Miłość czyni dobrym. Katarzyna Bonda
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Miłość czyni dobrym - Katarzyna Bonda страница 27

Название: Miłość czyni dobrym

Автор: Katarzyna Bonda

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Классические детективы

Серия: Wiara, Nadzieja, Miłość

isbn: 978-83-287-1553-0

isbn:

СКАЧАТЬ nie uwierzę.

      – Inaczej sam go odbiorę. – Nikolay zacisnął pięści. – Już moi chłopcy wiedzą, żeby nie spuszczać księcia z oka. Dopóki nie zapłaci, nie wymknie się z Niemiec. Ale ja myślę, że on słowa dotrzyma. Trzaska kasą na lewo i prawo.

      – Mówiłeś, że nie ma gotówki.

      – Klemke i Frolich mu dają. Skaczą wokół niego, jakby był jakąś panną. Strasznie im zależy, coby go nie podkurwić, a jego to rajcuje. Sika wrzątkiem, jak mówię do niego hrabio albo doktorze.

      – Co to za cygan? – Śpiewak rzucił niby od niechcenia.

      – Książę podobno. – Nikolay rozgadał się już na dobre. – Hochberg albo Hudberg. Pokazywał jakieś kwity i zamówił u Klemkego sygnet. Wybrali rubin wielkości włoskiego orzecha do wyrzeźbienia godła.

      – Herbu. – Śpiewak roześmiał się gromko. – To widać nie taki miglanc, za jakiego go macie. I z pewnością nie książę.

      – Skąd wiesz? – rozeźlił się Nikolay.

      – Gdyby był nim naprawdę, miałby własny sygnet i ani grosza w karmanie – wymądrzał się Szaja. – Nie znam ani jednego polskiego arystokraty, który posiadałby coś poza zezem, ewentualnie płaskostopiem, bo oni mieszają się ze sobą, a genetyki nie oszwabisz. Dublujące się chromosomy czy inny bałagan.

      – Może i nie jest z niego książę, ale na finansach się zna – stanął w obronie nowego mocodawcy Nikolay. – Jeżdżę z nim już drugi tydzień, a nic nie zrozumiałem.

      – Też mi rekomendacja – prychnął Yanek.

      Nikolay poczerwieniał aż po czubki uszu.

      – Cały czas gdzieś dzwoni i gada o forsie w różnych językach. W niektórych bankach byliśmy po kilka razy. Wszędzie przyjmują go na zapleczu, u prezesów. Nie jak normalnych ludzi przy kasie. To prawdziwy VIP.

      – Mówiłeś, że byliście tylko w Berlinie i Mülheim? – Yanek wzmógł czujność.

      – Z nim samym tak, ale z panem Wolfem to co innego.

      – Ze ślepcem? – upewnił się Śpiewak. – Tym od melonika?

      – Czasami wkłada taki beret z blaszką, ale tak, ten sam. Wolf pracuje dla Daniela. Naraja mu klientów i pośredniczy w kontraktach.

      – Daniela? – zainteresował się Szaja. – A jak nazwisko szanownego pana księcia? Może znam?

      – Daniel Skalski von Hudberg – wyrecytował z dumą Nikolay. – I choć ciuchy nosi pedalskie, jednak równy z niego gość. A baby piszczą za nim jak wściekłe. Umie się z nimi obchodzić.

      Yanek nie odpowiedział, zwrócił się do Śpiewaka, który na chwilę pogrążył się w zadumie.

      – Kojarzysz gostka?

      – Nie przypominam sobie znajomości z żadnym księciem. – Śpiewak uśmiechnął się fałszywie. – A już zwłaszcza z takim, co rozdaje brylanty.

      Zegar wybił szesnastą. Przy czwartym uderzeniu za plecami Nikolaya stanął niski, rozczochrany człowieczek z ryżą bródką, w drucianych okularach na nosie. Poliki miał rumiane, odzież – w stonowanych barwach: szarościach i beżu. Przypominał kamień leżący gdzieś na piasku w ciepłym kraju – niby niewidoczny, lecz stały element krajobrazu i dopiero gdyby zniknął, zorientowałbyś się, że czegoś tu brakuje. Kiedy mężczyzna się odezwał, okazało się, że tembr jego głosu koresponduje z wyglądem: ciepły, lecz niewzruszony.

