Motylek. Katarzyna Puzyńska
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Motylek - Katarzyna Puzyńska страница 9

Название: Motylek

Автор: Katarzyna Puzyńska

Издательство: PDW

Жанр: Современные детективы

Серия: Lipowo

isbn: 9788379616596

isbn:

СКАЧАТЬ słodki uśmiech na jej twarzy mocno kontrastował ze słowami i tonem głosu. Weronika zaczęła się zastanawiać, czy rozmówczyni nie ma jakichś kłopotów psychicznych. Nagle przeszedł ją dreszcz. Były same w środku lasu, a Blanka patrzyła na nią tak dziwnie. Nie było to przyjemne uczucie. Gdybym teraz zawołała o pomoc, i tak nikt by mnie nie usłyszał, pomyślała Weronika. Znowu przeszedł ją dreszcz. Nie wiedziała, czy z zimna, czy z niepokoju. Po chwili jednak Blanka jakby się uspokoiła.

      Ruszyły dalej nieco wolniej.

      – Lubisz dostawać listy? – zapytała Kojarska bez związku z poprzednim tematem.

      – Nie wiem – odparła Weronika zbita z tropu szybką zmianą wątku. – Ostatnio nie dostałam chyba żadnego. Teraz wszyscy raczej piszą maile.

      – Ja dostaję ich całkiem sporo.

      Przecięły Polanę Czarownic. Księżyc pojawił się wreszcie wśród gołych gałęzi, rozświetlając mrok. Dalej coś zaszeleściło niepokojąco. Weronika zadrżała. Ta nocna wędrówka niezbyt przypadła jej do gustu. Na szczęście zbliżały się już do skraju lasu, między drzewami prześwitywały światła rezydencji Seniora Kojarskiego.

      – Nie ma czego się bać. W lesie możesz spotkać najwyżej sarny – pocieszyła ją jeszcze raz Blanka, jakby odgadła myśli Weroniki.

      Jej oddech zmieniał się na mrozie w obłoki pary.

      Aspirant Janusz Rosół kroił marchewkę w równe kostki. Przyglądał się pracy własnych dłoni, jakby stał obok i wcale nie był sobą. Starał się pozbierać rozbiegane myśli. Szło mu to z trudem, ponieważ płochliwe przemyślenia uciekały ciągle nie w tym kierunku, co trzeba.

      Fakt pierwszy. Ktoś przejechał zakonnicę i najprawdopodobniej uciekł z miejsca wypadku. Paweł Kamiński sugerował ze złośliwym uśmieszkiem, że to jakiś dzieciak stracił panowanie nad samochodem. Pewnie wpadł w poślizg na zaśnieżonej leśnej szosie i potrącił zakonnicę. Potem przestraszył się i wziął nogi za pas. Janusz był prawie pewien, że kolega spojrzał na niego znacząco. Rosół zaczerwienił się, kiedy to zauważył.

      Fakt drugi. Syn Rosoła rzeczywiście w czasie ostatnich wakacji „pożyczył sobie” samochód i potrącił turystkę. W żaden sposób nie można było zaprzeczyć, że chłopak jechał po pijanemu. Teraz trudno było nie powiązać tych dwóch faktów, ale Janusz Rosół nie mógł uwierzyć, że to jego dziecko jest winne śmierci zakonnicy. Nie tym razem.

      Całe popołudnie komisariat pracował pełną parą. Daniel Podgórski chciał chyba dobrze wypaść przed ludźmi z Brodnicy. Ku zaskoczeniu wszystkich, w tym samych zainteresowanych, prokurator Czarnecki powierzył w całości zadanie znalezienia sprawcy wypadku policjantom z Lipowa. Daniel wreszcie doczekał się tego, czego chciał, pomyślał Rosół, kończąc krojenie warzyw. W ich cichej wiosce coś się działo. Janusz nie był z tego zadowolony. W najmniejszym stopniu. Wystarczyło mu własnych problemów.

      – Co gotujesz?

      Prawie osiemnastoletni syn Janusza Rosoła wetknął głowę do ciepłej, zaparowanej kuchni. Miał duże niebieskie oczy. Zupełnie jak Bożena. Bartek był tak podobny do matki, że Rosołowi przez chwilę zaparło dech z tęsknoty za zmarłą żoną. Kiedy była z nimi… wszystko wyglądało inaczej, i w domu, i w pracy. Odetchnął głęboko, żeby uspokoić bicie stęsknionego serca.

