Pan Wołodyjowski. Henryk Sienkiewicz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pan Wołodyjowski - Henryk Sienkiewicz страница 17

Название: Pan Wołodyjowski

Автор: Henryk Sienkiewicz

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ nie udelektowałby mnie tak swym widokiem!

      — Uważ waćpanna — rzekł Wołodyjowski — ja się tylko będę bronił, ni razu nie przytnę, a waćpanna atakuj, jak się jej żywnie podoba.

      — Dobrze. Kiedy zaś waćpan będziesz chciał, żebym przestała, to mi słowo rzeknij.

      — Mogłoby się i tak skończyć, kiedy bym tylko zechciał!...

      — A to jakim sposobem?

      — Bo takiemu szermierzykowi łatwie bym szabelkę z rąk wytrącić zdołał.

      — Zobaczymy!

      — Nie zobaczymy, bo tego przez politykę nie uczynię.

      — Nie trzeba tu żadnej polityki. Uczyń to waść, jeśli zdołasz. Wiem, że mniej umiem od waćpana, ale tego przecie sobie nie dam uczynić!

      — Więc waćpanna pozwalasz?

      — Pozwalam!

      — Dajże spokój, hajduczku najsłodszy — rzekł Zagłoba. — On to z największymi mistrzami czynił.

      — Zobaczymy! — powtórzyła Basia.

      — Zaczynajmy! — rzekł Wołodyjowski, nieco zniecierpliwiony przechwałkami dziewczyny.

      Zaczęli.

      Basia przycięła okrutnie, skacząc przy tym jak konik polny.

      Wołodyjowski zaś stał w miejscu, czyniąc, wedle swego zwyczaju, malusieńkie ruchy szablą i nie bardzo nawet zważając na atak.

      — A waćpan to się ode mnie jak od uprzykrzonej muchy oganiasz! — zawołała podrażniona Basia.

      — Jaż się z waćpanną nie próbuję, jeno ją uczę! — odparł mały rycerz. — Dobrze tak! Jak na białogłowę, wcale nieźle! Spokojniej z dłonią!

      — Jak na białogłowę? Masz waćpan za białogłowę! Masz! Masz!

      Ale pan Michał, lubo Basia zażyła swych cięć najznamienitszych, nic nie miał. Owszem, umyślnie począł rozmawiać z Zagłobą, aby okazać, jak mało dba o Basine ciosy.

      — Odstąp waćpan od okna, bo pannie ciemno, a choć szabla większa od igły, za to ma panna mniej eksperiencji[114] do szabli niż do igły.

      Chrapki Basi rozdęły się jeszcze więcej, a czupryna spadła całkiem na błyszczące oczka.

      — Waćpan mnie lekceważysz? — spytała dysząc mocno.

      — Nie osobę, broń Boże!

      — Nie cierpię pana Michała!

      — Masz, bakałarzu, za twą naukę! — odpowiedział mały rycerz.

      Po czym znów do Zagłoby:

      — Dalibóg, że śnieg zaczyna padać.

      — Ot, śnieg! Śnieg! Śnieg! — powtarzała przycinając Baśka.

      — Baśka, dosyć! Ledwie już dyszysz! — wtrąciła pani stolnikowa.

      — No, trzymaj waćpanna szablę, bo wytrącę!

      — Zobaczymy!

      — A ot!

      I szabelka, wyfrunąwszy jako ptak z rąk Basi, upadła z brzękiem aż koło pieca.

      — To ja sama! Niechcący! To nie waćpan! — wołała ze łzami w głosie panienka i chwyciwszy w mig szabelkę, znowu przycięła.

      — Spróbuj waćpan teraz...

      — A ot! — powtórzył pan Michał.

      I szabelka znów się znalazła pod piecem.

      Pan Michał zaś rzekł:

      — Na dzisiaj dość!

      Pani stolnikowa poczęła drgać i piszczeć głośniej jak zwykle, Basia zaś stała na środku izby, zmieszana, odurzona, dysząc mocno, gryząc wargi i tłumiąc łzy, które przemocą cisnęły się jej do oczu. Wiedziała, że tym bardziej będą się śmieli, jeżeli wybuchnie płaczem, i koniecznie chciała się wstrzymać, ale widząc, że nie zdoła, wypadła nagle z izby.

      — Dla Boga! — zawołała pani stolnikowa. — Pewnie do stajni uciekła, a taka zgrzana... jeszcze ją zamróz chyci[115]. Trzeba chyba pójść za nią! Krzysiu, nie wychodź!

      To rzekłszy wyszła i porwawszy ciepłą jubkę[116] w sieni, biegła z nią do stajni, a za nią biegł Zagłoba, niespokojny o swego hajduczka.

      Chciała wybiec i Drohojowska, lecz mały rycerz chwycił ją za rękę.

      — Słyszałaś waćpanna zakaz? Nie puszczę tej ręki, póki nie wrócą.

      I rzeczywiście nie puszczał. A była to ręka jakoby atłasowa, miękka; panu Michałowi wydało się, że jakiś strumień ciepły przepływa z tych cienkich palców w jego kości, sprawując w nich lubość niezwykłą, więc trzymał je coraz mocniej.

      Lekkie rumieńce przeleciały przez smagławą twarz Krzysi.

      — Tom, widzę, branka w jasyr wzięta! — rzekła.

      — Kto by taki jasyr wziął, sułtanowi nie miałby czego zazdrościć, któren i sułtan pół państwa swojego chętnie by za taką oddał.

      — Aleby mnie waćpan przecie poganom nie sprzedał!

      — Jakobym i duszy diabłu nie sprzedał!

      Tu pomiarkował pan Michał, że chwilowy zapał zbyt daleko go unosi, i poprawił:

      — Jakobym i siostry nie sprzedał!

      A Drohojowska odrzekła poważnie:

      — Toś waćpan utrafił. Siostrą afektem jestem dla pani stolnikowej, będę i waćpanową.

      — Dziękuję z serca — rzekł pan Michał całując jej rękę — bo mi okrutnie pociechy potrzeba.

      — Wiem, wiem! — powtórzyła panienka — jam też sierota!

      Tu mała łezka stoczyła się jej z powieki i osiadła na owym puszku nad ustami.

      A Wołodyjowski patrzył na łezkę, na usta lekko ocienione, wreszcie rzekł:

      — Takaś waćpanna dobra jako właśnie anioł! Już mi ulżyło!

      Krzysia uśmiechnęła się słodko.

      — СКАЧАТЬ



<p>114</p>

eksperiencja (z łac.) — doświadczenie.

<p>115</p>

chycić (gw.) — chwycić.

<p>116</p>

jubka a. jupka — ubiór charakterystyczny zwł. dla XVII–XVIII w.; kobiece okrycie wierzchnie; kaftanik na ciepłej podszewce, często podszyty futrem, rozkloszowany na plecach, z rękawami do łokcia.