Morderców tropimy w czwartki. Richard Osman
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Morderców tropimy w czwartki - Richard Osman страница 4

Название: Morderców tropimy w czwartki

Автор: Richard Osman

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Классические детективы

Серия:

isbn: 978-83-287-1450-2

isbn:

СКАЧАТЬ ono coś innego…

      W pierwszym rzędzie wystrzeliła w górę czyjaś ręka. Dość nietypowe zachowanie, ale cóż robić… Nienagannie ubrana dama po osiemdziesiątce chciała zabrać głos.

      – Kochanie, mamy nadzieję, że nie będziesz opowiadać nam o blokadach okien – poprosiła i rozejrzała się wokół przy wtórze potakujących szmerów.

      Następnie odezwał się wsparty na balkoniku dżentelmen w drugim rzędzie.

      – I, jeśli można prosić, żadnych legitymacji. Wiemy o legitymacjach. „Pan z gazowni? A może jest pan włamywaczem?” Słyszeliśmy już o tym, przysięgam.

      W sali rozgorzała dyskusja.

      – To się już nie nazywa Gazownia. Tylko Centrica – oznajmił pan w dobrze skrojonym trzyczęściowym garniturze.

      Siedzący obok mężczyzna w szortach, klapkach i koszulce z logo klubu West Ham United skorzystał z okazji, by wstać i pogrozić palcem w nieokreślonym kierunku.

      – Zawdzięczamy to Thatcher, Ibrahimie. Kiedyś te spółki należały do nas.

      – Siadaj, Ron – przerwała mu elegancka dama, po czym spojrzała na Donnę, lekko pokręciła głową i dodała: – Przepraszam za niego.

      Tymczasem wokół rozbrzmiewały nowe komentarze.

      – I cóż to za przestępca, który nie potrafi nawet sfałszować legitymacji.

      – Mam zaćmę. Mógłby mi pokazać kartę z biblioteki, i tak bym go wpuściła.

      – Poza tym już nie sprawdzają liczników. Wszystko jest w sieci.

      – W chmurze, kochanie.

      – Ja tam nie mam nic przeciwko włamywaczom. Lubię gości.

      W wymianie zdań na chwilę nastąpiła przerwa wypełniona atonalną symfonią gwizdów – jedni emeryci włączali aparaty słuchowe, a inni je wyłączali. Kobieta w pierwszym rzędzie znów objęła dowództwo.

      – A zatem… swoją drogą mam na imię Elizabeth… bardzo prosimy, żadnych blokad i legitymacji. Nie musi nam też pani mówić, że nie wolno podawać numeru PIN Nigeryjczykom, którzy do nas dzwonią. Jeżeli wciąż wolno mi nazywać ich Nigeryjczykami.

      Donna De Freitas zebrała siły. Nie myślała już o lunchu w pubie ani o tatuażach, tylko o kursie opanowywania zamieszek ulicznych, w którym uczestniczyła za dawnych dobrych czasów w południowym Londynie.

      – W takim razie o czym będziemy rozmawiać? – zapytała. – Muszę spędzić z państwem co najmniej czterdzieści pięć minut, inaczej nie dostanę dodatkowych wolnych godzin.

      – O seksizmie instytucjonalnym w policji? – zaproponowała Elizabeth.

      – Chciałbym pomówić o nielegalnym zastrzeleniu Marka Duggana, usankcjonowanym przez państwo i…

      – Siadaj, Ron!

      Rozmowa w takim duchu ciągnęła się miło i zgodnie przez godzinę, po czym Donnie gorąco podziękowano, pokazano zdjęcia wnuków i poproszono, aby została na lunch.

      I oto siedzi teraz, skubiąc sałatkę, w miejscu określonym w menu jako „nowoczesna ekskluzywna restauracja”. Za kwadrans dwunasta to dla niej trochę za wcześnie na posiłek, ale niegrzecznie byłoby odrzucić zaproszenie. Poza tym czwórka gospodarzy nie tylko szykuje się do zjedzenia pełnego lunchu, lecz także zdążyła już otworzyć butelkę czerwonego wina.

