Motylek. Katarzyna Puzyńska
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Motylek - Katarzyna Puzyńska страница 8

Название: Motylek

Автор: Katarzyna Puzyńska

Издательство: PDW

Жанр: Современные детективы

Серия: Lipowo

isbn: 9788379616596

isbn:

СКАЧАТЬ zdziwiony i przyglądał się jej przez chwilę. Wydawał się zupełnie niewzruszony tym zbiegiem okoliczności.

      – Coś pięknego! – entuzjazmowała się dalej Weronika. Większość wpisów wykonana była starannym kaligraficznym pismem, którego nikt już teraz nie umiałby podrobić. Wokół nich sprawne ręce młodych artystek rysowały to kwiaty, to ozdobne wzory.

      Nagle rozległ się dźwięk telefonu, przerywając zachwyty Weroniki. Drgnęła przestraszona nagłym powrotem do nowoczesności. Schowała pamiętnik do szuflady i wybiegła z gabinetu. Nie pamiętała, gdzie zostawiła telefon. Jak na złość przestał dzwonić. Pewnie włączyła się poczta głosowa. Weronika zawsze chciała zrezygnować z tej usługi, nie cierpiała odsłuchiwania nagrań. Była to irracjonalna niechęć, ale nic nie mogła na to poradzić.

      Wreszcie, po dłuższej chwili gorączkowych poszukiwań, telefon znalazł się pod prześcieradłami, które po zdjęciu z mebli rzuciła na podłogę w holu.

      – Igor?! Maczałeś w tym palce. – Weronika spojrzała na psa groźnie, drapiąc go czule za uchem. Dyszał ucieszony jej atencjami. – No dobrze. Zobaczmy, kto do nas dzwonił.

      Przez chwilę stała z telefonem w ręce, pełna lęku, że może to Mariusz próbował się z nią skontaktować. Mimo porannego postanowienia, że trzeba zacząć żyć dalej, czuła, że jeszcze nie jest gotowa usłyszeć głos byłego męża. Telefon w jej drżącej dłoni zdawał się teraz ważyć kilka ton. W końcu jednak przemogła się i spojrzała na wyświetlacz. „Masz wiadomość w poczcie głosowej” – przeczytała. Westchnęła i wystukała podany numer. Rozległ się słodki głos sąsiadki:

      – Cześć, kochana. Tu Blanka, Blanka Kojarska! Żona Seniora Kojarskiego! Mam nadzieję, że pamiętasz o dzisiejszej kolacji, złotko?

      Weronika przewróciła oczami. Szczebiot blondynki nie stał się ani trochę mniej irytujący. Słysząc zaproszenie dziś rano na spacerze, miała nadzieję, że Blanka zaproponowała kolację jedynie przez grzeczność. Okazało się jednak, że pani Kojarska była zdecydowana naprawdę ugościć sąsiadkę.

      – Przyjdę po ciebie około osiemnastej, żebyś nie musiała sama iść przez las! – mówiła dalej Blanka. – Nie ma co jechać samochodem, jest taka piękna zima! Do zobaczenia o osiemnastej u ciebie. Buziaki!!!

      Weronika spojrzała na zegarek. Z przerażeniem stwierdziła, że jest już piąta. W międzyczasie zimowe ciemności zupełnie zasłoniły widok z okna. Została jej godzina, żeby się przygotować. Spojrzała na siebie w lustrze w holu. Włosy pokryte warstwą szarego kurzu tworzyły coś w rodzaju gniazda na czubku głowy. Zdjęła gumkę i rude pukle otoczyły jej twarz. Nie było tak źle. Gorzej przedstawiała się sprawa stroju. Ubrana była w roboczy dres, który raczej nie nadawał się do wizyt u nikogo, a zwłaszcza u tak bogatych ludzi jak Kojarscy. Była pewna, że gospodyni włoży komplet Channel czy coś równie drogiego.

      Popędziła do łazienki na piętrze, przeskakując niebezpiecznie chybotliwe stopnie. Igor pobiegł za nią wesoło. Myślał chyba, że to zaproszenie do zabawy. Zaszczekał radośnie. W jakimś kącie znalazł swoją zapomnianą zabawkę i zaczął podrzucać ją zachęcająco. Weronika zignorowała jego zaczepki i wskoczyła pod prysznic. Woda była nieprzyjemnie chłodna. Kolejna rzecz do zrobienia. Weronika drżała z zimna, kiedy wycierała się ręcznikiem. Suszyła głowę, jednocześnie próbując zrobić makijaż oczu.

