Opowiadania kołymskie. Варлам Шаламов
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Opowiadania kołymskie - Варлам Шаламов страница 4

Название: Opowiadania kołymskie

Автор: Варлам Шаламов

Издательство: PDW

Жанр: Документальная литература

Серия: Historia

isbn: 9788381887113

isbn:

СКАЧАТЬ jak „fiksy”-złote, to zna­czy koronki z brązu nakła­dane na zupeł­nie zdrowe zęby. Bywali nawet mistrzo­wie, zapa­mię­tali tech­nicy den­ty­styczni, któ­rzy nie­źle sobie dora­biali wyko­ny­wa­niem takich koro­nek, nie­zmien­nie cie­szą­cych się popy­tem. Co się zaś tyczy paznokci, to pole­ro­wa­nie ich na odpo­wiedni kolor na pewno weszłoby w oby­czaj „świata prze­stęp­czego”, jeśli tylko byłoby moż­liwe w warun­kach wię­zien­nych wpro­wa­dze­nie lakieru. Wypie­lę­gno­wany żółty pazno­kieć pobły­ski­wał jak dro­go­cenny kamień. Lewą ręką wła­ści­ciel paznok­cia prze­cze­sy­wał lep­kie i brudne jasne włosy. Ostrzy­żony był „pod boks”, nad wyraz sta­ran­nie. Niskie, bez żad­nej zmarszczki czoło, żółte pęczki brwi, usteczka jak kokardka – wszystko to nada­wało jego fizjo­no­mii ważną wła­ści­wość zewnętrz­nego wyglądu zło­dzieja: nie­zwra­ca­nie na sie­bie uwagi. Takiej twa­rzy nie można było zapa­mię­tać. Popa­trzyw­szy na nią, już się zapo­mi­nało, gubiło wszel­kie rysy, nie do roz­po­zna­nia przy ponow­nym spo­tka­niu. Był to Sie­woczka, zna­ko­mity znawca „tierca”, „stosa” i „bury” – trzech kla­sycz­nych gier kar­cia­nych, natchniony inter­pre­ta­tor tysiąca kar­cia­nych zasad, któ­rych prze­strze­ga­nie miało obo­wią­zy­wać w mają­cym się odbyć spo­tka­niu. O Sie­woczce mówiono, że wspa­niale „odgrywa”, to jest wyka­zuje umie­jęt­no­ści i zręcz­ność szu­lera. W isto­cie był on szu­le­rem; oczy­wi­ście uczciwa zło­dziej­ska gra to gra pole­ga­jąca na oszu­ki­wa­niu: śledź i dema­skuj part­nera, to twoje prawo; umiej sam oszu­ki­wać, umiej „wydy­sku­to­wać” wąt­pliwą wygraną.

      Grano zawsze we dwójkę – jeden prze­ciw jed­nemu. Żaden z mistrzów nie poni­żał się do uczest­ni­cze­nia w grach gru­po­wych w rodzaju „oczka”. Nie bano się sia­dać z moc­nymi gra­czami, tak jak i w sza­chach, gdzie praw­dziwy wir­tuoz poszu­kuje sil­niej­szego prze­ciwnika.

      Part­ne­rem Sie­woczki był sam Naumow, bry­ga­dzi­sta woza­ków. Star­szy od swo­jego rywala (nawia­sem mówiąc, ile lat miał Sie­woczka – dwa­dzie­ścia? trzy­dzie­ści? czter­dzie­ści?), czar­no­włosy chło­pak z takim męczeń­skim wyra­zem czar­nych, głę­boko osa­dzo­nych oczu, że nie wie­dząc, iż Naumow to kolejny zło­dziej z Kuba­nia, wzię­łoby się go za jakie­goś piel­grzyma – mni­cha albo członka zna­nej sekty „Bóg wie”, sekty, którą już od dzie­siąt­ków lat spo­tyka się w naszych łagrach. Wra­że­nie to potę­go­wało się na widok sznurka z cyno­wym krzy­ży­kiem zwi­sa­ją­cego z szyi Naumowa – koł­nie­rzyk jego koszulki był roz­pięty. Krzy­żyk ten wcale nie był bluź­nier­czym żar­tem, kapry­sem ani też impro­wi­za­cją. W owych cza­sach wszy­scy błat­niacy nosili na szy­jach alu­mi­niowe krzy­żyki; był to roz­po­znaw­czy znak zakonu, tak jak tatuaż.

      W latach dwu­dzie­stych błat­niacy nosili czapki per­so­nelu tech­nicz­nego, wcze­śniej jesz­cze „kapi­tanki”. W czter­dzie­stych latach zimą cho­dzili w kuban­kach, pod­gi­nali cho­lewki walo­nek, a na szyi nosili krzyże.

      Krzyż zazwy­czaj był gładki, lecz jeśli natra­fili na pla­sty­ków, zmu­szali ich do wyry­so­wa­nia igłą wzo­rów zwią­za­nych z ulu­bio­nymi moty­wami: ser­cem, kratą, krzy­żem, nagą kobietą.

