Trylogia. Генрик Сенкевич
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Trylogia - Генрик Сенкевич страница 141

Название: Trylogia

Автор: Генрик Сенкевич

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Книги для детей: прочее

Серия:

isbn: 978-83-63720-28-5

isbn:

СКАЧАТЬ – spytał.

      – Jako żywo! I to jeszcze wspominała, jakeś waćpan przez fosę dla niej skakał, wtedy gdyś to w wodę wpadł.

      – A gdzie teraz pani wojewodzina wileńska?

      – Była z nami w Brześciu, a tydzień temu pojechała do Bielska, skąd do Warszawy przybędzie.

      Pan Wołodyjowski drugi raz spojrzał na Anusię i nie mógł już wytrzymać.

      – A panna Anna – rzekł – już do takowej gładkości doszła, że aż oczy bolą patrzyć.

      Dziewczyna uśmiechnęła się wdzięcznie.

      – Pan Michał tak jeno mówi, by mnie skaptować.

      – Chciałem swego czasu – rzekł ruszając ramionami rycerz – Bóg widzi, chciałem i nie mogłem, a teraz panu Podbipięcie życzę, by był szczęśliwy.

      – A gdzie pan Podbipięta? – spytała cicho Anusia, spuszczając oczki.

      – W Zamościu ze Skrzetuskim; został już namiestnikiem w chorągwi i służby pilnować musi, ale gdyby był wiedział, kogo tu ujrzy, o! jak Bóg na niebie, byłby wziął permisję i tu z nami wielkim krokiem nadążył. Wielki to jest kawaler, na wszelką łaskę zasługujący.

      – A na wojnie… nie doznał jakowego szwanku?

      – Widzi mi się, że waćpanna nie o to chcesz pytać, jeno o te trzy głowy, które ściąć zamierzył?

      – Nie wierzę, aby on to naprawdę zamierzył.

      – A jednak wierz waćpanna, bo bez tego nie będzie nic. Nieleniwie on też szuka okazji. Pod Machnówką ażeśmy jeździli oglądać miejsce, w którym śród tłumu walczył, i sam książę z nami jeździł, bo powiem waćpannie: dużo bitew widziałem, ale takich jatek, pókim żyw, nie będę widział. Kiedy się szarfą waćpanny do bitwy przepasze – strach, co dokazuje! Znajdzie on swoje trzy głowy, bądź waćpanna spokojna.

      – Niechże każdy znajdzie to, czego szuka! – rzekła z westchnieniem Anusia.

      Za nią westchnął pan Wołodyjowski i wzrok podniósł ku górze, gdy nagle spojrzał ze zdziwieniem w jeden kąt izby.

      Z tego kąta patrzyła na niego jakaś twarz gniewna, zapalczywa, a całkiem mu nieznana, zbrojna w olbrzymi nos i wąsiska do dwóch wiech podobne, które poruszały się szybko jakby z tłumionej pasji.

      Można się było przestraszyć tego nosa, tych oczu i wąsów, ale mały pan Wołodyjowski wcale nie był łatwo płochliwy, więc jako się rzekło, zdziwił się tylko i zwróciwszy się do Anusi pytał:

      – Co to za jakowaś figura, ot tam w kącie, która spogląda na mnie tak, jakby mnie z kretesem połknąć chciała, i wąsiskami rusza jako właśnie stary kot przy pacierzu.

      – To? – rzekła Anusia ukazując białe ząbki – to jest pan Charłamp.

      – Cóż to za poganin?

      – Wcale to nie poganin, jeno z chorągwi pana wojewody wileńskiego rotmistrz petyhorski, któren nas aż do Warszawy odprowadza i tam na wojewodę ma czekać. Niech pan Michał jemu w drogę nie włazi, bo to wielki ludojad.

      – Widzę ja to, widzę. Ale skoro to ludojad, przecie są tłustsi ode mnie: dlaczegóż na mnie, nie na innych zęby ostrzy?

      – Bo… – rzekła Anusia i zachichotała z cicha.

      – Bo co?

      – Bo on się we mnie kocha i sam mi powiedział, że każdego, który by się do mnie zbliżał, w sztuki posieka, a teraz wierz mi waćpan, że się tylko przez wzgląd na obecność księstwa wstrzymuje, inaczej zaraz by poszukał okazji.

      – Maszże tobie! – rzecze wesoło pan Wołodyjowski. – To tak, panno Anno? Oj! Nie darmośmy, jak widzę, śpiewywali: „Jak tatarska orda, bierzesz w jasyr corda!” Pamiętasz waćpanna? Że też waćpanna nie możesz się ruszyć, żeby się ktoś zaraz nie zakochał!

      – Takie to już moje nieszczęście! – odparła spuszczając oczki Anusia.

      – Ej, faryzeusz z panny Anny! A co na to powie pan Longinus?

      – Cóż ja winna, że ten pan Charłamp mię prześladuje? Ja go nie cierpię i patrzyć na niego nie chcę.

      – No, no! Patrz waćpanna, aby się przez nią krew nie polała. Podbipiętę choć do rany przyłożyć, ale w rzeczach sentymentu żarty z nim niebezpieczne.

      – Niech mu uszy obetnie, jeszcze będę rada.

      To rzekłszy, Anusia zakręciła się jak fryga i furknęła na drugą stronę izby do imć Carboniego, doktora księżny, z którym zaczęła coś żywo szeptać i rozmawiać, a Włoch oczy wlepił w pułap, jakoby go ekstaza porwała.

      Tymczasem Zagłoba zbliżył się do Wołodyjowskiego i począł mrugać krotofilnie swoim zdrowym okiem.

      – Panie Michale – spytał – a co to za dzierlatka?

      – Panna Anna Borzobohata-Krasieńska, respektowa księżny pani.

      – A gładka, bestyjka, oczy jak tareczki, pysio jak malowanie, a szyjka – uf!

      – Niczego, niczego!

      – Winszuję waszmości!

      – Dałbyś waść pokój. To narzeczona pana Podbipięty albo tak jak narzeczona.

      – Pana Podbipięty?… Bójże się waćpan ran boskich! Przecie on czystość ślubował? A prócz tego, przy takiej między nimi proporcji chybaby ją za kołnierzem nosił! Na wąsach mogłaby mu siadać jak mucha – cóż znowu?

      – Ej, jeszcze go ona w karby weźmie. Herkules był mocniejszy, a przecie białogłowa go usidliła.

      – Byle mu tylko rogów nie przyprawiła, choć ja pierwszy o to się postaram, jakem Zagłoba!

      – Będzie takich więcej jak waćpan, choć w samej rzeczy z dobrego to gniazda dziewczyna i uczciwa. Płoche to, bo młode i gładkie.

      – Zacny z waści kawaler i dlatego ją chwalisz… ale że dzierlatka, to dzierlatka.

      – Uroda ludzi ciągnie! Exemplum: ten oto rotmistrz okrutnie podobno w niej rozmiłowan.

      – Ba! A spójrz no waćpan na tego kruka, z którym ona rozmawia – co to za czort?

      – To Włoch Carboni, doktor księżny.

      – Uważ, panie Michale, jak mu się latarnia rozjaśniła i ślepie przewraca jak w delirium. Ej! Źle z panem Longinem! Znam ja się na tym trochę, bom za młodu niejednego doświadczył… W innej porze muszę waćpanu opowiedzieć wszystkie terminy, w jakich bywałem, albo jeśli masz ochotę, to choć zaraz posłuchaj.

      Pan Zagłoba począł szeptać coś do ucha małego rycerza i mrugać silniej niż СКАЧАТЬ