Motylek. Katarzyna Puzyńska
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Motylek - Katarzyna Puzyńska страница 11

Название: Motylek

Автор: Katarzyna Puzyńska

Издательство: PDW

Жанр: Современные детективы

Серия: Lipowo

isbn: 9788379616596

isbn:

СКАЧАТЬ włączył komputer. Od jakiegoś czasu działała strona nasze-lipowo.blog.onet.pl, na której ktoś, najpewniej jeden z mieszkańców, opisywał wydarzenia mające miejsce we wsi. O dziwo, nikt nie wiedział, kto jest owym kronikarzem. Prawdopodobnie tajemnica dodawała jeszcze uroku plotkarskiej witrynie. Sam Daniel już jakiś czas temu, z czystej ciekawości, sprawdził IP komputera, z którego prowadzono bloga. Adres domu, do którego przypisane było IP, trochę go zaskoczył. Podgórski nie był pewien, kto z domowników pisze bloga, ale sądząc ze stylu, w jakim strona była utrzymana, policjant miał swoje podejrzenia. Nie zamierzał ich jednak nikomu zdradzać, nie chcąc psuć zabawy mieszkańcom Lipowa. Uwielbiali przecież spekulacje na temat tajemniczego blogera.

      Daniel wpisał adres do wyszukiwarki. Był ciekawy, czy na blogu pojawiły się już informacje na temat śmierci zakonnicy. Z reguły autor strony był zadziwiająco szybki. Wszystkie warte uwagi zdarzenia z życia ich małej społeczności znajdowały się na stronie prawie od razu.

      Strona wczytywała się powoli. Prawdopodobnie Daniel będzie w końcu musiał sprawić sobie nowy komputer. Ten nie nadawał się już do niczego. Zaczął nerwowo podgryzać słone orzeszki, które trzymał na czarną godzinę w szufladzie biurka. Niewiele to pomogło, więc włączył magnetofon. Dźwięki muzyki płynęły rytmicznie z głośników.

      Dying swans, twisted wings, beauty not needed here.

      Lost my love, lost my life, in this garden of fear.

      I have seen many things, in a lifetime alone.

      Mother love is no more, bring this savage back home.

      Iron Maiden, jego ulubiony zespół. Uśmiechnął się do wspomnień. Jako długowłosy zbuntowany nastolatek jeździł z koncertu na koncert. Było tak aż do śmierci ojca. Tata nigdy się nie dowiedział, że syn obciął włosy i włożył mundur. Ciekawe, co by na to powiedział.

      Wreszcie strona się załadowała i oczom Daniela Podgórskiego ukazało się zdjęcie zakonnicy. Było nieco podobne do fotografii, która leżała obok niego na biurku. Autor strony jak zwykle nie zawiódł swoich czytelników. Zdjęcie nie było może najlepszej jakości, ale z pewnością mogło zaspokoić gusta nawet najbardziej wybrednych plotkarzy. Daniel podejrzewał, że autor bloga zrobił je telefonem komórkowym. Mimo słabej rozdzielczości można było z łatwością dostrzec większość szczegółów.

      Przez chwilę Daniel zastanawiał się, czy powinien skupić się na przesłuchaniu prawdopodobnego autora strony o Lipowie bardziej niż na innych mieszkańcach. W końcu uznał, że w odpowiednim czasie porozmawia z kronikarzem Lipowa na takich samych zasadach jak z pozostałymi przesłuchiwanymi. Na razie wyglądało bowiem na to, że bloger wie dokładnie tyle samo co oni i jedynie relacjonuje zaistniałe wydarzenie.

      Daniel zjechał kursorem w dół strony. Pod zdjęciem zamieszczono duży napis: „Kara Boska”. Litery były czerwone, jak krew ofiary. Sprawiało to wyjątkowo nieprzyjemne wrażenie. Mimo to, a może właśnie dlatego, Podgórski był pewien, że mieszkańcy Lipowa przyglądają się fotografii w zaciszu swoich domów z wypiekami na twarzach. Igrzyska i krew. To zawsze pociągało ludzi. W ich wiosce nie było inaczej.

      A więc zdjęcie krążyło już po sieci, pomyślał Daniel Podgórski. Nie wiedział, czy to dobrze, czy źle. Może nie będzie to miało żadnego wpływu na postępowanie wstępne. Skończył jeść orzeszki i wyłączył komputer. Przez chwilę słuchał w skupieniu muzyki. Soczyste dźwięki zdawały się przenikać wprost do jego serca i wypełniać je przyjemnymi wibracjami.

