Tysiąc Wspaniałych Słońc. Халед Хоссейни
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу TysiÄ…c WspaniaÅ‚ych SÅ‚oÅ„c - Халед Хоссейни страница 6

СКАЧАТЬ stada na trawiaste wzgórze. Mariam i Nana doiły kozy, karmiły kury i zbierały jajka. Razem piekły chleb. Nana nauczyła córkę wyrabiać ciasto, rozpalać piec tandur i rzucać rozwałkowane ciasto na wewnętrzne ściany pieca. Nana nauczyła ją też szyć, gotować ryż i przyrządzać różne potrawy: potrawki z rzepą szalgham, szpinakowe sabzi, kalafior z imbirem.

      Nana nie ukrywała, że nie lubi gości – i w gruncie rzeczy ludzi w ogóle – ale dla kilku osób robiła wyjątek. Był zatem wójt wioski Gol Daman, Habib Chan, brodaty mężczyzna o małej głowie i dużym brzuchu, który przychodził mniej więcej raz w miesiącu w towarzystwie służącego, który niósł kurczaka, a czasem garnek z ryżem kichiri albo koszyk malowanych jajek dla Mariam.

      Potem była pulchna starsza kobieta, nazywana przez Nanę Bibi dżun, której zmarły mąż był kamieniarzem i przyjacielem ojca Nany. Bibi dżun zawsze przychodziła z jedną ze swych sześciu synowych i jednym albo dwoma wnukami. Szła ścieżką, utykając, nabzdyczona, i zawsze odstawiała widowisko, rozcierając sobie biodra i opadając z westchnieniem bólu na krzesło, które przysuwała jej Nana. Bibi dżun również zawsze przynosiła coś dla Mariam – pudełko słodkich diszleme albo koszyk pigw. Dla Nany zawsze miała najpierw narzekania na temat swego podupadającego zdrowia, a potem plotki z Heratu i Gol Daman, które opowiadała powoli i z przyjemnością, a jej synowa cichutko i grzecznie siedziała z tyłu za nią.

      Ale Mariam najbardziej lubiła, oczywiście poza Dżalilem, mułłę Faizullaha, starszego wiejskiego nauczyciela Koranu, miejscowego achunda. Przychodził raz albo dwa razy w tygodniu z Gol Daman i uczył Mariam odmawianych pięć razy dziennie modlitw namaz oraz recytacji Koranu, tak samo jak niegdyś uczył Nanę, kiedy była dzieckiem. To mułła Faizullah nauczył Mariam czytać, cierpliwie zaglądał jej przez ramię, gdy jej usta bezdźwięcznie starały się powtórzyć litery, a palec wskazujący przesuwał się pod każdym słowem, z tak dużym naciskiem, że aż bielały jej paznokcie, zupełnie jakby chciała wycisnąć znaczenie z niezrozumiałych znaków. To mułła Faizullah trzymał jej dłoń, kierował ołówkiem, który ściskała przy każdym wznoszącym się alefie, każdym zawiniętym be, przy każdej z trzech kropek se.

      Był wychudzonym, zgarbionym starcem z bezzębnym uśmiechem i białą brodą sięgającą aż do pasa. Zwykle przychodził sam, a czasem towarzyszył mu jego rudy, kilka lat starszy od Mariam syn Hamza. Kiedy się zjawiał, Mariam całowała go w rękę – to było tak, jakby całowała wiązkę gałązek pokrytych cienką warstwą skóry – a on całował ją w czoło i zaczynali lekcję. Potem oboje siadali przed kolbą, pogryzali orzeszki pinii, popijali zieloną herbatę i przyglądali się śmigającym między drzewami ptaszkom bolbol. Czasem spacerowali wśród brązowych opadłych liści i olszyn wzdłuż strumienia, w stronę gór. Mułła Faizullah w trakcie przechadzki przesuwał paciorki różańca tasbih i drżącym głosem opowiadał Mariam o tym, co widział w młodości, na przykład o dwugłowym wężu, którego znalazł w mieście Isfahan, w Iranie, na moście o trzydziestu trzech łukach, albo o arbuzie, którego kiedyś rozłupał przed Niebieskim Meczetem w mieście Mazar i odkrył, że nasiona w jednej połówce tworzą słowo „Allah”, a te w drugiej słowo „Akbar”.

