimy go i postawimy kondycję: albo kniaziównę odda, albo zagrozimy mu, że go wydamy sprawiedliwości.

      – Byle kniaziównę oddał, jechał go sęk!

      – Ba! Ale czy nas nie za mało? Dwóch i Kuszel trzeci? Będzie się on bronił jak wściekły, a ludzi też ma kilku.

      – Charłamp z dwoma przyjedzie – będzie nas sześciu! Dość… Cyt!

      W tej chwili otworzyły się drzwi i Bohun wszedł do izby.

      Nie musiał on poprzednio dostrzec zaglądającego do alkierza Zagłoby, gdyż teraz na jego widok drgnął nagle i jakoby płomień przeleciał mu przez oblicze, a ręka z szybkością błyskawicy spoczęła na głowni szabli – ale wszystko to trwało jedno mgnienie oka. Wnet ów płomień zgasł w jego twarzy, która jednak przybladła nieco.

      Zagłoba patrzył nań i nie mówił nic – ataman również stał milczący; w izbie słyszałbyś przelatującą muchę i ci dwaj ludzie, których losy plątały się w tak dziwny sposób, udawali w tej chwili, że się nie znają.

      Trwało to dość długo. Panu Michałowi wydało się, że upływają wieki całe.

      – Żydzie – rzekł nagle Bohun – daleko stąd do Zaborowa?

      – Niedaleko – odparł Żyd. – Wasza mość zaraz jedzie?

      – Tak jest – rzekł Bohun i skierował się ku drzwiom izby wiodącym do sieni.

      – Za pozwoleniem! – zabrzmiał głos Zagłoby.

      Watażka zatrzymał się od razu, jakby w ziemię wrósł, i zwróciwszy się ku Zagłobie, wpił w niego swe czarne, straszne źrenice.

      – Czego waść życzysz? – spytał krótko.

      – Ej, bo mnie się zdaje, że my się skądciś znamy. A czy my się to nie na weselu w chutorze na Rusi widzieli?

      – A tak jest! – rzekł hardo watażka kładąc znowu rękę na głowni.

      – Jak zdrowie służy? – pytał Zagłoba. – Bo waćpan tak jakoś nagle wtedy z chutoru wyjechał, że i pożegnać się nie miałem czasu.

      – A waszmość tego żałował?

      – Pewnie, że żałowałem, bylibyśmy potańcowali: kompania się zwiększyła. (Tu pan Zagłoba wskazał na Wołodyjowskiego.) Właśnie ten oto kawaler nadjechał, który rad by się był z waścią bliżej poznać.

      – Dość tego! – krzyknął pan Michał wstając nagle. – Zdrajco, aresztuję cię!

      – A to jakim prawem? – spytał ataman, podnosząc dumnie głowę.

      – Boś buntownik, wróg Rzeczypospolitej i na przeszpiegi tu przyjechałeś.

      – A waść coś za jeden?

      – O! Nie będę się tobie wywodził, ale mi się nie wymkniesz!

      – Zobaczymy! – rzekł Bohun. – Nie wywodziłbym się i ja waszmości, ktom jest, gdybyś mnie jako żołnierz na szable wyzwał, ale skoro aresztem grozisz, to ci się wywiodę: oto jest list, który od hetmana zaporoskiego do królewicza Kazimierza wiozę, i nie znalazłszy go w Nieporęcie, do Zaborowa za nim jadę. Jakże to mnie będziesz teraz aresztował?

      To rzekłszy Bohun spojrzał dumnie i szydersko na Wołodyjowskiego, a pan Michał zmieszał się bardzo, jak ogar, który czuje, że mu się zwierzyna wymyka, i nie wiedząc, co ma począć, zwrócił pytający wzrok na Zagłobę. Nastała ciężka chwila milczenia.

      – Ha! – rzekł Zagłoba – trudno! Skoro jesteś posłańcem, tedy cię aresztować nie możemy, ale z szablą się temu oto kawalerowi nie nadstawiaj, bo jużeś raz przed nim umykał, aż ziemia jęczała.

      Twarz Bohuna powlokła się purpurą, bo w tej chwili poznał Wołodyjowskiego. Wstyd i zraniona СКАЧАТЬ