W cieniu zła. Alex North
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу W cieniu zła - Alex North страница 8

Название: W cieniu zła

Автор: Alex North

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Крутой детектив

Серия:

isbn: 978-83-287-1500-4

isbn:

СКАЧАТЬ Eileen była matką Jamesa, ale ze sposobu, w jaki go traktowała, trudno było się tego domyślić. Rzadko zwracała na niego uwagę i prawie zawsze go krytykowała. W jej oczach wszystko, co robił, było niewystarczająco dobre. Bałem się jej. Pachniała sherry i bez przerwy paliła: w jednej dłoni trzymała papierosa, a drugą obejmowała swój łokieć, wpatrując się we mnie podejrzliwie, jakby sądziła, że chcę jej coś ukraść.

      Na szczęście tego ranka drzwi otworzył nam Carl.

      Był ojczymem Jamesa i bardzo go lubiłem. Biologiczny ojciec odszedł, kiedy Eileen była jeszcze w ciąży, ale Carl wychował Jamesa jak własnego syna. Był skromnym facetem, cichym i życzliwym. Cieszyłem się, że dobrze traktuje mojego kolegę, i nie mogłem pojąć, jak wytrzymuje z taką kobietą jak Eileen. Carl od dzieciństwa przyjaźnił się z moją matką i podejrzewałem, że ona również nie rozumiała, dlaczego związał się z kimś takim. Kiedyś usłyszałem przypadkowo ich rozmowę. Naprawdę stać cię na więcej, powiedziała moja mama. Potem na dłuższą chwilę zaległa cisza, aż wreszcie Carl oznajmił: – Nie wydaje mi się.

      Tego dnia wyglądał na zmęczonego, ale kiedy nas zobaczył, wyraźnie się rozpromienił i zawołał Jamesa, który po kilku chwilach pojawił się w przedpokoju. Miał na sobie stare spodnie od dresu, brudny T-shirt i dziwnie się uśmiechał. Był nieśmiałym chłopcem, cichym i bezbronnym. Zawsze starał się wszystkich zadowolić, chociaż nie miał pojęcia, jak się do tego zabrać.

      Był też moim najlepszym przyjacielem.

      – Zbierajcie się, urwisy – powiedziała moja mama.

      Ruszyliśmy w stronę dwupasmówki, która łączyła naszą dzielnicę z resztą Gritten. Było jeszcze rano, ale już panowała duchota, a w powietrzu unosił się kurz i fruwały muszki. Weszliśmy na stalową kładkę dla pieszych, która dudniła metalicznie pod naszymi krokami. Naszym celem była brudna wiata przystankowa stojąca po drugiej stronie drogi. Dołem płynął nieprzerwany strumień samochodów dostawczych i ciężarówek z naczepami. W tej okolicy ruch był raczej niewielki. Formalnie rzecz biorąc, nasze domy stały na przedmieściach Gritten, ale trudno było nas znaleźć na mapie. Ta dzielnica miała nawet swoją nazwę – Gritten Wood – która odnosiła się raczej do ogromnego lasu obok niż do niewielkiego osiedla. Mało kto wiedział, że mieszkają tu jacyś ludzie.

      Wreszcie w oddali pojawił się autobus.

      – Macie pieniądze na bilet? – zapytała mama.

      Przytaknęliśmy, a James przewrócił oczami i posłał mi porozumiewawczy uśmiech. Dobrze wiedzieliśmy, jak korzystać z komunikacji miejskiej, ponieważ przed wakacjami odwiedziliśmy już Gritten Park. To było niedługo po tym, jak dotarła do nas wiadomość, że stara szkoła zostanie zamknięta. James nie chciał się do tego przyznać, ale bał się nowego roku szkolnego. Mama postanowiła oswoić go z nieznanym miejscem, ale żeby nie wprawić go w zakłopotanie, nazwała to zwykłą wycieczką, a ja z radością podchwyciłem jej pomysł.

      Podróż zajęła nam pół godziny. Większa część miasta była biedna i widoki z okien autobusu były ponure i monotonne. Czasami nie dawało się odróżnić pustych budynków od tych zamieszkanych. Marzyłem, żeby stąd uciec: chciałem się wyprowadzić i nigdy nie wracać. Nawet nie potrafiłem sobie wyobrazić, że to się kiedykolwiek stanie. To miejsce kojarzyło mi się z czarną dziurą, która wsysa wszystko, co znajdzie się w jej zasięgu, także ludzi.

      Po wyjściu z autobusu czekał nas jeszcze pięciominutowy spacer do Gritten Park.