      W końcu wyłączył magnetofon i ostrożnie wyjął płytę. Sprawdzenie strony internetowej mu nie wystarczyło. Musi zrobić coś więcej, żeby nie zwariować w oczekiwaniu na to, co przyniesie jutrzejszy dzień. Postanowił zacząć od kwestii najbardziej oczywistej. Od kościoła. W końcu zmarła była zakonnicą. Być może zmierzała właśnie do tutejszej parafii, kiedy spotkała ją śmierć. W tej sytuacji wydawało się, że najlepiej będzie zanieść zdjęcie do księdza Józka i zapytać wprost, czy ją zna. Daniel skarcił się w duchu za to, że wcześniej o tym nie pomyślał. Zerknął na zegarek. Dochodziła siódma wieczorem, chyba nie za późno na wizyty. Zresztą był przecież stróżem prawa na służbie.

      Zadrżał, kiedy wyszedł na mróz. Chyba zrobiło się jeszcze zimniej. Mroźne powietrze wydawało się ranić płuca i parzyć nieosłoniętą skórę twarzy. Daniel zamknął starannie drzwi swojego mieszkanka urządzonego w suterenie domu matki. Spojrzał w górę, w jej oknach paliło się światło. Maria oglądała pewnie ulubiony serial, a może gotowała. Postanowił wymknąć się niezauważony. Nie miał ochoty się teraz tłumaczyć.

      Zamykając za sobą furtkę, doszedł do wniosku, że byłoby o wiele bardziej profesjonalnie, gdyby przyszedł z którymś z kolegów. Najbliżej mieszkał młody Marek Zaręba, ale Daniel postanowił mu dziś nie przeszkadzać. W końcu to jego żona odkryła ciało. Fryzjerka na pewno potrzebowała dziś wsparcia męża. Zaledwie kawałek dalej mieszkał najstarszy z policjantów, Janusz Rosół. Kolega wspominał chyba jednak, że dziś planuje rodzinną kolację, więc Daniel postanowił jemu także dać spokój.

      Westchnął. Został zatem tylko Paweł Kamiński. Nie było to idealne rozwiązanie, ale jedyne, które teraz było możliwe. Zresztą Paweł był chyba w dobrych stosunkach z księdzem Józkiem. Zawsze szczycił się tym, że jest przykładnym parafianinem. Przynajmniej z pozoru. Daniel wiedział jednak, że pozory w ich wiosce czasem bardziej się liczyły niż prawda.

      Chodzę niespokojnie po pokoju. Czuję, że zbliża się atak niestrawności, mimo że obsesyjnie pilnuję zdrowej diety. Nie wszystko poszło według planu, a tego bardzo nie lubię. Bardzo.

      Bardzo nie lubię, kiedy coś nie idzie według planu. Bardzo tego nie lubię.

      Plan jest kluczowym elementem powodzenia całej sprawy. Zawsze to powtarzam. Wszystko staje się jasne. To dlatego mój żołądek się teraz buntuje.

      Plan, plan, plan.

      Otwieram lodówkę i układam wszystkie produkty w kolejności rosnącej. Potem zmieniam porządek na malejący. Nikt nie zna mojego systemu, nawet najbliższa mi osoba. Rozpiera mnie duma z tego powodu. Patrzę na uporządkowane produkty. Powoli się uspokajam, a żołądek przestaje się buntować. Umiem znaleźć ukojenie w najprostszych czynnościach.

      Staram się przypomnieć sobie wszystkie rozmowy z poprzednich miesięcy, nawet lat, ale mam w głowie pustkę. Ostatecznie decyduję, że najlepsze, co mogę zrobić, to kontynuować to, co było już tak dokładnie zaplanowane. Wiem, że nie wolno zejść z ustalonej ścieżki.

      Ja z niej nie zejdę. Dotrwam do końca i zrobię to, co trzeba było zrobić już dawno.

      Może dzięki temu zasłużę sobie wreszcie na pochwałę.

      Serce znowu zaczęło mi walić, a szczęki zacisnęły się boleśnie. Zupełnie jak w dzieciństwie. Kara mi się należała. Za każdym razem. Ale teraz nie zawiodę.

      Plan, plan, plan.

      Odkręcam gorącą wodę w łazience. Parzy mnie w dłonie, ale chcę mieć pewność, że będą czyste. Pamiętam każde słowo na ten temat. Pod paznokciem lewego kciuka dostrzegam brud. Ogarnia mnie irytacja pomieszana СКАЧАТЬ