Krzyżacy. Henryk Sienkiewicz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Krzyżacy - Henryk Sienkiewicz страница 63

Название: Krzyżacy

Автор: Henryk Sienkiewicz

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ naszego, podejmiem.

      To rzekłszy, pochylił mu się do kolan, a za nim uczynił też to samo Zbyszko. Opat, który spodziewał się sporów i targów, wielce był takim postępowaniem zaskoczony, a nawet i nie całkiem rad[1125], gdyż przy targach chciał stawiać różne swoje warunki, a tymczasem sposobność ominęła.

      Więc oddając „list”, czyli kwit zastawny, na którym Maćko był znakiem krzyża podpisany, rzekł:

      — Czego mi o dopłacie prawicie[1126]?

      — Bo nie chcem[1127] darmoch brać — odpowiedział chytrze Maćko wiedząc, że im więcej będzie się w tym wypadku sprzeczał, tym więcej zyska.

      Jakoż opat zaperzył się[1128] w mgnieniu oka:

      — Widzicie ich! Nie chcą od krewnych darmoch brać! Chleb ludzi bodzie[1129]! Nie brałem pustki i nie oddaję pustki, a jak mi się spodoba i tym tu oto workiem prasnąć, to i prasnę!

      — Tego nie uczynicie! — zawołał Maćko.

      — Nie uczynię? Ot mi wasz zastaw! ot mi wasze grzywny! Dałem, bo moja łaska, a choćby mi wola była na gościńcu ostawić, to wam do tego nic. Ot, jak nie uczynię!

      To rzekłszy, porwał worek za zwitkę i grzmotnął nim o podłogę, aż z rozpękłego płótna posypały się pieniądze.

      — Bóg zapłać! Bóg wam zapłać, ojcze i dobrodzieju! — począł wołać Maćko, który tylko czekał na tę chwilę. — Od innego bym nie wziął, ale od krewniaka i duchownego — wezmę...

      Opat zaś spoglądał czas jakiś groźnie to na niego, to na Zbyszka, wreszcie rzekł:

      — Wiem ci ja, choć i gniewający się, co robię; za czym trzymajcie, coście dostali, bo to wam też zapowiadam, że więcej jednego skojca nie uwidzicie.

      — Nie spodziewaliśmy się i tego.

      — Ale wiedzcie, że co po mnie zostanie, to weźmie Jagienka.

      — I ziemię?—spytał naiwnie Maćko.

      — I ziemię! — huknął opat.

      Na to przedłużyła się Maćkowi twarz, ale opanował się i rzekł:

      — Ej, co tam o śmierci myśleć! Niech wam Pan Jezus da sto lat albo i więcej, a przedtem biskupstwo zacne.

      — A choćby!... albo to ja gorszy od innych! — odrzekł opat.

      — Nie gorszy, jeno lepszy.

      Te słowa podziałały uspokajająco na opata, gdyż w ogóle gniew jego był krótkotrwały.

      — No — rzekł — wyście moi krewni, a ona tylko krześniaczka, ale ja miłuję i ją, i Zycha od dawnych lat. Lepszego człeka niż Zych nie ma na świecie, i lepszej dziewki niż Jagienka też! Co będzie miał kto na nich powiedzieć?

      I począł toczyć wyzywającym wzrokiem, lecz Maćko nie tylko nie przeczył, ale skwapliwie potwierdził, że godniejszego sąsiada próżno by w całym Królestwie szukać.

      — A co do dziewki — rzekł — córki rodzonej więcej bym nie miłował, niźli ją miłuję. Za jej to przyczyną przyszedłem do zdrowia i tego jej do śmierci nie zapomnę.

      — Potępieni będziecie i jeden, i drugi, jeśli zapomnicie — rzekł opat — i pierwszy was za to przeklnę. Ja krzywdy waszej nie chcę, boście moi krewni, i dlatego wymyśliłem sposób, żeby to, co po mnie zostanie, było i Jagienkowe, i wasze — rozumiecie?

      — Dałby Bóg, aby się to stało! — odrzekł Maćko. — Miły Jezu! piechtą[1130] bym poszedł do grobu Królowej w Krakowie i na Łysą Górę, aby się drzewu Krzyża Świętego pokłonić.

      Uradował się opat szczerością, z jaką mówił Maćko, uśmiechnął się i rzekł:

      — Dziewka ma prawo przebierać, bo i gładka[1131], i wiano godne, i ród zacny! Co ta dla niej Cztan albo Wilk, kiedy i wojewodziński syn nie byłby nadto. Ale niechbym tak ja, nie przymierzając, kogo zaswatał — to by za niego poszła, bo mnie miłuje i wie, że jej źle nie poradzę...

      — Dobrze temu będzie, kogo zaswatacie — rzekł Maćko.

      Lecz opat zwrócił się do Zbyszka:

      — A ty co?

      — Ano, ja tako myślę, jako i stryjko...

      Zacne oblicze opata rozjaśniło się jeszcze bardziej; uderzył Zbyszka dłonią w łopatkę, aż się rozległo w alkierzu, i zapytał:

      — Czemuś to przy kościele ni Cztana, ni Wilka do Jagienki nie dopuścił?... co?...

      — By zaś nie myśleli, że się ich boję, i byście nie myśleli i wy.

      — Ale i święconą wodę jej podałeś.

      — A podałem.

      Opat uderzył go po raz drugi:

      — To... to ją bierz!

      — Bierz ją! — zawołał jak echo Maćko.

      Na to Zbyszko zagarnął pod siatkę włosy i odpowiedział spokojnie:

      — Jakoże ją mam brać, kiedym ja przed ołtarzem w Tyńcu Danusi Jurandównie ślubował?

      — Ślubowałeś pawie czuby, to ich szukaj, a Jagienkę zaraz bierz.

      — Nie — odrzekł Zbyszko — potem jak na mnie nałęczką[1132] rzuciła, ślubowałem, że ją za żonę wezmę.

      Twarz opata poczęła nabiegać krwią; uszy mu posiniały, a oczy poczęły wychodzić na wierzch: zbliżył się do Zbyszka i rzekł potłumionym przez gniew głosem:

      — Twoje śluby plewa, a ja wiatr — rozumiesz! Ot!

      I dmuchnął mu w głowę tak potężnie, że aż pątlik[1133] zleciał, a włosy rozsypały się w nieładzie po ramionach i plecach. Wówczas Zbyszko zmarszczył brwi i patrząc opatowi wprost w oczy rzekł:

      — W moim ślubowaniu moja cześć, a nad moją czcią ja sam stróża[1134]!

      Usłyszawszy to, nieprzywykły do oporu opat stracił do tego stopnia dech, iż mowa była mu na czas jakiś odjęta. Nastało złowrogie milczenie, które przerwał wreszcie Maćko:

      — СКАЧАТЬ



<p>1125</p>

rad (daw.) — zadowolony.

<p>1126</p>

prawić (daw.) — mówić.

<p>1127</p>

chcem — dziś popr.: chcę.

<p>1128</p>

zaperzyć się — zdenerwowac się.

<p>1129</p>

chleb ludzi bodzie — zwrot przysłowiowy mówiący o zuchwałości ludzi sytych.

<p>1130</p>

piechtą (daw.) — na piechotę.

<p>1131</p>

gładki (daw.) — urodziwy.

<p>1132</p>

nałęczka (daw.) — chusta służąca jako przepaska na głowę. Przypomnienie sceny, w której Danusia uratowała Zbyszka przed egzekucją.

<p>1133</p>

pątlik — siatka do podtrzymywania włosów.

<p>1134</p>

stróża (daw.) — straż.