      – Myślałem, że może dziś zjemy wszyscy razem kolację. – Policjant wskazał na gotującą się zupę i poprawił nerwowo wąsy. – Ty, ja i Ewa. Dawno nie robiliśmy nic wspólnie. Fajnie by było, nie? Jak za dawnych czasów. Co ty na to?

      Bartek wziął łyżkę i nabrał trochę zupy prosto z garnka. Spróbował i skrzywił się lekko.

      – Stary, nie ma nawet opcji. – Syn odrzucił długą grzywkę z czoła z młodzieńczą nonszalancją. Rosół zazdrościł mu tego w głębi serca. – Ja spadam z koleżkami. Mamy kilka spraw.

      – Bartek, tyle razy ci mówiłem, że masz się tak do mnie nie odzywać – upomniał go cicho Janusz Rosół. – Bądź co bądź jestem twoim ojcem.

      Wyglądało na to, że zupa nie wyszła tak, jak planował. Wziął łyżkę odrzuconą przez syna i sam spróbował. Był zawiedziony. Znowu zatęsknił za zmarłą żoną. Robiła wspaniały rosół.

      – Taaa, jasne. – Syn chwycił jedną z butelek coca-coli, które stały na blacie kuchennym. – Nie ma czegoś mocniejszego? Co to za dom? Miałeś kupić piwo.

      – Jesteś za młody, żeby pić. – Nawet Janusz słyszał, że zabrzmiało to słabo.

      – I kto to mówi? – Bartek zaśmiał się z pogardą i zaczął pić colę prosto z butelki. – Sam raczej nie wylewasz za kołnierz, stary, co?

      Zanim Janusz zdążył odpowiedzieć, do kuchni wkroczyła Ewa. Jego córka miała piętnaście lat, ale wyglądała znacznie doroślej. Może to przez te ubrania. Gdyby Bożena widziała, jak krótkie spódniczki nosi, chyba dostałaby zawału, pomyślał Rosół. Poczuł się winny, że na to pozwala. Z drugiej strony chyba nie miał wyjścia. Tak naprawdę żadne z dzieci od dawna go nie słuchało.

      – Młoda, słyszałaś, co on powiedział? – Bartek śmiał się pełną piersią, aż zakrztusił się napojem. – Niezłe jaja. Ja pierdzielę.

      – Daj coli – dziewczyna zignorowała komentarz brata.

      Napiła się z butelki i wyciągnęła z kieszeni lusterko. To, co zobaczyła, chyba jej się nie spodobało, bo przeklęła cicho i sięgnęła do torebki po kosmetyki. Wprawnymi ruchami zaczęła poprawiać grubą warstwę makijażu. Rosół nie wiedział, czy powinien jej tego zakazać, czy nie. Czy piętnastolatka może się malować, czy nie? Czuł, że ten problem go przerasta. Bożena prawie nigdy się nie malowała. Nawet na ich ślub. Będzie chyba musiał z kimś o tym pogadać. Może z młodym Markiem Zarębą. Co prawda jego córka Andżelika miała dopiero dziesięć lat, więc co on tam może wiedzieć. Rosół poczuł się nagle bezbronny we własnej kuchni.

      – Idę na randkę – oznajmiła Ewa, kończąc precyzyjną operację malowania ust.

      – Znowu z tym palantem z Brodnicy?

      – Dla twojej wiadomości, teraz się spotykam z kimś innym. – Wykrzywiła się do brata. – Jest starszy niż ty i zna się na życiu. Jestem teraz kobietą wy-ra-fi-no-wa-ną. Nie spotykam się już z podrostkami, którym chodzi tylko o jedno, a nawet nie wiedzą, jak się do tego zabrać.

      – Kobietą wyrafinowaną? Wszyscy na całym Lipowie wiedzą, kim jesteś… – zaśmiał się znowu Bartek. W jego głosie pobrzmiewała nuta okrucieństwa. – Kurwą jesteś, i tyle. Zwykłą kurwą – bawił się tym słowem chwilę, przeżuwał je jak gumę. Janusz Rosół miał ochotę zakryć uszy rękami. – Wszyscy wiedzą, z kim się pieprzysz. To żadna tajemnica.

      – Bartek! Nie mów tak do siostry! W ogóle nie powinieneś używać takich słów!

      Rosół czuł się СКАЧАТЬ