W cieniu zła. Alex North
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу W cieniu zła - Alex North страница 5

Название: W cieniu zła

Автор: Alex North

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Крутой детектив

Серия:

isbn: 978-83-287-1500-4

isbn:

СКАЧАТЬ poczuła ogromną ulgę.

      Chwilę później usłyszała chrzęst osuwających się kamieni i pojawił się Dyson.

      A potem zaległa kompletna cisza.

      Panowała tutaj nieprzyjemna atmosfera, nieco upiorna, jakby nie z tego świata. Na tym odludziu było znacznie chłodniej niż na leżącym wyżej, skąpanym w słońcu pustkowiu. Amanda rozejrzała się dookoła, przyglądając się skałom i kępom żółknących krzaków. Miała wrażenie, że znalazła się w labiryncie.

      Elliot Hick dał im jednak wskazówki, jak się w nim poruszać.

      – Tędy – powiedziała.

      Kilka godzin wcześniej w jednym z okolicznych domów aresztowano dwóch nastolatków. Chłopcy nazywali się Elliot Hick i Robbie Foster. Pierwszy był na krawędzi histerii, drugi sprawiał wrażenie spokojnego, wręcz wypranego z emocji. Obaj mieli w rękach noże i jakieś notesy, byli od stóp do głów wymazani krwią. Przewieziono ich do komisariatu w celu przesłuchania, lecz zanim wsiedli do radiowozu, Hick zdążył poinformować jednego z funkcjonariuszy o tym, co się stało i gdzie doszło do tragicznych wydarzeń.

      To niedaleko stąd, wyjaśnił chłopak.

      Jakieś sto metrów.

      Amanda zaczęła kluczyć między skałami. Nie spieszyła się: szła powoli, ostrożnie stawiając kroki. Panująca dookoła cisza miała w sobie jakiś złowrogi ciężar. Na dnie kamieniołomu człowiek czuł się jak głęboko pod wodą. Na samą myśl o tym, co za chwilę zobaczy, ścisnęło ją w żołądku. Jeśli Hick mówił prawdę, czekał ją straszliwy widok. Ciągle istniała jednak szansa, że chłopak kłamał i że był to tylko dziwaczny dowcip.

      Wyciągnęła rękę i odsunęła na bok kurtynę zwisających do ziemi kolczastych gałęzi. Sam pomysł, że chodziło tylko o głupiego psikusa, wydawał się absurdalny. Wolała jednak takie rozwiązanie niż to, co mogła za chwilę zobaczyć…

      Zatrzymała się w pół kroku.

      Spełniły się jej najgorsze przewidywania.

      Dyson stanął obok niej. Oddychał trochę szybciej, ale nie wiedziała, czy była to zadyszka po zejściu na dno kamieniołomu, czy też reakcja na to, co mieli przed oczami.

      – Jezu Chryste – jęknął.

      Zobaczyli sześciokątną polanę ze skalistym, ale w miarę równym gruntem. Dookoła rosły drzewa i gęste zarośla. Panowała mroczna atmosfera, miejsce wydawało się niemal idealne na odprawianie jakichś okultystycznych ceremonii. Ślady tego, co się tutaj wydarzyło, jeszcze wzmacniały pierwsze wrażenie.

      Pięć metrów przed nimi, na samym środku polany, znajdowały się zwłoki ustawione w pozycji na klęczkach, jakby do modlitwy. Chude ramiona opadały luźno ku ziemi niczym połamane skrzydła. To był nastoletni chłopiec. Miał na sobie krótkie spodenki i podwinięty pod same pachy T-shirt. Ubrania były tak mocno zakrwawione, że nie dało się ustalić ich koloru. Amanda omiotła wzrokiem ciało: na torsie widniały liczne rany kłute zadane najprawdopodobniej nożem. Na nagiej skórze w okolicach ran były brązowe plamy zaschniętej krwi. Obok głowy ledwie trzymającej się tułowia i przekrzywionej pod dziwnym kątem znajdowała się większa czerwona kałuża. Na szczęście twarz była odwrócona w drugą stronę.

