Morderców tropimy w czwartki. Richard Osman
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Morderców tropimy w czwartki - Richard Osman страница 3

Название: Morderców tropimy w czwartki

Автор: Richard Osman

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Классические детективы

Серия:

isbn: 978-83-287-1450-2

isbn:

СКАЧАТЬ pamiętam. Wtedy Elizabeth otworzyła żółtą teczkę na dokumenty. Zza kilku zadrukowanych stron wyglądały brzegi jakichś starych fotografii. Z miejsca przeszła do rzeczy.

      Poprosiła, abym wyobraziła sobie dziewczynę, którą pchnięto nożem. Zapytałam, jaki to był nóż, a Elizabeth odparła, że zwykły, kuchenny. Od Johna Lewisa. Tego nie powiedziała, lecz taki nóż ukazał mi się wtedy przed oczami. Potem poprosiła, abym wyobraziła sobie, że dziewczynę ugodzono trzy lub cztery razy, tuż pod mostkiem. Cios za ciosem, paskudnie, ale nie przecinając arterii. Mówiła to wszystko półgłosem, bo ludzie jedli, a ona jednak przestrzega pewnych zasad.

      Wyobrażałam więc sobie te rany kłute, a Elizabeth zapytała mnie, po jakim czasie dziewczyna wykrwawiłaby się na śmierć.

      Swoją drogą powinnam dodać, że przez wiele lat byłam pielęgniarką, inaczej moja opowieść nie ma żadnego sensu. Elizabeth skądś się o tym dowiedziała, ona wszystko wie. W każdym razie dlatego zwróciła się do mnie. Pewnie zastanawialiście się, co ja tu wypisuję. Ale obiecuję, że jeszcze nabędę wprawy.

      Pamiętam, że zanim udzieliłam odpowiedzi, dotknęłam lekko ust palcami, tak jak to czasem robią w telewizji. Mądrzej się wtedy wygląda, sami spróbujcie. Zapytałam, ile ta dziewczyna ważyła.

      Elizabeth znalazła w teczce odpowiednią kartkę, przesunęła po niej palcem i odczytała, że ofiara ważyła czterdzieści sześć kilogramów. Wprawiło nas to w konsternację, bo nie wiedziałyśmy, jak przeliczyć kilogramy na normalne jednostki. Zdawało mi się, że to będą dwadzieścia trzy kamienie[1]. Czyli dwa do jednego. Choć podejrzewałam, że mogło mi się pomieszać z calami i centymetrami.

      Elizabeth stwierdziła, że dziewczyna z pewnością nie ważyła dwudziestu trzech kamieni, ma w teczce zdjęcie jej zwłok. Postukała w tę teczkę palcem, po czym rozejrzała się po sali i powiedziała: „Czy ktoś mógłby zapytać Bernarda, ile to jest czterdzieści sześć kilogramów?”.

      Bernard zawsze siedzi sam przy jednym z mniejszych stolików w pobliżu wyjścia na taras. Przy stoliku numer osiem. To, co teraz napiszę, nie ma związku ze sprawą, ale chciałabym wam opowiedzieć o Bernardzie.

      Kiedy przeprowadziłam się do Coopers Chase, Bernard Cottle był dla mnie bardzo uprzejmy. Kupił mi sadzonkę klematisa i wyjaśnił zasady segregowania odpadów wtórnych. Mają tu cztery pojemniki w różnych kolorach. Cztery! Dzięki Bernardowi wiem, że zielone są na szkło, a niebieskie na tekturę i papier. Co do czerwonych i czarnych, to wciąż wiem na ten temat tyle co wy. Spacerując po osiedlu, widziałam już w nich najróżniejsze rzeczy. Do jednego ktoś kiedyś wyrzucił faks.

      Bernard jest profesorem, specjalistą w dziedzinie jakichś nauk ścisłych, i pracował w wielu miejscach na świecie. Jeździł nawet do Dubaju, zanim jeszcze ktokolwiek słyszał o tym mieście. Jak można się było spodziewać, przebrał się do posiłku w garnitur i koszulę z krawatem, czytał jednak tabloid. Kiedy siedząca przy sąsiednim stoliku Mary z budynku Ruskin Court zapytała go, czy wie, ile wynosi czterdzieści sześć kilogramów w przeliczeniu na nasze, Bernard skinął głową i zawołał do Elizabeth:

      – Siedem kamieni przecinek dwa z kawałkiem.

      Taki właśnie jest Bernard.

      Elizabeth podziękowała i powiedziała, że brzmi to prawdopodobnie, a Bernard wrócił do swojej krzyżówki. Ja zaś sprawdziłam potem centymetry i cale i okazało się, że przynajmniej jeżeli o nie chodzi, miałam rację.

