Legion Nieśmiertelnych. Tom 3. Świat Postępu. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Legion Nieśmiertelnych. Tom 3. Świat Postępu - B.V. Larson страница 4

Название: Legion Nieśmiertelnych. Tom 3. Świat Postępu

Автор: B.V. Larson

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Зарубежная фантастика

Серия:

isbn: 978-83-66375-60-4

isbn:

СКАЧАТЬ zdanie – powiedziałem, wzruszając ramionami.

      Natasha ponownie się zaśmiała i napiła się piwa. Poszedłem w jej ślady.

      – Nie musiałam przyjeżdżać do ciebie, żeby poznać odpowiedź, prawda? – zapytała. – Wystarczyło się zastanowić, jakie z ciebie ziółko, żeby domyślić się, jak zagłosujesz.

      Jakimś sposobem moja ręka sama popełzła w górę, by ją objąć. Natasha usiadła blisko mnie i poczułem jej ciepło. Zwykle w sierpniu unikałem wszelkiego ciepła jak ognia. Tym razem jednak było inaczej.

      – Napytasz sobie biedy – ostrzegła.

      Parsknąłem.

      – A co mi zrobią? Zabiją?

      Był to ulubiony żart wszystkich legionistów i zawsze wywoływał ponury rechot wśród towarzyszy broni. Często zdarzało nam się polec w walce, ale prawie zawsze przywracano nas do życia. Brzmiało to świetnie, dopóki na własnej skórze nie doświadczyło się kilkukrotnie agonii i rozpaczliwej grozy śmierci.

      Koniec końców Natasha i ja kochaliśmy się na tej obskurnej kanapie. A potem od razu zasnęliśmy. Na zewnątrz cykały świerszcze, a świetliki unosiły się w ciepłym, wilgotnym powietrzu między omszałymi drzewami.

      – 2 –

      Kilka godzin później zaczęło świtać i niebo nad Georgią zaróżowiło się. Ze snu wyrwał mnie odgłos pięści łomoczącej w drzwi szopy tak mocno, że aż grzechotały od tego okna.

      Natasha i ja leżeliśmy spleceni. Rozdzieliliśmy się i wstaliśmy z łóżka. Natasha chwyciła pierwszą z brzegu koszulkę i naciągnęła ją na obnażone piersi. Koszulka nie była wykonana z inteligentnej tkaniny, więc nie okryła jej zbyt porządnie.

      – Kto tam? – zapytałem ponurym głosem, podchodząc do drzwi. Automatycznie stanąłem z boku. Natasha nie ruszała się ani nie odzywała. Po prostu obserwowała mnie.

      – Otwierać, McGill! Policja wojskowa!

      Z niewesołą miną otworzyłem drzwi. Natasha pospiesznie wciągała na sobie resztę ubrania, ale ja byłem w samych bokserkach. Było mi wszystko jedno.

      Na zewnątrz stali trzej mężczyźni. Dwaj mieli imponującą posturę – jeden był dobrze zbudowany, a drugi miał brzuszysko przelewające się przez sprzączkę pasa. Z tyłu stał chudy facet z paroma kędziorami na łysiejącej głowie i oczami jak opos.

      Odezwał się pierwszy.

      – Co to za gówniana nora, McGill? – zapytał, wodząc oczami po mojej skromnej siedzibie. – Wmawiano nam, że jesteś specjalistą, a ja tu widzę jakiegoś wsobnie chowanego troglodytę w śmierdzącej szopie! Cholera, będę musiał zgłosić, że odwiedziliśmy nie tego gościa, co trzeba!

      Pokiwałem głową.

      – Zgadza się – odparłem. – Pomyliliście domy.

      Po czym spróbowałem zamknąć im drzwi przed nosem.

      Któryś z nich wyciągnął rękę i zablokował je.

      – Jesteś aresztowany, kawalarzu – oznajmił grubas.

