Kronika Niedzielna. Sandor Marai
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kronika Niedzielna - Sandor Marai страница 13

Название: Kronika Niedzielna

Автор: Sandor Marai

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-07-03463-8

isbn:

СКАЧАТЬ granicę austriacką, w Paryżu tworzy się nowy rząd, podobno pod nadzorem marszałka Pétaina. O wpół do dziewiątej telegram, że Schuschnigg jeszcze w ostatniej chwili poprosił o pomoc Chamberlaina, ale angielski premier już nie mógł go wesprzeć. Ktoś dzwoni z Bratysławy, że w holu jednego z tamtejszych hoteli dopiero co widział Zernatta, który jeszcze przed południem był austriackim ministrem. Mniej więcej przed dziewiątą krąży wieść, że Miklas nie przyjął dymisji Schuschnigga, a zaraz potem dementi mówiące, że pogodził się z nieodwracalnym, powołał Seyss-Inquarta. Kolację jemy w którejś z pobliskich restauracji, ulice są dość puste, ale spokojne. Budapeszt jest spokojny. Przed jednym z kin dużo samochodów. Kilka wcześnie ukazujących się tytułów podaje już tę wielką wiadomość, ale publiczność nie rozchwytuje gazet. Widząc ten spokój, proponuję, żebyśmy w porannej gazecie dali taki oto nagłówek: „Kryzys rządowy w Austrii”. Moja propozycja odnosi sukces. Jakby w godzinach następujących po wybuchu wulkanu ktoś oświadczył: „Wezuwiusz znów jest niespokojny”.

      Około jedenastej każda redakcja pracuje w całkowitej permanencji. Telefon odzywa się teraz już co pięć minut, szczegóły przystają do siebie, obraz staje się coraz klarowniejszy, przejrzystszy. Londyn, Paryż, Wiedeń i Berlin co pół godziny sypią wiadomościami. Dużą część telegramów trzeba wyrzucać, tempo zaczyna galopować jak na wyścigach; co jeszcze przed półgodziną było wydarzeniem, do północy zrobiło się już nieaktualne. O drugiej w nocy ogólny zarys sytuacji nabiera klarowności. Idę do domu przez Most Łańcuchowy. Myślę o tym, że w tej chwili oddziały niemieckie, w zwartym szyku, ruszyły już austriackimi górskimi szlakami. Myślę o Wiedniu. Przypomina mi się pewien karnawał, pewien wiedeński karnawał, a potem inne, posępniejsze obrazy z Wiednia, z czasów wojny. Beneš nie śpi dobrze tej nocy, myślę. Pośrodku mostu podnoszę wzrok na niebo, które iskrzy blado, obsypane marcowymi gwiazdami. W oknach pałacu, gdzie mieści się kancelaria premiera, pali się światło. O godzinie drugiej docieram przed bramę mojego domu. Przez chwilę męczę się z kluczami i myślę o tym, że kiedyś, bardzo dawno temu, już tu byłem, tak przed ośmioma, dziewięcioma godzinami. Tymczasem wydarzyło się to i owo. Przeminął jeden dzień. Jaki to był dzień?… Piątek, jedenasty marca.

      

27 marca 1938

      W życiu każdego z nas, z osobliwą powtarzalnością, przychodzi taka godzina, gdy stajemy przed książkami, które nagromadziły się w naszym pokoju za sprawą gustu, skłonności, ciekawości, głodu wiedzy, pragnienia, by zapomnieć, pasji, zachcianki albo po prostu sprzedawców książek – zatrzymujemy się przed naszymi książkami, patrzymy wprost na gęsto zastawione półki, a następnie zamykamy okna i drzwi w tym pokoju mieszczącym bibliotekę i w skrajnej samotności, po tym jak już wysłuchaliśmy wróżb polityków, dyplomatów i wodzów naczelnych, raz jeszcze zwracamy się ku książkom. To taki moment, gdy od książek nie pragniemy już nauki ani intelektualnego zachwytu. Czego właściwie chcemy od książek w takich chwilach? Odpowiedzi.