      Beznamiętny, przypomniała sobie Amanda.

      Powściągliwy.

      Praktyczny.

      Przez chwilę panował kompletny bezruch. Nagle Amanda zauważyła coś dziwnego i zmarszczyła czoło.

      – Co to jest? – zapytała.

      – Nie widzisz? Pieprzony trup!

      Zignorowała głupią odpowiedź Dysona i zrobiła kilka niepewnych kroków do przodu. Nie chciała niczego dotykać – to było w końcu miejsce zbrodni – ale musiała mieć pewność, że się nie pomyliła. Na skalistym podłożu wokół ciała znajdowało się jeszcze więcej krwi. Ślady układały się w okrąg. Ten wzór nie mógł powstać przypadkiem, ale dopiero kiedy podeszła bliżej, zrozumiała, co tak naprawdę ma przed oczami.

      Spojrzała w dół, żeby przyjrzeć się szczegółom.

      – O co tutaj chodzi? – dopytywał się Dyson.

      Teraz już zupełnie nie miała pojęcia, co powiedzieć. Dyson podszedł bliżej. Spodziewała się, że znowu coś krzyknie albo zacznie się złościć, lecz, o dziwo, milczał, tak samo zdezorientowany jak ona.

      Starała się policzyć wszystkie plamy, ale ciągle się myliła. Było ich po prostu za dużo. Wprost zatrzęsienie.

      Setki krwawych dłoni starannie odciśniętych na kamieniu.

      Rozdział 2

      Hospicjum, w którym umierała moja matka, znajdowało się na terenie szpitala w Gritten.

      Było w tym coś przygnębiającego i podczas długiej jazdy samochodem zastanawiałem się, dlaczego nie poszli na całość i nie wybudowali taśmociągu, który połączyłby hospicjum bezpośrednio z cmentarzem. Okazało się jednak, że okolica jest całkiem przyjemna. Minąłem szpital i wjechałem na wąską drogę prowadzącą między klombami kwiatów i starannie przystrzyżonymi trawnikami, na których rosły jabłonie. Przejechałem przez niewielki mostek przerzucony nad szemrzącym strumieniem. Był upalny dzień. Otworzyłem okna. W powietrzu unosił się zapach świeżo skoszonej trawy. Miałem wrażenie, że oprócz szumu wody płynącej po kamieniach słyszę też śmiech bawiących się dzieci.

      Spokojne miejsce na spędzenie ostatnich chwil życia.

      Po mniej więcej minucie dojechałem do piętrowego budynku, którego poczerniałe ściany porastał bujny bluszcz. Opony zachrzęściły na idealnie zaokrąg­lonych kamykach. Kiedy wyłączyłem silnik, usłyszałem tylko delikatny trel jakiegoś ptaka. Poza tym pano­wała cisza.

      Zapaliłem papierosa i przez chwilę siedziałem w aucie.

      Nawet teraz nie było za późno, żeby się wycofać i wrócić do domu.

      Dojazd tutaj zajął mi cztery godziny. Zbliżając się do Gritten, czułem coraz większe przygnębienie, ogarniał mnie lęk narastający z każdym pokonanym kilometrem.

      Chociaż niebo było bezchmurne i świeciło słońce, wydawało mi się, że tam, dokąd jadę, czeka na mnie burza z piorunami. Spodziewałem się, że już niedługo usłyszę grzmoty, a na horyzoncie pojawią się błyskawice. Wreszcie dotarłem do miasta i wjechałem między niskie zabudowania przemysłowe. Wśród zaniedbanych ulic z obskurnymi sklepami, zapuszczonych fabryk i parkingów, na których walały się śmieci i kawałki potłuczonego szkła, poczułem się tak źle, że z trudem powstrzymywałem się przed tym, żeby zawrócić.

      Teraz paliłem papierosa i trzęsły mi się ręce.

      Ostatni raz byłem w Gritten dwadzieścia pięć lat temu.

      Jakoś СКАЧАТЬ