Название: Morderców tropimy w czwartki
Автор: Richard Osman
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Классические детективы
isbn: 978-83-287-1450-2
isbn:
– Ja też nie – mówi Joyce.
– Zajęcia z zumby są przed pilatesem – zawiadamia Ibrahim. – Nie lubię chodzić na jedne i na drugie. To wbrew intuicji głównych grup mięśniowych.
Przez cały lunch Donna ma ochotę zadać im pewne pytanie.
– Wiem, że wszyscy państwo mieszkają w Coopers Chase, ale jeśli wolno spytać, jak to się stało, że zostaliście przyjaciółmi?
– Przyjaciółmi? – Elizabeth wygląda na rozbawioną. – Ależ, kochanie, my się wcale nie przyjaźnimy.
– O Boże, jacy z nas przyjaciele? – chichocze Ron. – Dolać ci wina, Liz?
Elizabeth kiwa głową i Ron napełnia kieliszek. Zaczęli już drugą butelkę. Jest kwadrans po dwunastej.
– „Przyjaciele” to chyba niewłaściwe słowo – zgadza się Ibrahim. – Nie mielibyśmy ochoty spotykać się towarzysko. Mamy całkiem inne zainteresowania. Może i lubię Rona, ale bywa bardzo trudny.
– Jestem bardzo trudny – potwierdza Ron.
– A Elizabeth zachowuje się niekiedy wręcz odpychająco.
– Obawiam się, że to prawda. – Elizabeth kiwa głową. – Zyskuję dopiero przy bliższym poznaniu. Już w szkole taka byłam.
– Myślę jednak, że lubię Joyce – ciągnie Ibrahim. – Chyba wszyscy ją lubimy.
Ron i Elizabeth znowu przytakują.
– Bardzo wam dziękuję – mówi Joyce, ścigając widelcem groszek wokół talerza. – Nie uważacie, że ktoś powinien wynaleźć płaski groszek?
Donna próbuje zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi.
– Skoro się nie przyjaźnicie, to co was łączy?
Joyce podnosi wzrok i kręci głową, patrząc na niedobraną grupkę przy stole.
– No cóż – mówi. – Po pierwsze, oczywiście, jesteśmy przyjaciółmi. Oni po prostu jeszcze się nie zorientowali. A po drugie, jeżeli nie wspomnieliśmy o tym, zapraszając panią na lunch, to tylko przez niedopatrzenie. Wszyscy należymy do Czwartkowego Klubu Zbrodni.
Elizabeth szklą się oczy od wypitego wina, Ron drapie się po wytatuowanym na szyi herbie West Ham, a Ibrahim poleruje i tak już błyszczące spinki przy koszuli.
Restauracja powoli się zapełnia, a Donna nie jest pierwszą osobą odwiedzającą Coopers Chase, która myśli, że to nie najgorsze miejsce do życia. Co ona by dała za kieliszek wina i wolne popołudnie.
– Poza tym każdego dnia pływam – dodaje Ibrahim. – To pojędrnia skórę.
Cóż to właściwie za miejsce?
3
Jeżeli przyjdzie wam kiedyś do głowy, by wyruszyć z Fairhaven drogą A12 w stronę Weald, w pewnym momencie miniecie starą, lecz nadal czynną budkę telefoniczną stojącą tuż przed ostrym zakrętem w lewo. Dalej, po mniej więcej stu metrach, zobaczycie drogowskaz na Whitechurch, Abbots Hatch i Lents Hill, przy którym musicie skręcić w prawo. Przejeżdżacie przez Lents Hill, mijając pub Pod Niebieskim Smokiem oraz mały sklep rolniczy z ustawionym przed wejściem wielkim jajem, i docieracie do kamiennego mostku nad Robertsmere. Oficjalnie to rzeka, ale nie dajcie się zmylić nazwą i nie spodziewajcie się zbyt wiele.
Potem, zaraz za mostkiem, skręcacie w biegnącą w prawo jednopasmówkę. Będzie wam się zdawało, że jedziecie w złym kierunku, ale to krótsza droga niż ta, którą zalecają w broszurze reklamowej, a także bardziej malownicza, jeżeli ktoś lubi prześwietlone słońcem żywopłoty. Po pewnym czasie droga się rozszerzy i na ciągnących się po lewej stronie pagórkach zaczną przebłyskiwać między wysokimi drzewami pierwsze zabudowania. Na wprost zaś zobaczycie małą, zbitą z desek wiatę przystanku autobusowego, który także wciąż funkcjonuje, o ile przejazd jednego autobusu dziennie tam i z powrotem można nazwać funkcjonowaniem. A tuż przed przystankiem, po lewej, stoi znak wjazdu do Coopers Chase.