      Mułła Faizullah przyznał się Mariam, że czasem sam nie rozumie znaczenia niektórych słów Koranu. Ale powiedział, że lubi czarujący dźwięk arabskich słów, które wypływają z jego ust. Twierdził, że przynoszą mu ulgę, koją jego serce.

      – Tobie również przyniosą ulgę, Mariam dżun – mówił. – Możesz przywołać je, gdy będą ci potrzebne. Nie zawiodą cię. Słowo boże nigdy cię nie zdradzi, moje dziecko.

      Mułła Faizullah nie tylko opowiadał, ale również słuchał. Kiedy Mariam opowiadała, zawsze był skupiony na jej słowach. Potakiwał i uśmiechał się z wdzięcznością, jakby otrzymał upragniony przywilej. Mariam chętnie mówiła mu o rzeczach, o których nie odważyłaby się powiedzieć Nanie.

      Któregoś dnia podczas spaceru Mariam wyznała mu, że chciałaby pójść do szkoły.

      – Mam na myśli prawdziwą szkołę, achund sahebie. W której są klasy. Taką, do jakiej chodzi reszta dzieci mojego ojca.

      Tydzień wcześniej Bibi dżun przyniosła nowiny o córkach Dżalila, Saide i Nahid. Obie wybierały się do szkoły dla dziewcząt, Mehri, w Heracie. Od tego czasu Mariam bez przerwy myślała o klasach i nauczycielach, w jej głowie roiło się od obrazów liniowanych zeszytów, kolumn liczb i długopisów, którymi można pisać ciemne, mocne znaki. Wyobrażała sobie siebie w klasie ze swoimi rówieśnicami. Mariam marzyła o tym, by położyć linijkę na kartce i rysować linie, które wyglądałyby bardzo poważnie.

      – Tego chcesz? – spytał mułła Faizullah. Patrzył na nią swymi miękkimi, załzawionymi oczami, z rękoma założonymi na plecach, a cień jego turbanu padał na najeżoną jaskrami ścieżkę.

      – Tak.

      – I chcesz, żebym poprosił twoją matkę o zgodę?

      Mariam się uśmiechnęła. Poza Dżalilem nikt inny na świecie nie rozumiał jej lepiej niż stary nauczyciel.

      – Zatem, cóż mogę na to poradzić? Bóg, w swej mądrości, każdego z nas obdarzył słabościami, a jedną z moich największych jest to, że nie potrafię ci odmówić, Mariam dżun – powiedział, głaszcząc ją po policzku artretycznym palcem.

      Ale później, gdy poruszył ten temat z Naną, nóż, którym kroiła cebulę, wypadł jej z dłoni.

      – Po co?

      – Skoro dziewczynka chce się uczyć, powinnaś jej na to pozwolić, moja droga. Niech dziecko ma wykształcenie.

      – Uczyć się? Uczyć się czego, mułło sahebie? – spytała ostrym tonem Nana. – Czego można się tam nauczyć? – Rzuciła krótkie spojrzenie Mariam.

      Dziewczynka wbiła wzrok w swoje ręce.

      – Jaki sens ma posyłanie do szkoły takiej dziewczynki jak ty? To jak polerowanie spluwaczki. A w tych szkołach nie nauczysz się niczego wartościowego. Kobiecie takiej jak ty czy ja potrzebna jest w życiu tylko jedna umiejętność i w szkole się tego nie nauczysz. Spójrz na mnie.

      – Nie powinnaś tak do niej mówić, moje dziecko – skarcił ją mułła Faizullah.

      – Spójrz na mnie.

      Mariam podniosła wzrok.

      – Tylko jedna umiejętność. To tahammol – wytrzymać.

      – Wytrzymać co, Nano?

      – Och, tym się nie przejmuj – powiedziała Nana. – Tego nie zabraknie.

      Zaczęła mówić o tym, jak żony Dżalila nazywały ją brzydką, pospolitą córką kamieniarza. Jak kazały jej robić pranie na zewnątrz na mrozie, aż jej twarz całkiem zdrętwiała, a odmrożone palce piekły.

      – Taki jest nasz los, Mariam. Kobiet takich jak my. Wytrzymać. To jedyne, co mamy. Rozumiesz? Poza tym w szkole będą się z ciebie wyśmiewali. Naprawdę. Będą cię przezywać harami. Będą mówili o tobie same najgorsze rzeczy. Nie pozwolę na to.

      Mariam СКАЧАТЬ