      – Nie wyszło to idealnie, ale nie jest też tragicznie – podsumowała.

      Wyszła z łazienki, spoglądając na zegarek. Zostało piętnaście minut do przyjścia Blanki. Mariusz na pewno skomentowałby to odpowiednio drwiącym tonem. Powiedziałby pewnie coś w rodzaju: „Jesteś spóźniona, musisz się jeszcze ubrać”. Weronika wzruszyła ramionami.

      Tysiące razy obiecywała sobie, że przygotuje zestawy na każdą okazję i ubieranie będzie jej zajmowało minutę. Nigdy jej się nie udało. Teraz było znacznie gorzej, ponieważ wszystkie części garderoby tkwiły jeszcze w walizkach i kartonach przywiezionych z Warszawy. Otworzyła pierwszy z brzegu w nadziei na ubraniowy przełom. Jej oczom ukazał się czarny sweter i zwinięte w rulon dżinsy. Za mało formalnie, uznała. Z drugiej strony jest zima, a to chyba nie jest jakieś wielkie przyjęcie. Zaczęła wyjmować ubrania i rozkładać je na łóżku. Na samym dnie znalazła krótką czarną sukienkę, której używała tylko na specjalne okazje.

      – Jeśli ją włożę, mogą pomyśleć, że za bardzo się wystroiłam – powiedziała Weronika do psa. Ostatnio dużo rozmawiali. – Zresztą raczej nie dojdę w niej do nich przez las. I to w nocy.

      Usłyszała, że ktoś puka do drzwi. Chwyciła sweter i spodnie. Pierwszy wybór zawsze jest najlepszy, stwierdziła. Zaczęła się ubierać, zbiegając jednocześnie ze schodów. Na ostatnim stopniu potknęła się i upadła na kolana. Przeszył ją świdrujący ból. Krzyknęła rozdzierająco.

      – Co się stało? – usłyszała zza drzwi. – Weronika!!! Tu Blanka. Nic ci nie jest?

      – Nie, nie. W porządku. Potknęłam się tylko. – Drzwi zaskrzypiały złowieszczo, kiedy je otwierała. Trzeba będzie naoliwić. Kolejny punkt do zapamiętania. – Wejdź, proszę!

      Blanka Kojarska nadal ubrana była w swój różowy kombinezon narciarski. Spojrzała na siebie krytycznie.

      – Przepraszam za mój strój, ale wiesz, w lesie…

      W jej głosie pobrzmiewała kokieteria. Weronika zastanawiała się przez chwilę, czy Blanka ją podrywa, tak jak Juniora Kojarskiego, ale szybko odrzuciła tę myśl. Widocznie to był jej zwykły sposób mówienia.

      – Przebiorę się, jak dojdziemy na miejsce – obiecała Blanka.

      – Pilnuj domu, Igor – nakazała psu Weronika, zamykając drzwi. Pies wyglądał na bardzo zawiedzionego, że zostaje sam, ale Weronika nie była pewna, czy byłby mile widziany na proszonej kolacji u Kojarskich.

      Ruszyły przez zaspy w stronę lasu. Dookoła panowała nieprzenikniona ciemność, rozświetlana tylko bladym światłem księżyca odbijającym się od śniegu. Każdy dźwięk wydawał się spotęgowany ciszą i ciemnością. Niepokojący.

      – Nie boisz się chodzić po lesie w nocy? – zapytała Weronika towarzyszkę.

      – Coś ty. Nie ma czego się bać. Można tu najwyżej spotkać sarnę albo zająca – zaśmiała się Blanka. – Nie ma żadnego niebezpieczeństwa. Codziennie wieczorem spaceruję co najmniej pół godziny. Pomaga mi to na bezsenność. Jeżeli też masz taki problem, powinnaś spróbować. Moim zdaniem to działa idealnie. A uwierz, wypróbowałam już chyba wszystkie metody.

      Tu, w lesie, ton Kojarskiej znowu się zmienił. Na ciemnej ścieżce pojawiła się ta druga Blanka. Weronika nie mogła się nadziwić, jak szybkie są te zmiany i jak inną osobą staje się ta kobieta. Dotychczas spotkała się z czymś takim tylko w swoim gabinecie.

      – Mam ostatnio dużo stresów – kontynuowała Blanka, idąc szybko przed siebie. Śnieg skrzypiał pod jej butami. – Niestety.

      Ściszyła głos, jakby mówiła do siebie. Weronika СКАЧАТЬ