Długa noc w Paryżu. Dov Alfon
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Długa noc w Paryżu - Dov Alfon страница 21

Название: Długa noc w Paryżu

Автор: Dov Alfon

Издательство: PDW

Жанр: Криминальные боевики

Серия:

isbn: 9788381431842

isbn:

СКАЧАТЬ środka. Kiedy tylko przekroczył próg restauracji, przeprosił kelnerkę i wyjaśnił, że musi się pilnie po coś wrócić, i ulotnił się, zanim zdążyła zaprotestować. Skręcił w lewo w avenue Matignon. Spośród wszystkich pomników w Paryżu największą awersję odczuwał do Łuku Triumfalnego. To tutaj był na ostatniej szkolnej wycieczce, gdy mieszkał we Francji. Na ułamek sekundy przypomniał sobie, jak stał na dachu, a jego ukochany nauczyciel, monsieur Lefebvre, gestykulował na wietrze, wskazując na Place de l’Étoile, wychwalając przy tym osiągnięcia militarne Napoleona. Dwa tygodnie później jego rodzice zdecydowali się na aliję do Izraela. Nigdy im nie wybaczył – ani pomnikowi, który w pamięci Abadiego poprzedzał wygnanie.

      Pospiesznie ruszył w stronę ambasady. Policjanci za barierkami dostrzegli go już z oddali. Abadi miał na koncie lata doświadczeń w odwiedzaniu ambasad Izraela na całym świecie i za każdym razem odnosił wrażenie, że strażnicy osobiście go nie lubią – zawsze mieli problem ze zrozumieniem natury jego funkcji i obrażali się, kiedy nie chciał udzielać szczegółowych wyjaśnień. Zazwyczaj musiał wycierpieć dwadzieścia minut przepytywania, potem dać się prześwietlić, przeszukać, a następnie odczekać swoje, co było już zwyczajnie upokarzające. Praca w służbach bezpieczeństwa to cyrk, a w każdym cyrku jest czas dla klaunów. Abadi wziął głęboki wdech i wszedł na arenę.

      Przy pierwszej barierce, pod jurysdykcją francuską, wszystko poszło dość sprawnie. Funkcjonariusze poprosili o jego paszport i przekazali nazwisko przez radio. Abadi zauważył, że do mundurów mają przytwierdzone maleńkie kamery. Nie wątpił, że szczegóły wyglądu i dokumentacji każdego gościa ambasady są przechowywane w jakiejś bazie danych francuskiego kontrwywiadu. A on był ostatnią osobą, która mogłaby się temu sprzeciwiać.

      Ku jego zaskoczeniu mundurowi niemal natychmiast otrzymali zgodę, by go przepuścić. Przy drugiej barierce też nie było żadnych opóźnień. Prześwietlenie wykonano sprawnie, niemal od niechcenia, a przeszukanie okazało się pobieżne.

      – Może pan iść – oznajmił strażnik, oddając mu paszport. Nie prosił o żadne instrukcje przez radio ani nie dociekał, jaki jest cel wizyty Abadiego.

      To pytanie padło dopiero przy trzeciej bramce.

      – Muszę skorzystać z pokoju kodów – wyjaśnił, pokazując identyfikator pracownika służb bezpieczeństwa, który przeterminował się już jakiś czas temu. Strażnik nie wyglądał na specjalnie zainteresowanego. Poszukał jego nazwiska na wydrukowanej liście zawieszonej na ścianie swojej budki, pogadał z kimś przez interkom i oddał kartę Abadiemu bez komentarza, a może nawet z lekkim uśmiechem.

      – Trzecie piętro, ostatnie drzwi po prawej. Szef bezpieczeństwa ambasady czeka na pana.

      Teraz to już było czyste science fiction. Szef bezpieczeństwa ambasady w przeszłości wielokrotnie znęcał się nad Abadim. Przy każdej wizycie utrudniał mu wejście, przedłużał kontrole, wypytywał o szczegóły pracy i usiłował uniemożliwić dostęp do chronionego skrzydła. Tym razem jednak rzeczywiście czekał na Abadiego na górze, natychmiast otworzył mu drzwi do pokoju kodów i życzył powodzenia.

      Na ścianie w pomieszczeniu wisiało sześć zegarów, wskazujących godzinę w różnych częściach świata – staroświeckie rozwiązanie, ale na swój sposób rozczulające. Abadi wprowadził kod i numer dostępu do sekcji specjalnej 8200. Według zegara w Izraelu była piętnasta pięćdziesiąt dziewięć – czas na rozmowę z jedyną osobą w jednostce, której mógł zaufać, choć nigdy się nie spotkali.