      Krzyż Naumowa był gładki. Dyn­dał na jego ciem­nej piersi, unie­moż­li­wia­jąc odczy­ta­nie wykłu­tego na nie­bie­sko tatu­ażu, cytatu z Jesie­nina – jedy­nego poety uzna­nego i kano­ni­zo­wa­nego przez „świat prze­stęp­czy”:

      Jak mało prze­mie­rzo­nych dróg,

      Jak dużo tam omy­łek.

      – Co grasz? – wyce­dził przez zęby Sie­woczka z wyra­zem nie­zmier­nej wzgardy. To rów­nież uzna­wane było za dobry ton, obo­wią­zu­jący przy roz­po­czę­ciu gry.

      – Ot, szmatki. Tę „lepio­chę”… – Naumow pokle­pał się po ramio­nach.

      – Gram za pięć­set – oce­nił gar­ni­tur Sie­woczka.

      W odpo­wie­dzi roz­le­gły się gło­śne, wie­lo­słowne prze­kleń­stwa, które powinny były prze­ko­nać prze­ciw­nika co do znacz­nie więk­szej war­to­ści rze­czy. Ota­cza­jący gra­czy widzo­wie cier­pli­wie cze­kali na zakoń­cze­nie tej tra­dy­cyj­nej uwer­tury. Sie­woczka nie pozo­sta­wał dłużny i wymy­ślał jesz­cze bar­dziej jado­wi­cie, zbi­ja­jąc cenę. W końcu gar­ni­tur wyce­niono na tysiąc. Sie­woczka ze swej strony „grał” kilka prze­no­szo­nych swe­trów. Gdy tylko swe­try zostały wyce­nione i rzu­cone na koł­drę, Sie­woczka prze­ta­so­wał karty.

      Ja i Gar­ku­now, były inży­nier włó­kien­ni­czy, piło­wa­li­śmy drewno dla baraku Naumowa. Była to praca nocna. Po zakoń­cze­niu swego robo­czego dnia w wyro­bi­sku trzeba było napi­ło­wać i nału­pać drewna na całą dobę. Zała­zi­li­śmy do baraku woza­ków od razu po kola­cji; było tu cie­plej niż w naszym baraku. Sprzą­ta­jący Naumowa nale­wał po pracy do naszych kocioł­ków chłodną „juszkę” – resztki z jedy­nego i sta­łego dania, które według jadło­spisu sto­łówki nazy­wało się „klu­ski ukra­iń­skie”, i dawał nam po kawałku chleba. Sia­da­li­śmy gdzie­kol­wiek, w rogu, na pod­ło­dze, i pochła­nia­li­śmy zaro­bioną strawę. Jedli­śmy w zupeł­nej ciem­no­ści – bara­kowe „ben­zynki” oświe­tlały kar­ciane pole – lecz według dokład­nych spo­strze­żeń daw­nych miesz­kań­ców wię­zień: „łyżką nie tra­fisz poza usta”. A teraz obser­wo­wa­li­śmy Sie­woczkę i Naumowa.

      Naumow prze­grał swoją „lepio­chę”. Spodnie i mary­narka leżały koło Sie­woczki na koł­drze. Grana była poduszka. Pazno­kieć Sie­woczki wyry­so­wy­wał w powie­trzu wymyślne wzory. Karty to zni­kały, to znów poja­wiały się w jego dłoni. Naumow był w pod­ko­szulku, saty­nowa rubaszka poszła w ślad za spodniami. Usłużne ręce narzu­ciły mu na ramiona tie­ło­griejkę, ale on zrzu­cił ją gwał­tow­nym ruchem na zie­mię. Nagle wszystko uci­chło. Sie­woczka leni­wie poskro­by­wał paznok­ciem po poduszce.

      – Gram koł­drę – chry­pli­wie powie­dział Naumow.

      – Dwie­ście – obo­jęt­nym gło­sem powie­dział Sie­woczka.

      – Tysiąc, ty suko! – wrza­snął Naumow.

      – Za co? To nie jest rzecz! To „łoksz”, lichota – wyma­wiał Sie­woczka. – Tylko dla cie­bie gram za trzy­sta.

      Bój trwał dalej. Zgod­nie z zasa­dami, walka nie może być zakoń­czona, dopóki part­ner jest jesz­cze w sta­nie czym­kol­wiek „odpo­wia­dać”.

      – Gram walonki!

      – Walo­nek nie gram – twardo rzekł Sie­woczka. – Nie gram pań­stwo­wych łachów.

      Prze­grany został jakiś ukra­iń­ski ręcz­nik z kogu­tami, war­to­ści kilku rubli, jakaś cygar­nica z wytło­czo­nym pro­fi­lem Gogola. Wszystko prze­cho­dziło do Sie­woczki. Na ciem­nej skó­rze СКАЧАТЬ