Название: Białe kości
Автор: Graham Masterton
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Полицейские детективы
Серия: Katie Maguire
isbn: 978-83-8125-929-3
isbn:
44 Rozdział 36
45 Rozdział 37
46 Rozdział 38
47 Rozdział 39
48 Rozdział 40
49 Rozdział 41
50 Rozdział 42
51 Rozdział 43
52 Rozdział 44
53 Rozdział 45
54 Rozdział 46
55 Rozdział 47
56 Rozdział 48
57 Rozdział 49
58 Rozdział 50
59 Rozdział 51
60 Rozdział 52
61 Rozdział 53
62 Rozdział 54
63 Rozdział 55
64 Rozdział 56
65 OD AUTORA
Ar scáth a chéile a mhaireas na daoine.
„Każdy żyje w czyimś cieniu”
irlandzkie przysłowie
Rozdział 1
John jeszcze nigdy nie widział tylu wron krążących nad farmą, ile zobaczył tego mokrego listopadowego poranka. Jego ojciec mawiał, że jeśli ktoś zobaczy ich więcej niż siedem naraz, może być pewien, że przyleciały napawać się ludzką tragedią.
Tragiczna była także pogoda. Przed świtem na Nagle Mountains spadł ulewny deszcz i północno-zachodnie pole było tak grząskie, że na jego zaoranie John stracił ponad trzy godziny. Właśnie zawracał traktorem na najwyżej położonym rogu pola, tuż przy zagajniku zwanym Las Iollana, kiedy zobaczył Gabriela, stojącego w bramie i gorączkowo wymachującego rękami.
John także mu pomachał. Jezu, czego ten idiota znowu chce? Prace, które zleciło się Gabrielowi, lepiej było od razu wykonać samemu, bo wciąż się dopytywał, co ma robić dalej, jakich użyć śrub i gwoździ, jakie drewno będzie najlepsze. John nie przerywał orania. Spod kół traktora wyskakiwały wielkie pacyny kleistego błota; grzęznąc w nim, Gabriel szedł ku Johnowi w górę pola, wciąż wymachując rękami. Wrony natarczywie latały nad nim i wokół niego. Bez wątpienia krzyczał, chociaż John nie słyszał ani słowa.
Kiedy zadyszany Gabriel, w starym, postrzępionym tweedowym ubraniu i gumowcach, wreszcie do niego dotarł, John wyłączył silnik i zdjął z uszu ochraniacze.
– Co się znów stało, Gabe? Czyżbyś zapomniał, który koniec szpadla należy wbijać w ziemię?
– Tam są kości, John. Kości! Tyle pieprzonych kości, że nie sposób ich wszystkich policzyć!
Wierzchem dłoni John otarł z twarzy krople deszczu.
– Kości? Gdzie? Jakie kości?
– Pod ziemią, John! Ludzkie kości! Chodź i zobacz sam! Całe to miejsce wygląda jak pieprzone cmentarzysko!
John zszedł z traktora i od razu pogrążył się po kostki w błocie. Z bliska Gabriel śmierdział zwietrzałym piwem. Mimo że bardzo się starał jak najlepiej ukrywać puszki murphy’ego pod stertą worków w głębi stodoły, John dobrze wiedział, że pije podczas pracy.
– Kopaliśmy fundamenty niedaleko domu, kiedy chłopak powiedział, że coś jest w ziemi. Zaczął grzebać palcami i zaraz potem wyciągnął ludzką czaszkę z oczodołami wypełnionymi piachem. Pogrzebaliśmy jeszcze trochę i trafiliśmy na następne cztery czaszki i kości, jakich nigdy nie widziałeś… nóg, rąk, palców, a nawet żebra.
John poczłapał w kierunku bramy. Był wysoki i ciemny, miał gęste czarne włosy i niemal klasyczną hiszpańską urodę. Wrócił do Irlandii zaledwie przed rokiem i prowadzenie farmy wciąż sprawiało mu trudność. Pewnego majowego poranka zamykał właśnie drzwi mieszkania przy Jones Street w San Francisco, kiedy zadzwonił telefon. W słuchawce usłyszał głos matki. Poinformowała go, że ojciec miał ciężki zawał. Po dwóch dniach zmarł.
Nie zamierzał wracać do Irlandii, a tym bardziej przejmować farmy. Matka uznała jednak, że tak właśnie musi postąpić jako najstarszy syn swojego ojca, a liczni wujowie, ciotki i kuzyni powitali go tak, jakby właśnie został głową rodziny Meagherów. Poleciał jeszcze raz do San Francisco, tylko po to, żeby sprzedać swoją firmę zajmującą się medycyną alternatywną, oraz pożegnać przyjaciół. Tak oto się tu znalazł i właśnie przekraczał w gęstym deszczu bramę farmy Meagherów.
– Powiedziałbym, że to było masowe morderstwo – wysapał cuchnący piwem Gabriel, który deptał mu po piętach.
– Cóż, zobaczymy.
Główny budynek posiadłości był duży, przestronny, miał zielone ściany i szary spadzisty dach. Po jego południowo-wschodniej stronie rosło sześć czy siedem bezlistnych wiązów, przypominających grupkę zakłopotanych osobników mających właśnie wejść do kąpieli. Opadający stromo podjazd wiódł СКАЧАТЬ