Tysiąc Wspaniałych Słońc. Халед Хоссейни
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу TysiÄ…c WspaniaÅ‚ych SÅ‚oÅ„c - Халед Хоссейни страница 7

СКАЧАТЬ podsycać tych jej głupich pomysłów. Jeżeli naprawdę o nią dbasz, to powinieneś jej wytłumaczyć, że jej miejsce jest tutaj, w domu, obok matki. Tam nic dobrego jej nie spotka. Tylko odrzucenie i rozdarte serce. Ja dobrze o tym wiem, achund sahebie. Ja dobrze wiem.

      4

      Mariam uwielbiała, kiedy odwiedzali je goście: wiejskiego arbaba i jego podarunki, Bibi dżun z jej chorym biodrem i niekończącymi się plotkami, i oczywiście mułłę Faizullaha. Ale na nikogo Mariam nie czekała z takim utęsknieniem jak na Dżalila.

      Niepokój ogarniał ją już we wtorki wieczorem. Źle spała, obawiając się, że Dżalila zatrzymają jakieś sprawy, a ona będzie musiała na niego czekać przez cały następny tydzień. W środy kręciła się na zewnątrz, wokół kolby, i w roztargnieniu rzucała garście karmy kurom. Spacerowała bez celu, obrywając płatki kwiatków i odganiając muchy siadające jej na ramionach. Natomiast w czwartki mogła już tylko siedzieć pod ścianą ze wzrokiem wbitym w strumień i czekać. Jeżeli Dżalil się spóźniał, powoli ogarniał ją przeraźliwy lęk. Robiło jej się miękko w kolanach i musiała się położyć.

      A potem Nana wołała:

      – Oto i on, ten twój ojciec. W całej okazałości.

      Mariam od razu zrywała się na równe nogi. Patrzyła, jak Dżalil przeskakuje po kamieniach przez strumień i cały roześmiany macha do niej. Wiedziała, że Nana ją obserwuje, bada jej reakcje, i zawsze sporo ją to kosztowało, by pozostać w drzwiach, czekać, patrząc, jak Dżalil zbliża się do niej powoli. Powstrzymywała się, czekając cierpliwie, aż Dżalil przejdzie przez wysokie trawy – marynarka przewieszona przez ramię, czerwony krawat unoszący się w porywach wiatru.

      Kiedy Dżalil wchodził na polanę, rzucał marynarkę na piec tandur i szeroko otwierał ramiona. Mariam najpierw szła, a potem biegła w jego stronę, a on łapał ją w ramiona i podnosił wysoko w górę. Mariam piszczała.

      Zawieszona w górze widziała poniżej twarz Dżalila wykrzywioną w uśmiechu, zakola na głowie, podbródek z dziurką – idealne miejsce na jej mały paluszek – jego zęby, najbielsze w mieście pełnym zepsutych zębów trzonowych. Lubiła jego przycięte wąsy i podobało jej się, że bez względu na pogodę, zawsze przychodził w garniturze – w jego ulubionym ciemnobrązowym kolorze, z białą złożoną w trójkąt chusteczką w kieszeni na piersi – i z mankietami, i pod krawatem, zwykle czerwonym i poluzowanym. Mariam widziała też swoje odbicie w brązowych oczach Dżalila: falujące włosy, rozognioną z podniecenia twarz, niebo w tle.

      Nana powiedziała, że któregoś dnia Dżalil nie utrzyma jej w ramionach i że ona, Mariam, wyślizgnie mu się z rąk i spadnie na ziemię, łamiąc sobie kości. Ale Mariam nie wierzyła, że Dżalil mógłby ją upuścić. Wierzyła, że zawsze wyląduje bezpiecznie w czystych, zadbanych dłoniach swego ojca.

      Siadali w cieniu przed kolbą, a Nana podawała im herbatę. Dżalil i Nana witali się z wymuszonym uśmiechem i skinieniem głowy. Dżalil nigdy nie wypominał Nanie rzucania kamykami w jego synów ani wyzywania ich.

