Psychopaci. Stephen Seager
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Psychopaci - Stephen Seager страница 5

Название: Psychopaci

Автор: Stephen Seager

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Документальная литература

Серия:

isbn: 978-83-8195-121-0

isbn:

СКАЧАТЬ tu pana. Naprawdę potrzebujemy.

      Delikatnie obrócił taboret i zajrzał mi w oczy.

      – Jeżeli teraz nie zajmiemy się tym rozcięciem – stwierdził – to może się wdać infekcja, a potem tężec i w końcu nastąpi zejście. I wtedy może nie będziemy mieć lekarza przez następne trzy miesiące, rok czy nawet w ogóle. – Przerwał i uśmiechnął się. – Dlatego musimy szyć.

      Czułem, jak walą mi w głowie bębny.

      – Dobrze – zgodziłem się.

      Xiang chwycił trzy arkusze papieru z wysokiej sterty wznoszącej się na pobliskim biurku i pospiesznie nagryzmolił coś na spodzie każdego z nich.

      – Proszę to wziąć do centrali ratunkowej – polecił. – Randy pana tam zawiezie. Jest naszym pomocnikiem medycznym.

      Wstał przystojny, młody, czarny mężczyzna, odebrał papiery od Xianga i przeszedł obok mnie.

      – Proszę się nie martwić – dorzucił Cohen. – Dowiemy się wszystkiego o McCoyu.

      – Dziękuję. – Tylko tyle mogłem z siebie wydusić.

      – Mam nadzieję, że poczuje się pan lepiej – zawołała Monabong za nami, gdy wychodziłem za Randym.

      Przy wejściu do stacji minęliśmy trzech członków personelu prowadzonych przez cztery pielęgniarki trzymające w pogotowiu pełne strzykawki. Obaj policjanci trzymający wartę przed drzwiami pokoju McCoya weszli do środka.

      * * *

      Minęliśmy drzwi pogotowia i dyżurna urzędniczka stacji sprawdziła moją plakietkę z nazwiskiem. Potem odebrała papiery Xianga z rąk Randy’ego i wezwała pielęgniarkę, która mimo przepełnionej poczekalni poprowadziła nas prosto na zaplecze, do kabiny z zasłonami.

      – Czuję się dobrze – powiedziałem, zwracając się do Randy’ego. – Może pan wracać.

      Randy wahał się przez chwilę, potem skinął głową i odszedł.

      W czasie gdy czekałem, poprzez hałas zapracowanej stacji ratunkowej usłyszałem szybkie kroki i pełne napięcia ostro brzmiące głosy, szelest plastiku owijającego instrumenty i brzęczenie wózka z przewoźnym aparatem rentgena razem ze stukotem toczących się kółek czteroramiennej podstawy stojaka do kroplówek – typowy zgiełk obrazujący walkę ze śmiercią.

      – Jestem doktor Vezo. – Młoda kobieta w białym kitlu rozsunęła kotarę kabiny i wśliznęła się do środka. – Pozwoli pan, że zerknę na to rozcięcie – kontynuowała i unosząc sztywną podkładkę do pisania z klipsem, podeszła do mnie od tyłu i rozsunęła włosy na tyle mojej głowy. – Jak to się stało? – zapytała.

      – Uderzyłem się w głowę – odparłem.

      Vezo wciągnęła sterylne rękawiczki, otworzyła opakowaną tackę z narzędziami, znieczuliła i przemyła rozcięcie betadiną, a potem zaczęła szyć.

      – Pan też jest z Napa? – zapytała po skończeniu.

      – Tak, z Napa – odparłem, unosząc się i odwracając w jej stronę. – Ma pani dużo takiego czegoś stamtąd?

      – Czegoś…?

      – No, ile zdarza się tam takich nagłych wypadków?

      – Sporo – odparła Vezo, zdejmując rękawiczki. – Wie pan, jak tu, w okolicy, nazywają Napa State?

      Zaprzeczyłem ruchem głowy.

      – Gomora – rzekła Vezo. – Tak jak „Sodoma i…”. To tajemnicze miejsce. Tak jak to biblijne miasto, nikt w istocie nie wie, ile i jakiego rodzaju zła się tam kryje.

      Zaczęła mnie boleć głowa i przez moment pomyślałem, że podjąłem bardzo złą decyzję w sprawie pracy. Jednak nie wyraziłem tego głośno. Nie mogłem. Powiedziałem tylko:

      – Myślę, że wszystko się dobrze ułoży.

      Vezo nie zdążyła odpowiedzieć, została wezwana do pokoju zajmującego się traumą pourazową, gdzie podawano wyniki badań.

      – Mamy na zapleczu zapasowe ubrania – wskazała na mój poplamiony krwią strój, potem schowała notatnik, rozchyliła kotary i zniknęła.

      Wyjąłem telefon komórkowy i niepewny zastanawiałem się, co powiedzieć żonie.

      – Halo, Ingrid. Obecnie jestem w centrali ratunkowej hrabstwa – powiedziałem.

      – Co ci jest? – zapytała.

      – Uderzyłem się w głowę. Ale nie martw się. Mogę już wrócić do domu.

      – Dobrze, będę tam tak szybko, jak tylko mi się uda – odpowiedziała.

      Rozłączyłem się i poszedłem na zaplecze przebrać się w kompletny strój pracowników pogotowia, koloru zielonego. Poplamione ubranie włożyłem do plastikowej torby i wyszedłem na zewnątrz. Natychmiast ogłuszył mnie ryk lądującego śmigłowca.

      Znalazłem ławkę w cieniu drzewa i usiadłem. Powietrze było chłodne i nieruchome.

      Przywitałem Ingrid uśmiechem. Z SUV-a wysiadła w każdym calu elegancka, wysoka blondynka i podeszła do mnie.

      – To tylko rozcięcie – wyjaśniłem, wskazując tył głowy.

      Rozgarnęła włosy.

      – Masz dziesięć szwów – stwierdziła wyraźnie zdenerwowana. – Kto ci to zrobił? – zapytała.

      Jako lekarz przywykła do widoku ran i krwi, jednak rodzina to zawsze inna sprawa.

      – Możemy podjechać po mojego pikapa – powiedziałem, idąc w kierunku SUV-a. – Opowiem ci wszystko po drodze.

      – Znalazłam to na podjeździe. – Ingrid podała mi mapę szpitala, którą przysłał mi doktor Francis. Musiała mi wypaść z kieszeni. Na górze widniał napis: NAPA STATE HOSPITAL.

      – Napa State – zauważyłem. – Ale na pogotowiu nazywają go Gomora.

      – Co? – spytała.

      – Gomora, jak „Sodoma i…”. Kto wie, co się naprawdę kryje w środku…?

      – Co…?

      Znowu spojrzałem na mapę. Wewnątrz ogrodzenia zakreślono kółkiem Oddział C.

      – Przepraszam – rzekłem – powinienem ci powiedzieć.

      Ingrid zapuściła silnik i wyjechała z parkingu stacji ratunkowej.

      – Na Oddział C przydzielono mnie w ostatniej chwili – wyjaśniłem. – Mówili, że nie będziemy tam wchodzić, ale najwyraźniej coś się zmieniło. Wpierw chciałem sprawdzić to miejsce. Pomyślałem, że będziesz się o mnie martwić.

      Ingrid СКАЧАТЬ