DZIEŃ ROZRACHUNKU. John Grisham
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу DZIEŃ ROZRACHUNKU - John Grisham страница 29

Название: DZIEŃ ROZRACHUNKU

Автор: John Grisham

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Крутой детектив

Серия:

isbn: 978-83-8215-073-5

isbn:

СКАЧАТЬ pozbierać. Nadal mieliśmy nadzieję, nadal dużo się modliliśmy, ale trzeba było się zająć codziennymi sprawami. Mój Boże, musieliśmy przecież żyć dalej.

      – Pytanie brzmi, jak długo Dexter tu przyjeżdżał – mruknął Joel. – To właśnie chciałbym wiedzieć.

      – Nie mam pojęcia, Joel, i nie podoba mi się twój ton. Jest oskarżycielski, a ja nie zrobiłam nic złego i niczego nie ukrywam.

      – Chcemy po prostu poznać odpowiedzi na nurtujące nas pytania.

      – Być może nie ma żadnych odpowiedzi. A może po prostu ich nie poznamy, bo życie jest pełne tajemnic. Nigdy nie podejrzewałam o nic waszej matki i Dextera Bella. W gruncie rzeczy sama sugestia, że coś mogło się między nimi dziać, jest dla mnie szokująca. Nie słyszałam, żeby Marietta, Nineva czy w ogóle ktokolwiek wspomniał coś na ten temat.

      Florry umilkła i przez chwilę łapała oddech.

      – Jedźmy, Joel – poprosiła Stella. – Robi mi się zimno.

      Ale on nawet nie zbliżył dłoni do stacyjki.

      – Z drugiej strony – podjęła Florry – nigdy nie byłam w zażyłych stosunkach z waszą matką, a już na pewno nie z Ninevą. Nie wyobrażam sobie, jak Pete mógł żyć pod jednym dachem z tymi dwiema kobietami, ale to w końcu nie mój interes.

      Joel miał ochotę odpowiedzieć, że z tego, co pamięta, atmosfera w domu, w każdym razie przed wojną, była całkiem miła. A Stella pomyślała, choć nigdy nie powiedziałaby tego na głos, że to ciotka Florry była najczęściej źródłem rodzinnych kłopotów. Ale to też dotyczyło okresu przed wojną, kiedy jej rodzice byli cali i zdrowi.

      Joel uszczypnął się w grzbiet nosa.

      – Musisz zrozumieć, że nie oskarżam o nic matki. Na pewno nie mam żadnych dowodów, ale okoliczności sprawiły, że zadaję sobie takie pytania.

      – Mówisz zupełnie jak adwokat – stwierdziła Stella.

      – Na litość boską, Joel, na zewnątrz jest zimno, minus dwa stopnie, i zaraz tu zamarznę – parsknęła Florry. – Jedźmy.

      * * *

      W samo południe w Wigilię, gdy Nineva krzątała się w kuchni, przygotowując co najmniej pięć potraw jednocześnie, a Joel i Stella droczyli się z nią i próbowali za wszelką cenę ją rozśmieszyć, zadzwonił telefon. Joel pierwszy złapał za słuchawkę – to był Nix Gridley. Czekali na telefon od niego. Wysłuchawszy szeryfa, Joel poinformował Stellę, że ich ojciec będzie w domu mniej więcej za godzinę, po czym wyszedł, żeby przywieźć ciotkę Florry.

      Dziesięć tygodni w więzieniu dałoby w kość każdemu, ale Pete Banning postarzał się bardziej, niż można by się spodziewać. Posiwiały mu włosy, a w kącikach oczu pojawiły się zmarszczki. Mimo zaanektowania przez Florry więziennej kuchni, udało mu się jeszcze bardziej schudnąć. Oczywiście dla niektórych więźniów dziesięć tygodni w pace oznaczałoby, że zostało im mniej odsiadki. Ktoś taki jak Pete nie mógł na to liczyć; stąd brak nadziei i brak powodów, by nie upadać na duchu. Tak czy inaczej, dokona żywota za kratami, daleko od domu. Poza tym śmierć miała dla niego pewne plusy. Jeden był natury fizycznej: już do końca życia miał odczuwać ból, chwilami bardzo dotkliwy, i nie była to miła perspektywa. Drugi odnosił się raczej do sfery ducha: wciąż tkwiły mu w pamięci obrazy niewysłowionego ludzkiego cierpienia i czasami to brzemię doprowadzało go na skraj obłędu. Codziennie starał się za wszelką cenę o tym wszystkim zapomnieć, ale rzadko mu się to udawało.