      Chociaż podczas jego nieobecności Nana ciskała na niego gromy, to kiedy Dżalil przychodził w odwiedziny, zachowywała się powściągliwie i uprzejmie. Zawsze miała umyte włosy, czyściła zęby i wkładała dla niego swój najlepszy hidżab. Siadała cicho na krześle naprzeciw niego i składała ręce na podołku. Nie patrzyła wprost na Dżalila i nigdy nie używała przy nim ordynarnych słów. Kiedy się śmiała, zakrywała usta dłonią, ukrywając zepsuty ząb.

      Nana pytała, jak idą jego interesy. I pytała również o jego żony. Kiedy powiedziała mu, że słyszała od Bibi dżun, że jego najmłodsza żona spodziewa się trzeciego dziecka, Dżalil uśmiechnął się uprzejmie i pokiwał głową.

      – Cóż, musisz być szczęśliwy – rzekła Nana. – To ile teraz ich masz? Dziesięcioro, prawda, maszaallah? Dziesięcioro?

      Dżalil odparł, tak, dziesięcioro.

      – To znaczy jedenaścioro, jeśli policzyć Mariam.

      Potem, kiedy Dżalil poszedł do domu, Mariam i Nana trochę się na ten temat pokłóciły. Mariam uznała, że Nana go podeszła.

      Po herbacie z Naną Mariam i Dżalil zawsze szli nad strumień, na ryby. Dżalil pokazał jej, jak zarzuca się żyłkę i łowi pstrągi. Nauczył ją prawidłowego sposobu patroszenia pstrąga, czyszczenia go i odrywania kawałka mięsa jednym ruchem. Kiedy czekali, aż ryba złapie się na haczyk, rysował dla niej. Pokazał jej, jak narysować słonia jednym pociągnięciem, bez odrywania ołówka od papieru. Nauczył ją wierszyków. Razem śpiewali:

      Luli, luli, ptasia studnia,

      w ptasiej studni woda brudna.

      Mała płotka przypłynęła,

      chciała pić, lecz utonęła.

      Dżalil przynosił wycinki z herackiej gazety, „Ettefagh-e-Eslam”, i czytał je Mariam. Był łącznikiem Mariam, dowodem na to, że istnieje jakiś większy świat poza kolbą, poza Gol Daman, a nawet poza Heratem, świat pełen prezydentów o trudnych do wymówienia imionach, pociągów i muzeów, i piłki nożnej, i rakiet, które krążą po orbicie Ziemi i lądują na Księżycu. W każdy czwartek Dżalil przynosił ze sobą kawałek tego świata.

      To on powiedział jej latem 1973 roku, kiedy Mariam miała czternaście lat, że król Zaher Szah, który rządził z Kabulu przez czterdzieści lat, został obalony w wyniku bezkrwawego zamachu stanu.

      – Jego kuzyn, Daud Chan, dokonał tego, kiedy król przebywał we Włoszech na leczeniu. Pamiętasz Dauda Chana, prawda? Mówiłem ci o nim. Kiedy się urodziłaś, był premierem w Kabulu. W każdym razie Afganistan nie jest już monarchią, Mariam. Teraz jest republiką, a Daud Chan jest prezydentem. Krążą plotki, że władzę pomogli mu przejąć socjaliści z Kabulu. Nie, żeby on sam był socjalistą, o nie, ale mu pomogli. Tak mówią ludzie.

      Mariam spytała, kim są socjaliści, i Dżalil zaczął jej to wyjaśniać, ale ona prawie go nie słuchała.

      – Słuchasz mnie?

      – Tak.

      Dżalil zauważył, że Mariam spogląda na wypchaną kieszeń jego marynarki.

      – Ach, no tak, oczywiście. Proszę, to dla ciebie, bez dalszych…

      Wyjął z kieszeni małe pudełeczko i dał je Mariam. Od czasu do czasu tak robił. Przynosił jej drobne prezenty. Bransoletę z karneolu, naszyjnik z lapis-lazuli. Tamtego dnia Mariam znalazła w pudełku naszyjnik z wisiorkiem w kształcie liścia z gwiazdkami i maleńkimi monetami, na których widniały księżyce.

      – Przymierz, Mariam dżun.

      Mariam założyła naszyjnik.

      – Jak ci się podoba?

      Dżalil uśmiechnął się promiennie.

      – Wyglądasz jak królowa.

      Kiedy Dżalil poszedł, Nana zauważyła wisiorek СКАЧАТЬ