      – Było cudownie. Bardzo nam się podobało – zapewnia Elizabeth.

      Kojarzy się Donnie z nauczycielką, która przez cały rok budzi w uczniach przerażenie, a na koniec stawia im piątki i płacze, gdy odchodzą. Może to wina tweedowego żakietu.

      – Fantastyczna pogadanka, Donno – chwali Ron. – Mogę ci mówić po imieniu, skarbie?

      – Oczywiście, ale proszę nie nazywać mnie skarbem – odpowiada policjantka.

      – Naturalnie, słonko – zgadza się Ron. – Będę o tym pamiętał. Ta historia o Ukraińcu z mandatem za parkowanie i piłą łańcuchową… Mogłabyś wygłaszać pogadanki zawodowo, da się na tym nieźle zarobić. Znam kogoś, kto się tym zajmuje, jak chcesz, dam ci jego numer telefonu.

      Pyszna sałatka, myśli Donna, a nieczęsto się zdarza, żeby jej coś naprawdę smakowało.

      – Uważam, że byłby ze mnie świetny przemytnik heroiny – oznajmia Ibrahim, który podczas pogadanki Donny zrobił uwagę o Centricy. – Liczy się głównie logistyka, prawda? No i precyzja odważania, ale to sama przyjemność. Mają także maszynki do liczenia pieniędzy. Wszelkie udogodnienia. Złapała pani kiedyś dilera heroiny?

      – Nie – przyznaje Donna. – Lecz zamierzam to zrobić w przyszłości.

      – Ale mają maszynki do liczenia pieniędzy? – upewnia się Ibrahim.

      – Oczywiście.

      – Cudownie. – Starszy pan wychyla do dna lampkę wina.

      – Łatwo się nudzimy – dorzuca Elizabeth, także osuszając kieliszek. – Niech Bóg nas zachowa od blokad okiennych, pani posterunkowa De Freitas.

      – Teraz mówimy tylko „posterunkowa” – prostuje Donna.

      – Ach tak. – Elizabeth sznuruje usta. – A jeśli nadal będę mówić „pani posterunkowa”? Co wtedy? Wystawicie nakaz aresztowania?

      – Nie, ale będę miała o pani trochę gorsze zdanie – odpowiada Donna. – To przecież drobiazg, a świadczy o szacunku.

      – Do licha! Trafiony zatopiony. Zgoda. – Elizabeth rozsznurowuje usta.

      – Dziękuję – mówi Donna.

      – Jak pani sądzi, ile mam lat? – rzuca jej wyzwanie Ibrahim.

      Donna się waha. Ibrahim nosi elegancki garnitur, ma świetną cerę, pachnie dobrą wodą kolońską, a z kieszonki na piersi wystaje mu artystycznie złożona chusteczka. Włosy nieco przerzedzone, ale są. Żadnego brzuszka i tylko jeden podbródek. Co się jednak pod tym kryje? Hm. Donna spogląda na ręce. One zawsze zdradzą prawdę.

      – Osiemdziesiąt? – strzela.

      Ibrahimowi opadają skrzydła.

      – Tak, dokładnie tyle, ale wyglądam młodziej. Na siedemdziesiąt cztery. Wszyscy tak mówią. Mój sekret to pilates.

      – A jaki jest pani sekret, Joyce? – Donna zwraca się do czwartej osoby w grupie, drobnej siwowłosej kobiety w lawendowej bluzce i ciemnoróżowym rozpinanym swetrze, która z uśmiechem przysłuchuje się rozmowie. Milczy, ale ma bystre oczy. Wygląda jak spokojny ptak, który wypatruje, kiedy coś zalśni w promieniach słońca.

      – Ja? – mówi Joyce. – Nie mam nic ciekawego do powiedzenia. Byłam pielęgniarką, potem mamą, a potem znowu pielęgniarką. СКАЧАТЬ