Mistrz i Małgorzata. Михаил Булгаков
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Mistrz i Małgorzata - Михаил Булгаков страница 5

Название: Mistrz i Małgorzata

Автор: Михаил Булгаков

Издательство: PDW

Жанр: Контркультура

Серия:

isbn: 9788311151024

isbn:

СКАЧАТЬ radosny dowód sławy i popularności teraz poety nie ucieszył.

      – Przepraszam – powiedział naburmuszony – nie mógłby pan chwileczkę zaczekać? Chcę powiedzieć koledze parę słów.

      – O, z przyjemnością! – zawołał nieznajomy – tak tu dobrze pod lipami, a ja, nawiasem mówiąc, nigdzie się nie spieszę.

      – Posłuchaj, Misza – szeptem zaczął poeta, odciągnąwszy Berlioza na bok. – To nie żaden zagraniczny turysta, tylko szpieg. Rosyjski emigrant, który się do nas przedostał. Wylegitymuj go, bo ucieknie…

      – Tak myślisz? – wyszeptał zaniepokojony Berlioz, przy czym pomyślał: „Przecież on ma rację!”.

      – Możesz mi wierzyć – sapał mu poeta do ucha – udaje głupka, żeby się czegoś wywiedzieć. Słyszysz, jak on mówi po rosyjsku – szeptał i jednym okiem pilnował, żeby nieznajomy nie umknął. – Chodź, zatrzymamy go, bo zwieje…

      I pociągnął Berlioza za rękę w stronę ławki.

      Nieznajomy nie siedział już, lecz stał obok niej, trzymając w dłoni jakąś książeczkę w ciemnoszarej okładce, sztywną kopertę z dobrej jakości papieru i wizytówkę.

      – Proszę wybaczyć, że w zapale dyskusji zapomniałem się panom przedstawić. Oto moja wizytówka, paszport i zaproszenie do Moskwy na konsultacje – powiedział z naciskiem, patrząc przenikliwie na obu literatów.

      Oni zaś się zmieszali. „Do licha, wszystko słyszał…” – pomyślał Berlioz i uprzejmym gestem pokazał, że nie ma potrzeby okazywania dokumentów. Podczas gdy cudzoziemiec wciskał je redaktorowi, poeta zdążył odczytać z wizytówki wydrukowane zagranicznymi literami słowo „profesor” i początkową literę nazwiska – podwójne „V”.

      – Bardzo mi przyjemnie – wymruczał speszony redaktor i cudzoziemiec schował dokumenty do kieszeni.

      W ten sposób stosunki zostały wznowione i cała trójka usiadła na ławce.

      – Profesorze, więc został pan zaproszony do nas w charakterze konsultanta?

      – Tak, konsultanta.

      – Jest pan Niemcem? – dopytywał się Bezdomny.

      – Ja? – pytaniem na pytanie odpowiedział profesor i nagle wpadł w zadumę. – Tak, zapewne jestem Niemcem.

      – Dobrze pan mówi po rosyjsku – zauważył Bezdomny.

      – O, ja w ogóle jestem poliglotą i znam wiele języków – odparł profesor.

      – A jaka jest pańska specjalność? – dociekał Berlioz.

      – Jestem specjalistą czarnej magii.

      „Masz ci los!…” – zakołatało w głowie Michaiła Aleksandrowicza.

      – I… i w zakresie tej specjalności zaproszono pana do nas? – dopytywał się, z trudem dobierając słowa.

      – Właśnie tak – potwierdził profesor i wyjaśnił: – W tutejszej bibliotece narodowej odnaleziono oryginalne rękopisy Herberta z Aurillac, czarnoksiężnika z dziesiątego wieku. Proszą mnie, żebym je odczytał. Jestem jedynym specjalistą na świecie.

      – A… a! Jest pan historykiem? – z wielką ulgą i szacunkiem domyślił się Berlioz.

      – Jestem historykiem – potwierdził uczony i dodał ni w pięć, ni w dziewięć: – Dzisiaj wieczorem na Patriarszych Prudach wydarzy się ciekawa historia!