      Szkoła była znacznie większa i bardziej przytłaczająca, niż zapamiętałem z pierwszej wizyty. W wielkich oknach budynku z salami gimnastycznymi, oddalonego o jakieś sto metrów od ulicy, odbijało się szare niebo. Z tyłu znajdował się gmach główny: cztery piętra ciemnych, niczym się od siebie nieróżniących korytarzy z takimi samymi grubymi, ciężkimi drzwiami prowadzącymi do poszczególnych klas. Mniej więcej tak wyobrażałem sobie więzienie. Budynki były ustawione w dość dziwny sposób: patrząc z ulicy, można było odnieść wrażenie, że ma się przed sobą jakiegoś potwora, który próbuje wydostać się spod ziemi. Jedno ramię znajdowało się z tyłu, w dziwnej pozycji, jakby było złamane. Teren na prawo od sal gimnastycznych właśnie remontowano. Spod rozciągniętej plandeki dochodziło walenie młota pneumatycznego: przerywane staccato przypominające kanonadę artyleryjską.

      Przez chwilę staliśmy w milczeniu.

      Pamiętam, że poczułem się nieswojo. W tym miejscu unosiło się coś złowrogiego: panował tu dziwny spokój i wydawało mi się, że ponury gmach odwzajemnia moje spojrzenie. Już wcześniej rozumiałem, dlaczego James boi się nowej szkoły. Budynek był naprawdę ogromny i uczyło się w nim ponad tysiąc dzieci, a mój kumpel często przyciągał uwagę dręczycieli i padał ofiarą przemocy. Byłem jednak jego najlepszym przyjacielem i do tej pory zawsze stawałem w jego obronie. W tej kwestii nie miałem zamiaru niczego zmieniać, ta okolica wzbudzała jednak we mnie strach.

      Cisza wyraźnie się przeciągała.

      Spojrzałem na matkę. Wyglądała na zdezorientowaną. Pragnęła wykazać się troską i zrobić coś dobrego, ale wyszło zupełnie nie tak, jak sobie zaplanowała.

      Dobrze pamiętam minę Jamesa. Wpatrywał się w szkołę z wyrazem absolutnego przerażenia na twarzy. Mimo naszych szlachetnych pobudek ta wyprawa nie przyniosła spodziewanego skutku i w ogóle mu nie pomogła.

      Jakbyśmy przyprowadzili go tutaj, żeby obejrzał miejsce swojej egzekucji.

      > <

      Najszybsza droga z hospicjum na moje stare osiedle prowadziła obok szkoły, ale postanowiłem pojechać naokoło. Chciałem jak najdłużej unikać kontaktu z miejscami, w których wiele lat temu wydarzyły się naprawdę straszne rzeczy.

      Niestety, nie mogłem wymigać się od wizyty w Gritten Wood. Minęło mnóstwo czasu, ale okazało się, że podmiejska dzielnica, w której się wychowałem, w ogóle się nie zmieniła. Od razu rozpoznałem ciche, opustoszałe uliczki, wzdłuż których stały rozpadające się jednopiętrowe domki wybudowane na oddzielonych od siebie błotnistych działkach. Nad dachami rysowała się dominująca nad krajobrazem ciemna ściana gęstego lasu. Miałem wrażenie, że chrzęszczący pod kołami samochodu piach był dokładnie tym samym piachem, który znałem z dzieciństwa. Być może podmuchy wiatru przenosiły go czasami z miejsca na miejsce, lecz tak naprawdę były to te same ziarenka.

      Złe przeczucia, które dręczyły mnie przez cały dzień, jeszcze się wzmocniły i nie chodziło wcale o wygląd tej okolicy, lecz raczej o panującą tu atmosferę. Bałem się, że za chwilę przeszłość złapie mnie w swoje szpony. Wydawało mi się, że na spokojnej powierzchni bieżących wydarzeń już pojawiły się zmarszczki zwiastujące nadchodzącą falę traumatycznych wspomnień. Musiałem za wszelką cenę stłumić to w zarodku i nie dopuścić do otwarcia się schowków w mojej pamięci. Nagle zorientowałem się, że kierownica jest mokra od potu, i nie miało to wcale związku z wysoką temperaturą.

      Wizyta w hospicjum mocno mną wstrząsnęła. Sally pojawiła się mniej więcej minutę po tym, jak nacisnąłem guzik, ale matka zdążyła już opaść na poduszkę i zasnąć. Opiekunka wyglądała na lekko zaniepokojoną. Sprawdziła urządzenia i zapytała:

      – Co się stało?

      – Obudziła się i zaczęła mówić.

СКАЧАТЬ