Legion Nieśmiertelnych. Tom 3. Świat Postępu. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Legion Nieśmiertelnych. Tom 3. Świat Postępu - B.V. Larson страница 8

Название: Legion Nieśmiertelnych. Tom 3. Świat Postępu

Автор: B.V. Larson

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Зарубежная фантастика

Серия:

isbn: 978-83-66375-60-4

isbn:

СКАЧАТЬ oka na kobietach po trzydziestce, to zawsze miałem Turov na celowniku. Lubiła nosić obcisłe mundury, ciasno opinające jej kształty.

      Zwróciła się znowu do mnie z uśmiechem. Zachowywała się tak, jakby przygotowała małe przedstawienie i doskonale zdawała sobie sprawę, jak na to zareaguję.

      – Jak widzę, podoba ci się moja nowa naszywka – powiedziała. – A może zwróciłeś uwagę na te słońca?

      Otworzyłem szeroko oczy. Rzecz jasna, podziwiałem raczej jej tyłek. Jednak gdy już o tym wspomniała, zauważyłem, że faktycznie na kołnierzu miała dwa złote słońca, a na ramieniu naszywkę nie swojego legionu.

      Wśród oznaczeń stopni oficerskich słońca oznaczały najwyższą rangę. Gdy już się je dostało, potem chodziło tylko o to, ile ich było. Uświadomiłem sobie, że Turov nie była już primusem. Awansowała o dwa stopnie i została imperatorem. Teraz mogła dowodzić własnym legionem, gdyby jej go przydzielili. Albo nawet kilkoma legionami.

      Jednak to nie jej awans zaszokował mnie najmocniej. Najbardziej frapowała mnie naszywka ze znakiem legionu. W miejscu wilczej głowy Legionu Varus znajdował się teraz niebiesko-zielony glob.

      Gdy wreszcie odzyskałem mowę, zawołałem obcesowo:

      – Olałaś nas?! Dołączyłaś do Hegemonii?!

      – Nie tak się składa gratulacje – warknęła.

      – Przepraszam.

      – Awansowałam. W Legionie Varus może być tylko jeden trybun. Tę funkcję piastuje Drusus. Rada postanowiła, że nie dostanę legionu, ale za to zostanę przeniesiona do Hegemonii.

      – Rozumiem – odparłem.

      Rzeczywiście rozumiałem. Walczyła o ten awans od momentu, gdy ją poznałem, i wreszcie go dostała. Czasem bywam tylko prostym chłopakiem ze wsi, ale tego dnia pod moim ciemnym czerepem jarzyło się światło.

      Przypomniałem sobie, ile razy ona i Winslade podejmowali się filmowania krajobrazów po bitwach. Słyszałem też, że Turov bez większych oporów posuwała się do modyfikowania raportów tak, aby wynikało z nich, że każde zwycięstwo było jej zasługą jako dowódcy. Nie była z takich, którzy lubią się bić czy nawet wydawać rozkazy w bitwie. Właściwie to nigdy nawet nie widziałem, aby strzelała lub prowadziła żołnierzy do boju.

      – Czy to wszystko, specjalisto? – zapytała, wskazując drzwi.

      – Mam jeszcze jedno pytanie.

      Skinęła głową.

      – Rozumiem, że awansowała pani i gratuluję, ale co stanie się z Varusem? Dziś wieczorem mamy głosować nad naszą niezależnością i…

      – Jeśli o to chodzi – odparła, podchodząc do drzwi i otwierając je – to choć wiem, że nie przyjmujesz dobrych rad, i tak ci coś doradzę. Głosuj nad rozwiązaniem Legionu Varus. Nie warto walczyć z tym, co nieuniknione. Niezależne legiony to już przeszłość. Niemile widziane anachronizmy. Może pozwolą wam zachować wasze naszywki i nazwy jednostek, jednak i tak zostaniecie wkrótce wcieleni do Hegemonii, bez względu na to, jak zagłosujecie. Sądzę, że plan jest taki, by przypisać każdemu legionowi numer i by nazwy legionów stosować potocznie, a nie jako oficjalne oznaczenia.