      Zastanawiając się nad przyszłością, doszedł do wniosku, że będzie to chyba jego ostatnie Boże Narodzenie. Powiedział o tym szeryfowi i przekonał go, by zorganizował mu krótką wizytę w domu. Nie widział dzieci od wielu miesięcy i mógł ich już nigdy nie zobaczyć. Nix Gridley do pewnego stopnia mu współczuł, ale nie mógł też nie pomyśleć o dzieciach Bella, które nigdy już nie zobaczą ojca. W miarę jak mijały tygodnie i zbliżał się początek procesu, coraz wyraźniej widział, że opinia publiczna w hrabstwie obraca się przeciwko Banningowi. Podziw, jakim ten cieszył się ledwie rok wcześniej, stopniał bardzo szybko. Jego proces też zapowiadał się na szybki.

      Tak czy inaczej, Gridley zgodził się na krótką wizytę Pete’a w domu: miała trwać najwyżej godzinę. Inni więźniowie nie mogli liczyć na taką wyrozumiałość i Pete’owi nie wolno było zdradzić żadnemu z nich, dokąd się wybiera. W cywilnych ciuchach zajął miejsce z przodu, obok Gridleya, i podczas jazdy jak zwykle się nie odzywał, tylko patrzył na puste pola. Kiedy zatrzymali się za jego pick-upem, szeryf z początku upierał się, że zostanie w samochodzie, ale Pete nie chciał o tym słyszeć. Na dworze było zimno, a w domu czekała gorąca kawa.

      Przez pół godziny Pete siedział przy kuchennym stole, mając po jednej stronie Joela, a po drugiej Stellę i Florry. Nineva stojąc przy kuchennym blacie, wycierała naczynia, ale nie brała udziału w rozmowie. Pete był odprężony, szczęśliwy, że spotkał się z dziećmi, i zadawał im setki pytań o szkołę i plany na przyszłość.

      Szeryf siedział sam w salonie, popijając kawę, przerzucając kartki czasopisma rolniczego i zerkając co chwila na zegar. Była przecież Wigilia i musiał jeszcze zrobić zakupy.

      Pete z dziećmi przeszedł w końcu z kuchni do małego gabinetu i zamknął drzwi, żeby mogli porozmawiać tylko we troje. On i Stella usiedli na małej sofie, a Joel na drewnianym krześle. Kiedy ojciec zaczął mówić o procesie, Stella z trudem hamowała łzy. Nie miał nic na swoją obronę i spodziewał się szybkiego wyroku. Nie wiedział tylko, czy ława przysięgłych opowie się za karą śmierci, czy za dożywociem. Było mu wszystko jedno. Pogodził się już z losem i był gotów ponieść karę.

      Stella rozpłakała się na dobre, ale Joel miał do niego kilka pytań. Ojciec uprzedził, że jest jedno pytanie, którego nie wolno im zadać: dlaczego zrobił to, co zrobił? Miał ważne powody, ale była to sprawa między nim a Dexterem Bellem. Wielokrotnie przeprosił ich za wstyd i udrękę, jakich im przysporzył, za hańbę, jaką okrył ich nazwisko. Prosił oboje o wybaczenie, ale oni nie byli na to gotowi. Nie mogli się na to zdobyć, dopóki w jakiś sposób nie wyjaśni im tego, co się stało. Poza tym był przecież ich ojcem, więc co byłoby warte ich wybaczenie? I jak mogli wybaczyć, skoro grzesznik wciąż nie wyjawił swoich motywów? Wszystko to było strasznie zagmatwane i wyczerpujące emocjonalnie, tak że nawet Pete uronił kilka łez.

      Kiedy minęła godzina, Nix Gridley zapukał do drzwi i krótkie rodzinne spotkanie dobiegło końca. Pete poszedł z szeryfem do policyjnego auta i ruszyli z powrotem do aresztu.

      * * *

      Jackie Bell, mając na względzie dobro dzieci, zabrała je do kościoła na wigilijne nabożeństwo. Usiedli przy dziadkach, którzy z uśmiechem i dumą zerkali na małą, pozbawioną ojca rodzinę. Jackie zajęła miejsce przy końcu ławki, a dwa rzędy za nią usiadł Errol McLeish, raczej marnotrawny metodysta, w kościele pojawiający się nader rzadko. Rozmawiając z nim wcześniej, napomknęła, że wybiera się na nabożeństwo, i Errol też przypadkiem tam zajrzał. Absolutnie jej się nie narzucał, po prostu czujnie obserwował ją z oddali. Była straszliwie zraniona, czemu nikt nie mógł się dziwić, a on miał dość rozumu, by szanować jej żałobę. Wiedział, że kiedyś się skończy.

      Po nabożeństwie Jackie СКАЧАТЬ