      – Niech Chrystus nas błogosławi, kocha oraz prowadzi! – krzyknął jak na wiwat i rzucił się Śpiewakowi w objęcia. – La Chanteur znów w Erefenie? Jak żeś przekroczył granicę, chawir[2]?! Kopę lat! Że cię nie złapali w Görlitz! Mistrzuniu!

      Yanek pojął, skąd wybór okrężnej drogi przez Amsterdam.

      – Xawery? – Śpiewak długo nie wypuszczał gościa z ramion. Widać było na pierwszy rzut oka, że tych panów łączy wiele dawnych przygód. – Co tutaj robisz?

      – Jestem kierownikiem tego interesu! – zaśmiał się pastor.

      Wskazał jedno z wielu tableau wiszących nad biurkiem. Śpiewak odczytał: „Ojciec Xawery Krzywicki, założyciel fundacji Wrota Nadziei i kościoła Masada”.

      – Kapitalne! Więc to jest twój szef?

      Śpiewak z lubością patrzył, jak twarz Yanka tężeje, zmienia się z czerwonej w białą, a potem zielenieje. Niemiec zmrużył oczy, jakby starał się wymusić na Śpiewaku milczenie, choć wiedział przecież, że przed pobraniem opłaty za blankiety włoskich dokumentów Szaja go nie wyda. Wolał jednak nie ryzykować. Chwycił Nikolaya pod ramię i siłą wyprowadził z biura.

      – Mamy robotę w świetlicy. – Skłonił się i ucałował Xawerego w prosty sygnet. – Do zobaczenia jutro, pastorze.

      – Idź, synku, z błogosławieństwem bożym. Niech dobry Chrystus czuwa nad tobą i twoimi uczynkami.

      – Amen – zaśmiał się Śpiewak i dodał, patrząc na Xawerego: – A więc Masada to filia Wrót Nadziei z Lublina? Kto by pomyślał?

      – Rozprzestrzeniamy się. Ile tutaj duszyczek do zbawienia! I Polaków.

      – Oj, chcę w tym uczestniczyć – zapewnił Śpiewak.

      – I będziesz – odparł zadowolony pastor. – Akurat nam się przydasz. Dobry Jezus mi cię zesłał! Zawsze masz elegancki towar. A budowa ośrodka dla trudnej młodzieży stanęła z powodu braku środków. Przywiozłeś coś?

      – I tym razem cię nie zawiodę, Xawery.

      Pastor podniósł ramiona, przymknął oczy.

      – Niezbadane są wyroki Pana naszego – zaśpiewał czysto.

      Essen, Niemcy, październik 1998

      Mały wreszcie zasnął, a Gertrud pochyliła się, by przykryć go kocykiem. Z tkliwością patrzyła na mleczną skórę synka i lekko rozchylone usta. Chciało jej się płakać. Podjechała do najbliższej ławki, opadła na nią z ulgą. Spacerowała drugą godzinę i koszmarnie spuchły jej stopy.

      Park był pusty. Tylko gdzieniegdzie przemykali ludzie z czworonogami na smyczach. Gertrud uśmiechała się na widok każdego psa i jego człowieka. Tak bardzo chciałaby mieć w domu zwierzę i prowadzić zwykłe, nudne życie. Wychodziłaby z psem, podążała za nim drogą i nie myślała o niczym. Niczego nie pragnęła, do niczego nie dążyła, przed niczym nie uciekała. Przestałaby się wreszcie bać. Na znak od Gary’ego czekała ponad rok, a teraz, kiedy się odezwał, zrozumiała, że to, co najgorsze – dopiero przed nią. W piersi czuła ucisk, w gardle drapało, jakby połknęła jeża; lęk dosłownie ją paraliżował i doskonale wiedziała, że nie są to zwykłe objawy paniki. To jej ciało, wszczynając bunt, błagało ją, by przemyślała СКАЧАТЬ