      Omiotłem wzrokiem ich mundury i oznaczenia. Byli z Hegemonii. Poznałem to po naramiennikach z niebiesko-zielonymi globami. Sądząc po innych symbolach, ci dwaj z przodu byli szeregowcami – pewnie rezerwistami powołanymi do czynnej służby. Gdy Ziemia została oddziałem Imperium do spraw egzekucji, Hegemonia spanikowała i zmobilizowała każdego rezerwistę, jaki był na podorędziu.

      Chudzielec z tyłu był starszy i miał oznaczenia specjalisty. Wszyscy byli ze służb bezpieczeństwa. Z policji wojskowej.

      – Aresztowany? – zapytałem. – Pod jakim zarzutem?

      – Dowiesz się na stacji w Atlancie – rzucił szczupły specjalista. – Idziesz z nami… Chwileczkę, a to kto?

      – Koleżanka – odparłem, oglądając się na Natashę. Nadal nie odzywała się ani słowem.

      Wszyscy trzej wytrzeszczyli na nią oczy. Wkurzyło mnie to. Miała gołe nogi, a moja koszulka nie zakrywała zbyt dobrze całej reszty.

      Był dopiero ranek, a ja nie trafiłem do aresztu już od ładnych paru miesięcy. Przedtem też to się nie zdarzało bez dobrego powodu i towarzyszącej temu papierkowej roboty. Uznałem, że coś tu nie gra.

      – Chodzi o tę wiadomość, którą wysłałem wczoraj w nocy, prawda? – zapytałem. – Kto podpisał nakaz aresztowania?

      – Pójdziesz po dobroci czy w kajdanach?

      – Nie jestem z Hegemonii – oznajmiłem – tylko z Varusa! Jesteśmy niezależni. Wyślijcie jakichś policjantów wojskowych z mojego legionu, a ja pójdę z nimi, gdziekolwiek zechcą.

      – Chyba nie zdajesz sobie sprawy, co się dzieje – stwierdził przywódca, kręcąc głową z udawanym smutkiem. – To areszt priorytetowy, a ja dostałem rozkazy.

      – Chrzanię wasze rozkazy! – zawołałem, czując narastający gniew. – Są nielegalne! Nie macie tu jurysdykcji! Wezwijcie gliniarzy dystryktowych lub policję wojskową mojego legionu! Nie możecie, ot tak, przychodzić tutaj i kazać mi się poddać zatrzymaniu bez żadnego upoważnienia!

      Kościsty wreszcie przestał pożerać Natashę wzrokiem i spojrzał na mnie.

      – Wy, wyjazdowi, zawsze uważacie się za cwanych skurczybyków, co? – zapytał. – Dosyć tego dobrego! Czas, żebyście przywykli do nowych władz. Panowie, aresztujcie tego…

      Zatrzasnąłem im drzwi przed nosem i naparłem na nie ramieniem. Jestem dużym facetem – dużo większym i silniejszym niż którykolwiek z tych przyziemnych durniów, ale ich było trzech. Drzwi uderzyły o moje ramię, a chwilę później przez szczelinę wpadło do środka światło dnia. Usłyszałem, jak klną, a jeden z nich wcisnął w otwór podłużny paralizator.

      – Co ty wyprawiasz? – syknęła Natasha.

      – Uciekaj przez któreś okno na tyłach – powiedziałem. – Nie podoba mi się to i nie pozwolę, żeby te pajace aresztowały też ciebie!

      – Bronisz mnie przed nimi? – zapytała zaskoczona.

      Naparli na drzwi jeszcze mocniej i odepchnęli mnie do tyłu. Prawie straciłem równowagę, ale szybko udało mi się pozbierać. Paralizator wciśnięty między drzwi a futrynę zaczął iskrzyć.

      Popatrzyłem na Natashę.

      – No idź już!

      Potrząsnęła głową i stanęła przy drzwiach.

      – Będziesz potrzebował świadka – stwierdziła.

      Warknąłem, sfrustrowany. Obliczając czas na kolejny ruch przed ich następnym uderzeniem, ponownie otworzyłem drzwi na oścież. Tłuścioch padł na twarz u moich stóp, a jego pomagier zachwiał się zaskoczony. Chudy przywódca za nimi sapał ze złości СКАЧАТЬ