      Redaktor i poeta znowu się niezmiernie zdziwili, profesor zaś gestem przywołał ich bliżej, a gdy się ku niemu pochylili, wyszeptał:

      – Pamiętajcie, że Jezus naprawdę istniał.

      – Widzi pan, profesorze – odezwał się Berlioz z wymuszonym uśmiechem – jesteśmy pełni szacunku dla pańskiej ogromnej wiedzy, lecz mamy inny punkt widzenia na tę kwestię.

      – Ależ tu nie potrzeba żadnych punktów widzenia! – odparł dziwny profesor. – Po prostu istniał i już.

      – Musi być jednak jakiś dowód… – zaczął Berlioz.

      – Dowody też nie są potrzebne – odpowiedział profesor i ściszył głos, przy czym jego obcy akcent nie wiedzieć czemu zanikł. – Wszystko jest proste: wczesnym rankiem czternastego dnia wiosennego miesiąca nisan, rozkołysanym krokiem kawalerzysty, w zarzuconym na ramiona białym płaszczu z krwawym podbiciem…

      Rozdział 2

      Poncjusz Piłat

      Wczesnym rankiem czternastego dnia wiosennego miesiąca nisan pod kolumnadę łączącą dwa skrzydła pałacu Heroda Wielkiego rozkołysanym krokiem kawalerzysty, w zarzuconym na ramiona białym płaszczu z krwawym podbiciem, wszedł prefekt Judei Poncjusz Piłat.

      Bardziej niż czegokolwiek na świecie prefekt nie znosił zapachu olejku różanego. Zapowiadał się niedobry dzień, albowiem ta woń zaczęła go prześladować już o świcie. Miał wrażenie, że różany zapach wydzielają cyprysy i palmy, a nawet ta przeklęta różana smuga miesza się z wonią skórzanego rynsztunku i potu straży. Od oficyn na tyłach pałacu, w których rozlokowała się przybyła z nim do Jeruszalaim pierwsza kohorta dwunastego legionu, zwanego Piorunowym, ponad górnym tarasem ogrodów, pod kolumnadę zalatywało dymem – znak, że kucharze w centuriach zaczęli warzyć obiad. W gorzkawym dymie także dawał się wyczuć ciągle ten sam tłusty różany zapach.

      „O, bogowie, za co mnie karzecie? Tak, bez wątpienia to ona, znowu ona, niemożliwa do zwalczenia, straszna hemikrania, przy której ból przenika połowę głowy. Nie ma środków na tę chorobę, nie ma na nią ratunku. Spróbuję nie poruszać głową”.

      Na mozaikowej posadzce przy fontannie był już przygotowany fotel, więc nie patrząc na nikogo, prefekt usiadł i wysunął dłoń w bok.

      Sekretarz z szacunkiem włożył w tę dłoń kawałek pergaminu. Nie mogąc powstrzymać grymasu bólu, prefekt pobieżnie spojrzał na pismo, zwrócił dokument sekretarzowi i odezwał się z wysiłkiem:

      – Podsądny z Galilei? Sprawa została skierowana do tetrarchy?

      – Tak, prefekcie – odpowiedział sekretarz.

      – I cóż on?

      – Odmówił podjęcia decyzji w sprawie i wydany przez Sanhedryn wyrok śmierci odesłał tobie, hegemonie, do zatwierdzenia – wyjaśnił sekretarz.

      Bolesny spazm przebiegł po policzku prefekta, kiedy powiedział cicho:

      – Przyprowadźcie oskarżonego.

      Natychmiast z placyku w ogrodzie dwaj legioniści wprowadzili na taras pod kolumnadę i postawili przed prefektem człowieka lat dwudziestu siedmiu. Był on odziany w stary i podarty błękitny chiton, na głowie miał biały zawój, wokół czoła przewiązany rzemykiem, ręce skrępowano mu z tyłu. Pod lewym okiem więźnia widniał wielki siniak, a w kąciku СКАЧАТЬ