Prace nad budową Coopers Chase rozpoczęto przed dziesięciu laty, zaraz po tym, jak Kościół katolicki sprzedał klasztor. Pierwsi mieszkańcy, na przykład Ron, wprowadzili się tu trzy lata później. Zapowiadano, że będzie to „pierwsze w Wielkiej Brytanii luksusowe osiedle dla seniorów”, choć według Ibrahima to już siódmy taki obiekt. Obecnie mieszka w nim około trzystu emerytów. Nie można się tu wprowadzić przed ukończeniem sześćdziesiątego piątego roku życia, a furgonetki dostawcze z Waitrose za każdym razem, gdy przejeżdżają przez kratę dla bydła na drodze, pobrzękują zarówno butelkami wina, jak i fiolkami leków.
W centrum Coopers Chase stoi budynek starego klasztoru, a wokół niego wznoszą się trzy nowoczesne obiekty mieszkalne. Przez ponad sto lat klasztor był oazą ciszy. Słychać w nim było tylko szelest habitów oraz szmer modlitw błagalnych lub dziękczynnych. Ten, kto zapuściłby się w jego mroczne korytarze, napotkałby kobiety – cieszące się spokojem lub przerażone rozpędzonym światem, szukające schronienia albo udowadniające jakieś mgliste, dawno zapomniane racje, a czasem po prostu czerpiące radość z tego, że służą wyższym celom. Zobaczyłby dormitoria zastawione wąskimi łóżkami, jadalnię z długimi, niskimi stołami i kaplicę tak ciemną i cichą, że niemal dało się w niej słyszeć oddech Boga. Krótko mówiąc, spotkałby tu siostry Świętego Kościoła, armię, która swoich członkiń nie zdradzała, karmiła je i ubierała, i sprawiała, że czuły się potrzebne i szanowane. W zamian wymagała tylko poświęcenia życia Bogu, a w związku z tym, że zawsze ktoś tego pragnął, nie narzekano na brak ochotniczek. W końcu pewnego dnia każdą z nich czekała krótka wycieczka na wzgórze drogą wysadzaną drzewami, do Ogrodu Wiecznego Odpoczynku. Z otoczonego niskim murem cmentarza rozciągał się widok na klasztor i nieskończone piękno okolicznych wzgórz. Ciało przybyłej składano w innym wąskim łóżku, pod prostą kamienną płytą, obok sióstr o imieniu Margaret i sióstr o imieniu Mary z poprzednich pokoleń. Ich marzenia, o ile kiedyś je miały, snują się dziś ponad zielonymi wzgórzami, a tajemnice spoczywają zamknięte na zawsze w czterech ścianach klasztoru.
Ściślej mówiąc, w trzech, gdyż ściana zachodnia jest obecnie całkowicie przeszklona i mieści się za nią kompleks wodny z basenem pływackim dla mieszkańców osiedla. Widać stamtąd trawnik do gry w kule, a niżej parking dla gości, którym pozwolenia na postój wydzielane są tak niechętnie, że Komitet Parkingowy stał się w Coopers Chase najpotężniejszą z koterii.
Obok basenu pływackiego zainstalowano basenik do terapii artretyzmu, który wygląda jak jacuzzi, głównie dlatego, że po prostu nim jest. Każda osoba oprowadzana po obiekcie przez Iana Venthama, właściciela, zaraz potem musi obejrzeć saunę. Ian uchyla drzwi i mówi: „A niech mnie, przecież to sauna”. Bo taki już jest.
Potem przychodzi czas, aby wsiąść do windy i pojechać na górę, do sal rekreacyjnych. Są tam siłownia, sala gimnastyczna, gdzie na miejscu dawnych zakonnych łóżek mieszkańcy wesoło tańczą zumbę, a także pokój łamigłówek, miejsce na spokojniejsze zajęcia w takimż towarzystwie. Na piętrze mieszczą się również biblioteka i salon, w którym odbywają się co większe i bardziej burzliwe zebrania komitetów, СКАЧАТЬ