      Odpowiedzi na co? Nie na pytania chwili. Odpowiedzi na całość… Odpowiedzi na pytanie, czym jest pokój i czym jest wojna, jakie siły igrają człowiekiem w każdych czasach, czym jest to, czego nie może on uniknąć, nawet gdy umysł i inklinacje skłaniają go do czegoś innego. Tego pytania nie formułujemy tak precyzyjnie. Ale w każdym z nas ono żyje, ostro i nieubłaganie wywierając nacisk. Człowiek, w każdej epoce, długo ucieka przed tym pytaniem. Z ewentualnościami historii przez jakiś czas gra w szachy: grupuje dane, wyłuszcza to, co logiczne, stara się wytłumaczyć prawdopodobne szanse. W końcu pewnego dnia pojmuje. Tak właśnie pewnego dnia świat pojął Imperium Rzymskie, że ono jest, z koniecznością, i że z całości bitew, heroizmu i starań, praw i kultur coś powstało, a w tym samym momencie życie odpowiedziało już i na tamto odwieczne pytanie, na pytania małych wojen i skomplikowanych pokojów. Aż pewnego dnia zrozumiano, że imperium już nie ma, a w jego miejsce rozpoczyna się coś innego. Przed ponad stu laty w taki sam sposób świat pojął, że Napoleon nie jest kimś przypadkowym, nie jest jedynie dotkniętym amokiem Korsykaninem, lecz ma jakieś zadanie na tej ziemi; aż potem w wojnach napoleońskich umarło dziesięć milionów ludzi i naraz stały się zrozumiałe Święte Przymierze i imperializm. Książki reagują powoli, a przy tym zawsze post factum. Ćwierć wieku temu tak samo stało przed półkami z książkami w gabinetach Europy i Ameryki wiele milionów ludzi, zwracając się z niemym pytaniem do czasu i losu – a potem zaczęło się coś, czego nie dało się pojąć rozumem, a tym czymś była wojna. Później wytłumaczono przyczyny tej wojny; ale rozumieć to zaczynamy dopiero teraz, dużo później, kiedy świat wypełnił się nowymi pytaniami, my zaś w milionach książek na próżno szukamy odpowiedzi na te pytania. Niewiele książek wytrzymuje próbę czasu. Pośród wielu milionów tomów literatury światowej znam tylko jedną, jedną jedyną, która w podobnych chwilach potrafi dać odpowiedź. To nie przypadek, że tytuł tej książki brzmi Wojna i pokój.

      Jak sądzę, w tych tygodniach, miesiącach wiele osób, wszędzie w Europie, znów się pochyla nad powieścią Tołstoja. Ja przeczytałem ją teraz po raz trzeci, i być może nie po raz ostatni. Ta książka, która cudownie wrosła w czas, wcale nie jest już aktem literackim, nic jej nie łączy z modami ani literackimi ocenami. To książka, która żyje i istnieje, tak jak żyje i istnieje jakieś państwo czy jakieś prawo. Tołstoj nie miał jeszcze czterdziestu lat, gdy napisał te cztery opasłe tomy; a w ostatnich osiemdziesięciu latach kłoniły nad tą książką głowy zmieniające się pokolenia, Rosjanie i Węgrzy, Francuzi i Anglicy, w krytycznych momentach narody i jednostki powoli kartkowały jej gęsto zadrukowane stronice i szukały czegoś pomiędzy wierszami. Szukały odpowiedzi… W tych tygodniach czytam tę książkę po raz trzeci; po raz pierwszy czytałem ją podczas wojny i nie bardzo zrozumiałem. Porwała mnie opowiedziana historia, barwne charaktery, cudowne, zabawne i wzruszające zwroty akcji. Po raz drugi czytałem ją w latach, które nastąpiły po rewolucji21, we Frankfurcie, gdy tę książkę wypożyczyłem z biblioteki uniwersyteckiej; przy tej drugiej lekturze coś się przede mną otworzyło, poznawałem już nie charaktery, lecz losy, poznawałem przeznaczenie, przeciw któremu człowiek pragnie walczyć tyloma i tak różnorodnymi konceptami, walczyć gorliwie, nabożnie i podstępnie. Potem minęło piętnaście lat, a ja nie otwierałem tej powieści; interesowały mnie literatura i życie, profesja, szczegóły, miasta i krajobrazy, prawa i teorie, życie innych i moje własne. To taki czas, kiedy nie potrzebujemy odpowiedzi, bo żyjemy. Lecz teraz, w tych tygodniach, znów otworzyłem tę książkę. Z początku czytałem ją w roztargnieniu, jak ktoś, kto szuka własnych wspomnień i je rozpoznaje, aż naraz zauważyłem, że ta książka przynosi odpowiedź.

      Co też odpowiada? Już samo pytanie, z którym się do tej książki zwracamy, trudno jest sformułować; a tym trudniej jest upchnąć w streszczeniu odpowiedź. To jest taka książka, że kiedy człowiek przerzuca jej kartki, dowiaduje się nagle, że żyje nie tylko w przestrzeni, ale i w czasie; i wszystko w cudowny sposób tworzy całość. Nie tak odlegli są Napoleon i Święte Przymierze – dzieje się jakoś tak, że jeszcze o nich pamiętamy, w sposób bardziej bezpośredni aniżeli nawet o wydarzeniach i zjawiskach z bliskiej przeszłości – a ów lakoniczny czarodziej, pisarz, naraz bierze nas za rękę i zaczyna prowadzić przez ową inną rzeczywistość, przez czas: przeżywamy losy, losy narodów, gdzieś w Europie poruszają się tłumy, które nie wiedzą całkiem dokładnie, czego chcą, pewien człowiek – osobliwy amalgamat komedianta, geniusza, bohatera i szaleńca – zaczyna poddawać się jakiemuś osobliwemu, niepisanemu rozkazowi i nagle sto dwadzieścia milionów mieszkańców Europy zmuszonych jest podążać za wytycznymi tego opętanego człowieka, СКАЧАТЬ



<p>21</p>

Chodzi tu o okres Węgierskiej Republiki Rad 1918–1919, po którym Márai, pod naciskiem rodziny, opuścił Węgry i udał się do Niemiec, gdzie miał podjąć studia dziennikarskie.