      Rozdział 26

      Ruszyli na Quartier Asiatique piechotą.

      Jak wszyscy xiake5 w organizacji, silnoręcy otrzymali imiona smoków z chińskiej mitologii. Starszy z dwóch, Zhulong, został nazwany po smoku z ludzką twarzą i podobnie jak on pilnie strzegł swoich tajemnic. Nie wyjaśniał młodemu partnerowi, dlaczego zdecydował, że wysiądą na stacji metra Tolbiac, zamiast jechać do końca linii.

      Założył po prostu, że ryzyko przypadkowych kontroli francuskiej policji będzie wyższe na ostatniej stacji – zwłaszcza biorąc pod uwagę liczbę korzystających z niej nielegalnych imigrantów. Nie miał powodu sądzić, że w ogóle będą się odbywać jakieś specjalne kontrole; jak dotąd sprawy toczyły się gładko.

      Zawdzięczali to w dużej mierze jego młodemu partnerowi, który po tej misji miał zagwarantowany awans na starszego smoka. Wybrał optymalne miejsce na egzekucję, doskonale poprowadził dziewczynę wybraną na przynętę, pomógł dowódcy przeprowadzić całą operację, a potem wykazał się sprytem podczas ucieczki, kiedy wmieszali się w grupę chińskich turystów, opuszczających właśnie lotnisko de Gaulle’a.

      Jak dotąd liczba nieprzewidzianych przeszkód wynosiła zero – rzadkie osiągnięcie nawet dla bardziej doświadczonych żołnierzy. Teraz musieli tylko dotrzeć do kryjówki w trzynastej dzielnicy, w sercu Chinatown, i poczekać na instrukcje, zanim zostaną wysłani z powrotem do ojczyzny.

      Pojechali na górę schodami ruchomymi od strony avenue d’Ivry, gdzie zaskoczyła ich ulewa. Ich identyczne garnitury, zapewniające świetny kamuflaż na lotnisku, tutaj rzucały się w oczy; znajdowali się tuż przy Buttes-aux-Cailles, historycznym bastionie lewicy. Ruszyli aleją w stronę Chinatown, ale deszcz siekł bezlitośnie, więc po kilku minutach Zhulong postanowił, że się schowają.

      Przed nimi znajdowało się wejście do sklepu z jaskrawym napisem: „Największy chiński supermarket na zachód od Pekinu!”. Zhulong orzekł, że kupią w nim parasole i płaszcze przeciwdeszczowe, a następnie ruszą dalej.

      Poza jednym czy dwoma Francuzami klientela składała się z samych Wietnamczyków. Jedynymi osobami z Chin byli pracownicy. Zhulong z młodszym towarzyszem poszli za znakami wskazującymi drogę do działu z odzieżą. Po drodze czuł niespokojne spojrzenia rzucane im z różnych stron. Kupił dwie ciasno zwinięte plastikowe peleryny po dwa euro za sztukę – taniej niż w domu. Dorzucił dwie czarne parasolki, choć nie miał pewności, że wytrzymają taki wiatr.

      W drodze do kas zgubili się między alejkami. Supermarket był olbrzymi – sama sekcja z rybami okazała się większa niż sklepy, w których Zhulong bywał w Chinach. Usiłując wrócić po własnych śladach, zawędrowali do sekcji z elektroniką, gdzie całą ścianę zajmowały nowoczesne telewizory. Wszystkie wyświetlały ten sam program z wiadomościami. Francuska reporterka o pięknych, wielkich oczach mówiła coś z ożywieniem, za nią znajdowało się zdjęcie samolotu.

      Nagle obraz na ekranach się zmienił i Zhulong zobaczył samego siebie.

      Instynktownie się schylił, jakby do niego strzelano, po czym wyprostował się ostrożnie, nie odrywając wzroku od telewizorów. Nagranie było czarno-białe, ale obraz ostry. Jego własna twarz spoglądała na niego z dziesiątek ekranów, szydząc z powziętych przez niego środków ostrożności, z przedwczesnego przeświadczenia o sukcesie, z dawnych osiągnięć. Przeszłość była martwa.

      Nagranie zostało dziwnie zmontowane; nie pokazywało zajścia od początku do końca. Xiake zostali sfilmowani, jak zakradają się od tyłu, rzucają na ofiarę, a następnie zabierają jej rzeczy. Być może kamera nie uchwyciła wszystkiego, ale i tak pokazała zbyt wiele.

      Po chwili znów pojawiła się prezenterka; jej niebieskie oczy prosiły СКАЧАТЬ



<p>5</p>

Xiake – chiń. dosłownie „najemny wojownik”.