Название: Wojna o szczepionki
Автор: Brian Deer
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Биографии и Мемуары
isbn: 9788366570344
isbn:
Publikację znowu skierował do „Lancetu”, wydawnictwa skłonnego drukować pod publiczkę. Jako pismo ogólnomedyczne „Lancet” starał się zwracać do czytelników o różnych specjalnościach za pomocą bardzo ogólnych, niekiedy wręcz tabloidowych tematów, które wszyscy pamiętali ze studiów. Tak więc w kwietniu 1995 roku pojawił się tam artykuł Wakefielda – na trzech stronach, z czterema autorami, w tym profesorem gastroenterologii z Royal Free, Royem Pounderem, i pomagierem Wakefielda, Scottem Montgomerym; obaj mieli odegrać role drugoplanowe, gdy chwałę zastąpi niesława.
„Lancet” zaryzykował. Ale strzegł własnej reputacji, puszczając oko do tych mądrzejszych. Dla czytelników specjalistów, którzy w innym wypadku mogliby się skarżyć, często drukował dodatkowe artykuły – w zasadzie wstępniaki – by uniknąć zjadliwej krytyki z ich strony. A w tym przypadku poprosił dwóch specjalistów z amerykańskiej Food and Drug Administration o napisanie „komentarza”.
Wakefield, jak wytykali, porównywał nieporównywalne; to było jak próba zestawienia śliwek z mango. „Istniały zasadnicze różnice w sposobach, jakimi rekrutowano grupy badawcze i w jaki przeprowadzano z nimi wywiady – napisali o źródłach z lat 50. i 60. – jak również w tym, jak ich uczestnicy zostali ostatecznie sklasyfikowani według ekspozycji i choroby”.
Szczerze mówiąc, zbiorowy artykuł skorzystał na tych brakach. Był spekulatywny. Nic nie zostało udowodnione. Odra „mogła” się utrzymywać w tkance jelit, pisali autorzy. Wczesna ekspozycja „mogła” być czynnikiem ryzyka. Ludzie z chorobą Crohna „mogli” mieć zmienioną odporność. A jakikolwiek związek ze szczepieniami był tak wątły, że tytuł tekstu opatrzony został znakiem zapytania.
Czy szczepienia przeciw odrze są czynnikiem ryzyka
w nieswoistym zapaleniu jelit?
Artykuł wzbudzał poważne zastrzeżenia. Prowokujące je zdania atakowały czytelnika na każdej stronie i wywołały kilka rozbawionych chichotów. Niektórzy nazwali tytuł tekstu przykładem zastosowania „zasady Hinchliffe’a” (w dziennikarstwie znanej jako „prawo nagłówków Betteridge’a”): jeśli tytuł jest pytaniem, na które można odpowiedzieć „tak” lub „nie”, prawidłowa odpowiedź nieodmiennie brzmi: „nie”.
Mimo to Wakefield skupił się teraz właśnie na szczepionkach – nie na odrze występującej naturalnie – jako na przyczynie choroby Crohna.
Ale gdzie – zastanawiał się – znaleźć dowody, by potwierdzić tak śmiałą tezę?
Rozdział trzeci
Zderzenie
Wakefield opowiadał, że jego przygoda z autyzmem zaczęła się od telefonu od pewnej matki.
I rzeczywiście, to prawda. Był 19 maja 1995 roku, piątek. W jego gabinecie na drugim piętrze zadzwonił telefon. Kobieta opowiedziała historię swojego sześcioletniego syna. Odtąd nic już nie miało być takie samo.
Ta kobieta była także tą matką, z której powodu wszcząłem dochodzenie. Tak więc można powiedzieć, że ona nas połączyła. Nazwę ją „Panią Numer Dwa”, a jej syna „Dzieckiem Numer Dwa”: gwarantującymi anonimowość cyframi, nadanymi im w ramach projektu badawczego, przez który świat nigdy miał nie zapomnieć o Wakefieldzie. W tej matce i chłopcu nie było jednak nic drugorzędnego. Byli ze wszech miar i nieodwołalnie pierwsi. Ówczesny lekarz opisze ich jako tych, którzy wywarli „największy wpływ” na jego życie. Dziecko Numer Dwa było jego „przypadkiem przełomowym”.
