Название: Mistrz i Małgorzata
Автор: Михаил Булгаков
Издательство: PDW
Жанр: Контркультура
isbn: 9788311151024
isbn:
„Niemiec” – pomyślał Berlioz.
„Anglik – pomyślał Bezdomny. – Patrzcie no, że też mu nie gorąco w rękawiczkach”.
Przybysz ogarnął spojrzeniem wysokie domy, otaczające staw z czterech stron, sprawiał wrażenie, że widzi to miejsce po raz pierwszy i że go ono zainteresowało.
Zatrzymał wzrok na górnych piętrach, gdzie słońce, na zawsze opuszczające Michaiła Aleksandrowicza, oślepiająco odbijało się i załamywało w oknach, następnie spojrzał w dół, gdzie szyby już przyciemniał wieczorny zmrok, pobłażliwie uśmiechnął się do siebie, przymrużył oczy, oparł dłonie na gałce laski, a podbródek – na dłoniach.
– Bardzo dobrze i satyrycznie – podjął Berlioz – na przykład narysowałeś, Iwanie, narodziny Jezusa, syna bożego, ale sęk w tym, że jeszcze przed Jezusem przyszło na świat mnóstwo synów bożych, dajmy na to, fenicki Adonis, frygijski Attis czy perski Mitra. A przecież, krótko mówiąc, żaden z nich się nie narodził i nigdy nie istniał, podobnie jak nie istniał Jezus. Musisz więc zamiast narodzin i, powiedzmy, pokłonu mędrców opisać niedorzeczne słuchy o tych narodzinach… Z twojej opowieści wynika bowiem, że on naprawdę się urodził!
Bezdomny właśnie próbował opanować dręczącą go czkawkę, wstrzymał oddech, przez co czknął jeszcze boleśniej i głośniej, a w tej samej chwili Berlioz przerwał swój wywód, gdyż cudzoziemiec nagle wstał i podszedł do literatów.
Ci spojrzeli na niego ze zdziwieniem.
– Wybaczcie, panowie – przybysz odezwał się z obcym akcentem, lecz nie kalecząc słów – że jako nieznajomy pozwalam sobie… atoli przedmiot uczonej dysputy panów jest tak interesujący, że…
Mówiąc to, grzecznie zdjął beret, więc przyjaciołom nie pozostawało nic innego, jak wstać i również się ukłonić.
„Nie, to raczej Francuz…” – pomyślał Berlioz.
„Polak?” – zastanawiał się Bezdomny.
Trzeba dodać, że cudzoziemiec od pierwszych słów zrobił na poecie odstręczające wrażenie, Berliozowi zaś nawet się spodobał, to znaczy nie to, że się spodobał, ale… jakby to powiedzieć… wydał się ciekawy czy coś w tym rodzaju.
– Czy mogę się przysiąść? – spytał uprzejmie cudzoziemiec i przyjaciele jakoś tak mimo woli zrobili mu miejsce. Cudzoziemiec zgrabnie usiadł między nimi i od razu włączył się do rozmowy.
– Jeśli się nie przesłyszałem, był pan uprzejmy powiedzieć, że Jezus nie istniał? – spytał, kierując w stronę Berlioza lewe zielone oko.
– Nie, nie przesłyszał się pan – z kurtuazją odparł Berlioz – to właśnie mówiłem.
– Ach, to ciekawe! – zawołał cudzoziemiec.
„Czego on, u diabła, chce?” – pomyślał Bezdomny i zmarkotniał.
– A pan zgadza się ze swym rozmówcą? – dopytywał się nieznajomy, zwracając się do Bezdomnego.
– W stu procentach! – potwierdził tamten, lubił bowiem wyrażać się kwieciście i metaforycznie.
– Zdumiewające! – krzyknął nieproszony interlokutor. Nie wiedzieć czemu ukradkiem rozejrzał się i dodał, ściszając swój niski głos: – Proszę wybaczyć moje natręctwo, ale domyślam się, że panowie w dodatku także nie wierzycie w Boga? – Zrobił przestraszoną minę i dodał: – Przysięgam, nikomu nie powiem!
– Tak, nie wierzymy w Boga – odpowiedział Berlioz, lekko rozbawiony przestrachem zagranicznego turysty. – Ale o tym można mówić absolutnie bez obawy.
Cudzoziemiec odchylił się na oparcie ławki i aż zapiszczał z ciekawości:
– Panowie są ateistami?!
– Tak, jesteśmy ateistami – z uśmiechem odpowiedział Berlioz, zaś rozsierdzony Bezdomny pomyślał: „No i przyczepił się, zagraniczny świr!”.
– Ależ to urocze! – wykrzyknął zadziwiający cudzoziemiec i pokręcił głową, spoglądając to na jednego, to na drugiego literata.
– Ateizm w naszym kraju nikogo nie dziwi – powiedział Berlioz z dyplomatyczną uprzejmością. – Już dawno większość naszego społeczeństwa świadomie przestała wierzyć w bajki o Bogu.
Nagle cudzoziemiec wykręcił taki numer: wstał i uścisnął zdziwionemu redaktorowi dłoń, mówiąc przy tym:
– Pragnę panu podziękować z całego serca!
– A za cóż to mu pan dziękuje? – spytał Bezdomny, mrugając oczami.
– Za bardzo ważną informację, która dla mnie, podróżnika, jest nadzwyczaj interesująca – wyjaśnił zagraniczny dziwak, podkreślając znaczenie swoich słów podniesionym palcem.
Ważna informacja najwidoczniej istotnie wywarła na podróżniku wielkie wrażenie, ponieważ z przestrachem przebiegł wzrokiem po domach, jakby w obawie, że w każdym oknie zobaczy ateistę.
„Nie, to nie Anglik…” – stwierdził Berlioz, zaś Bezdomny pomyślał: „Gdzież to on się tak wyszkolił w rosyjskim, to ciekawe!” – i znowu się zasępił.
– Pozwoli pan jednak, że spytam – po poważnym namyśle odezwał się zagraniczny gość – co w takim razie z dowodami na istnienie Boga, których, jak wiadomo, jest dokładnie pięć?
– Niestety! – powiedział Berlioz z ubolewaniem. – Wszystkie te dowody są nic niewarte, ludzkość dawno odłożyła je do archiwum. Przecież zgodzi się pan, że w kategoriach rozumowych nie można mówić o jakimkolwiek dowodzie na istnienie Boga.
– Brawo! – zawołał cudzoziemiec. – Brawo! Pan dokładnie powtórzył myśl niesfornego staruszka Immanuela na ten temat. Zabawne wszelako jest to, że on ostatecznie rozbił wszystkie pięć dowodów, a potem, jakby kpiąc z samego siebie, sformułował własny, szósty dowód!
– Dowód Kanta jest również nieprzekonujący – z subtelnym uśmiechem zaoponował oczytany redaktor. – Schiller mówił, nie bez kozery, że Kantowskie rozmyślania na ten temat mogą zadowolić tylko niewolników, a Strauss zwyczajnie śmiał się z tego dowodu.
Berlioz mówił i jednocześnie się zastanawiał: „No, ale jednak któż to jest? I skąd tak dobrze zna rosyjski?”.
– Wziąć by tego Kanta i za takie dowody wysłać na jakie trzy lata na Sołowki! – ni gruszki, ni z pietruszki rąbnął Iwan Nikołajewicz.
– Iwanie! – szepnął skonfundowany Berlioz.
Zamysł wywiezienia Kanta na Sołowki cudzoziemca nie tylko nie zdziwił, lecz wręcz wprawił w zachwyt.
– Właśnie, właśnie – przytaknął СКАЧАТЬ