      Następnie Elizabeth zapytała mnie, jak długo dziewczyna pchnięta kuchennym nożem mogła przeżyć. Odparłam, że jeśli nikt nie udzielił jej pomocy, zapewne około czterdziestu pięciu minut.

      – To dość długo – stwierdziła i zadała mi kolejne pytanie. – A gdyby dziewczyna otrzymała pomoc medyczną? Nie od lekarza, ale od osoby, która potrafi założyć opatrunek. Bo, na przykład, służyła wcześniej w wojsku. Od kogoś w tym rodzaju.

      Swojego czasu widziałam wiele ran kłutych. Nie zajmowałam się wyłącznie skręconymi kostkami. Wyjaśniłam więc, że, no cóż, wtedy wcale by nie umarła. Bo to prawda. Nic przyjemnego być pchniętym nożem, ale takie rany łatwo opatrzyć.

      Elizabeth pokiwała głową i oznajmiła, że dokładnie to samo powiedziała Ibrahimowi. Wtedy jeszcze nie znałam Ibrahima. Jak już mówiłam, wszystko to wydarzyło się przed kilkoma miesiącami.

      Elizabeth uważała, że coś tu nie gra i że dziewczynę zamordował jej chłopak. Takie rzeczy nadal często się zdarzają. Można o tym przeczytać w gazetach.

      Zanim przeprowadziłam się do Coopers Chase, pewnie uznałabym tę rozmowę za niezwykłą, ale gdy pozna się tutejszych mieszkańców, nie wydaje się ona wcale osobliwa. W zeszłym tygodniu rozmawiałam z panem, który wynalazł lody miętowe z kawałkami czekolady, a przynajmniej tak twierdzi. Naprawdę nie mam możliwości, aby to sprawdzić.

      Ucieszyłam się, że pomogłam trochę Elizabeth, i uznałam, że wobec tego też mogę ją o coś poprosić. Zapytałam, czy pozwoli mi obejrzeć zdjęcie zwłok. Z czysto zawodowej ciekawości.

      Elizabeth rozpromieniła się, tak jak inni tutejsi mieszkańcy, kiedy ktoś prosi ich o pokazanie zdjęć z uroczystości wręczenia wnukom dyplomów. Wyjęła z teczki odbitkę w formacie A4, położyła przede mną obrazkiem do dołu i oznajmiła, że mogę ją zatrzymać, bo każdy ma już swój egzemplarz.

      Powiedziałam, że to bardzo miło z jej strony, a ona odparła „drobiazg” i zapytała, czy może mi zadać jeszcze jedno, ostatnie pytanie.

      – Oczywiście – odparłam, a pytanie brzmiało:

      – Masz czas we czwartki?

      I wtedy właśnie, uwierzcie lub nie, po raz pierwszy usłyszałam o czwartkach.

      2

      Posterunkowa Donna De Freitas ma dwadzieścia sześć lat i pragnie nosić broń. Chciałaby ścigać seryjnych morderców po opuszczonych magazynach i doprowadzać sprawy do końca, pomimo że właśnie postrzelono ją w ramię. Mogłaby też nabrać upodobania do whisky i wdać się w romans z partnerem.

      Na razie jednak jest kwadrans przed południem, a ona zasiada do lunchu wraz z czwórką poznanych właśnie emerytów i ma świadomość, że na realizację swoich planów długo jeszcze poczeka. Poza tym musi przyznać, że przez ostatnią godzinę całkiem dobrze się bawiła.

      Pogadankę „Bezpieczeństwo w domu – porady praktyczne” Donna wygłaszała już wiele razy. Dziś czekała na nią zwyczajna publiczność – staruszkowie, koce na kolanach, darmowe herbatniki i kilku drzemiących z tyłu szczęśliwców. Za każdym razem rady Donny brzmią tak samo. Podkreśla absolutną konieczność założenia blokad okiennych, namawia do sprawdzania legitymacji przybyszów i ostrzega przed podawaniem danych osobowych przez telefon. Sama zaś stara się wyglądać jak uosobienie spokoju w przerażającym świecie. Zna swoje obowiązki, a że przy okazji ma pretekst, by uciec od przewracania papierków w komisariacie, chętnie zgłasza się na ochotnika. Komisariat policji w Fairhaven to miejsce bardziej senne, niż Donna jest w stanie znieść.

      Dzisiaj trafiła do Osiedla dla Seniorów Coopers Chase. Miejsce wydało się jej dosyć bezpieczne. Otoczone bujną zielenią, ciche i spokojne. Po drodze zauważyła СКАЧАТЬ