Chłopiec urodził się pod koniec lipca 1988 roku – donoszony, o czasie – ważył osiem funtów i dziesięć uncji (3,9 kilograma) – bez śladu jakichkolwiek niedoborów. Ciąża matki przebiegała bez powikłań. Nie podano jej żadnych leków podczas porodu, a cztery lub pięć minut po bezproblemowym pojawieniu się na świecie dziecko dostało dziesięć punktów w skali APGAR (Appearance, Pulse, Grimace, Activity i Respiration – kolor skóry, puls, reakcja na bodźce, napięcie mięśniowe, oddychanie), za pomocą której określany jest stan noworodków.
Dziecko Numer Dwa, przywiezione do domu ze szpitala w hrabstwie Cambridgeshire, na północny wschód od Londynu, miało wieść najlepsze życie, jakie mogła zapewnić XX-wieczna angielska rodzina z klasy średniej. Jego ojciec był specjalistą od komputerów, zatrudnionym w przemyśle maszynowym, a Pani Numer Dwa kierowniczką działu informacji i analiz popularnego biura podróży w stolicy.
Tym samym zaczęło dzieciństwo tak, że lepiej nie było można. Wzrok chłopca się wyostrzał. Malec obracał się, śmiał i gaworzył. Zaczął pełzać, potem chodzić, trzymając się mebli. Wskazywał, kształtował dźwięki – „mama… tata…” – aż pewnego cudownego dnia podniósł się na nogi bez trzymanki i stawiał pierwsze kroki, dopóki się nie potknął. Dla rodziców był całym światem i ukoronowaniem życiowych osiągnięć.
Drugi rok: chłopiec wyglądał dobrze. Blond włosy. Niebieskie oczy. Chlapał w kąpieli, ciągnął na sznurku zabawkowego pieska z merdającym ogonkiem i budował wieże z klocków, by dorównać najlepszym.
Ale niestety, o zgrozo, to nie trwało długo. Lada moment jego rodzice mieli rozpocząć rozpaczliwe poszukiwania.
Dokumentacja medyczna zarejestrowała zmianę w drugim półroczu tamtego roku – kilka miesięcy przed drugimi urodzinami chłopca. Stał się „wycofany i niedostępny”, z „napadami nocnego krzyku” i niekiedy epizodami „uderzania głową”. Bardzo wiele dzieci przechodzi takie fazy i wychodzi z nich bez szkody dla swojego rozwoju. Ale Dziecko Numer Dwa nie wyszło. Zaczęło ignorować rodziców. Zaobserwowano regres w zakresie rozwoju mowy.
Był moment, kiedy Pani Numer Dwa trzymała piłkę, a chłopczyk – jej drugi syn – nazywał ją: „piłka”. Wskazywała na kota, a on mówił „kotek”. Ale potem „piłka” stała się „łką”, a „kotek” – „otkiem”, aż w końcu jego zasób słów całkiem zniknął. „Jako ostatnie zgubił słowo »sok«” – powiedziała mi matka, kiedy spotkaliśmy się w jej domu osiem lat po telefonie do Wakefielda. „Przeszedł od »soku« do »oku«, a następnie »ku«. A potem koniec”.
Nigdy nie wskazano żadnej przyczyny ani wyjaśnienia. Przez lata chłopiec przechodził kolejne regresy, tracił mowę, umiejętność zabawy i zainteresowanie innymi, a specjaliści ograniczali się do etykietek takich jak „autystyczny” i „opóźniony”. Ale chociaż regresja jest czasem cechą autyzmu, lekarze wzdragali się przed precyzyjną diagnozą.
Niewielu rodziców ociąga się w obliczu takiego koszmaru. A ta matka, dyrygująca specjalistami niczym japoński przewodnik wycieczek, nie miała problemu z szukaniem pomocy. Zanim zadzwoniła do Wakefielda, kontaktowała się z wieloma autorytetami. Byli to: profesor Dryburgh, doktor Hunter, profesor Neville i doktor Tuck. A także profesor Warner, doktor Rolles, doktor Cass i pani Moore. Oraz doktor Richer, doktor Silveira, profesor Davies, pan Martin, profesor Goodyer, doktor Bhatt, doktor Cavanagh i doktor Wozencroft.
Teraz przyszedł czas na lekarza bez pacjentów.
Do rozmowy telefonicznej doszło wskutek publikacji przez СКАЧАТЬ