      To mnie przeraziło. Nie chciałem zostać wieprzem z legionu numer 199 czy gdzie by tam mieli nas przydzielić.

      – Nie uważam, żeby był to dobry pomysł… – zacząłem.

      Jej twarz nagle przybrała gniewny wyraz.

      – McGill, ostrzegłam cię i wszystko wyjaśniłam. A teraz wynocha!

      Odsunęła się, przytrzymując otwarte drzwi. Zasalutowałem i wymaszerowałem. Nie chciało jej się nawet odsalutować. Zamiast tego trzasnęła drzwiami tak szybko, że prawie dostałem nimi w plecy.

      Szedłem korytarzem, próbując spojrzeć na całą tę sprawę z lepszej strony. Przynajmniej miałem już z głowy primus Turov… czy raczej imperator Turov. Powinienem wręcz świętować. Miałem jednak wrażenie, że coś jest nie w porządku.

      Zgodnie ze swoimi zapewnieniami Winslade siedział w hallu i gawędził z Natashą, która znosiła jego towarzystwo z uprzejmą, choć znudzoną miną. Winslade zdawał się tego nie zauważać. Gdy przyszedłem, był wyraźnie zawiedziony.

      – Mamy stawić się na zbiórkę – poinformowałem Natashę. – Odwieziesz mnie do portu kosmicznego?

      – Pewnie.

      Tymczasem Winslade przestał paplać i nadął się jak paw. Wyciągnął zza biurka kurtkę.

      – Wydało się – powiedział. – Chyba mogę wam już to pokazać.

      Na ramieniu miał naszywkę z globem.

      – Pan też, co? – zapytałem. Nie mogłem powstrzymać szyderczego uśmiechu. – Wygląda na to, że prawdziwa lojalność to cholernie rzadki towar.

      – Jeśli nie jesteś durniem, McGill, sam też zmienisz wieczorem front. Najlepiej w ogóle nie głosuj. To wszystko pic na wodę. Wynik jest już przesądzony. Jeśli nie zagłosujesz jak należy, zdegradują cię, a w końcu i tak trafisz do Hegemonii.

      Natasha przyglądała mu się z niepokojem. Pociągnąłem nosem.

      – Dzięki za radę, wieprzu – rzuciłem, kierując się do wyjścia.

      – Gdyby nie ta zbiórka, skopałbym ci dupę za takie odzywki! – zawołał za mną Winslade.

      – Oczywiście, sir – odparłem.

      – 4 –

      Natasha podążyła za mną na parking i wsiedliśmy do samochodu. Była mocno podminowana. Ja, szczerze mówiąc, także.

      – W jaki syf wpakowałeś mnie tym razem, James? – zapytała.

      – Nie martw się, maleńka… – zacząłem.

      – Nie! – przerwała mi. – Nawet nie zaczynaj. Nie chcę słuchać słodkiego pieprzenia o tym, że wszystko będzie dobrze. Ta Turov… zawsze wiedziałam, że jest zimną suką i że cię nie cierpi. Ale tu chodzi o coś poważniejszego. Martwię się.

      – Uhm… – mruknąłem, wykonując wyciągniętym palcem ruch okrężny.

      Zrozumiała znaczenie tego gestu i uruchomiła auto. Unieśliśmy się i poszybowaliśmy ulicą.

      Rozmowa nam się nie kleiła, bo oboje pogrążyliśmy się w niewesołych myślach. Patrzyłem, jak ulice śmigają za szybą. Wszędzie można było dostrzec ślady dobrobytu, którym Ziemia cieszyła się od niedawna. Jeszcze rok czy dwa lata wcześniej drogi w Atlancie były w tragicznym stanie. Teraz w miejscu chwastów rosły młode drzewka, a na stary, popękany asfalt wylano pastobeton. Spoglądałem w dół, podziwiając ten pozaziemski budulec. Pastobeton, zwany również pastonem, był o wiele barwniejszy od tradycyjnego betonu. Nowa droga przemykająca pod nami połyskiwała różem i błękitem. Substancja była СКАЧАТЬ