Sieci widma. Leszek Herman
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Sieci widma - Leszek Herman страница 4

Название: Sieci widma

Автор: Leszek Herman

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Криминальные боевики

Серия:

isbn: 978-83-287-1185-3

isbn:

СКАЧАТЬ chyba za bardzo się nakręciłyśmy. Obie.

      – Chyba tak…

      – Wracając do właściwego tematu… Może niepotrzebnie upiększyłam swoje pytanie, ale, tak czy siak, nie odpowiedziałaś. Załóżmy, że przydybiesz go gdzieś na tym promie, że uda ci się jakoś zmusić go do rozmowy. A jeśli nie będzie chciał gadać?

      – Boże! – Aleksandra ukryła twarz w dłoniach. – Nie wiem! Nie mam żadnego planu, do cholery!

      – Ja ci tylko usiłuję powiedzieć, że możesz się znaleźć w sytuacji, której na pewno byś chciała uniknąć.

      – Ale muszę spróbować! Kocham go! Nie potrafię tego zostawić. Nie rozumiesz? Pamiętasz, jak byłyśmy w szkole, to obie miałyśmy wykaligrafowane takie powiedzenie. Nosiłyśmy je ukryte w piórnikach. Jak kretynki. Jak to było?

      – Serce ma swoje racje, których rozum nie pojmie.

      – Właśnie! Jakoś tak chyba. – Rudowłosa dziewczyna pokiwała głową i uśmiechnęła się. – Chcę spróbować wszystkiego, co tylko możliwe, żeby nie mieć uczucia, że może to ja coś zaniedbałam.

      – Niczego nie zaniedbałaś, na miłość boską! Facet cię rzucił. Nie znam całego kontekstu, bo, jak sama słusznie zauważyłaś, rzadko się ostatnio spotykałyśmy, ale z tego, co usłyszałam, po prostu cię rzucił. Zdarza się. Najlepiej zrobisz, jak się z tym pogodzisz. Najprawdopodobniej zresztą nie jest wart tego, żeby próbować czegokolwiek.

      – Trzy razy dawałaś ponownie szansę temu swojemu fiutowi. Powinnaś wiedzieć, że rozsądek nie ma z tym nic wspólnego. Serce ma po prostu swoje racje.

      – Po prostu to jesteś zaślepiona. Boję się, że cała ta podróż skończy się dla ciebie jeszcze większym bólem. Robisz sobie zwyczajnie krzywdę.

      Aleksandra spojrzała na przyjaciółkę, chcąc jej ostro odpowiedzieć, ale się zawahała.

      W tym, co mówiła, było sporo racji. Oczywiście. I bała się tego. Bała się usłyszeć coś, co będzie ostateczne i niezmienne. Bała się, że w drodze powrotnej z Ystad, jutro wieczorem, będzie musiała się zmierzyć z początkiem nowego życia. Bez niego.

      Miała naturę wojowniczki. Nigdy nie chciała się poddać. W dzieciństwie przybierało to czasem formy głupawego uporu, później raz pomagało, innym razem szkodziło.

      Jej rudy kolor włosów, dany jej chyba na złość, żeby była chodzącym stereotypem, niczego oczywiście nie ułatwiał. Wredna i fałszywa, często to słyszała w szkole. Najczęściej za plecami powtarzały to uczennice, którym bez ogródek mówiła, że są lizuskami lub że są głupie. Raz nawet została zawieszona za to, że pobiła koleżankę, która nazwała ją rudzielcem.

      Czasami bowiem budziła się w niej złość i potrafiła być wtedy bezwzględna. Nie wykazywała empatii ani żadnych uczuć wobec ludzi, którzy weszli jej w drogę. Nie miała też wyrzutów sumienia, gdy z tej drogi ich usuwała.

      To akurat przydało się później w pracy. W korporacji, w której poruszała się jak ryba w wodzie, mimo że nie zajmowała żadnego wysokiego stanowiska, szybko zaczęto traktować ją jak szarą eminencję. Rudą eminencję.

      – Zabrałam swoją najlepszą sukienkę. – Spojrzała na przyjaciółkę, decydując się obrócić ostatni temat w żart. – Nikt mi się w niej nie oprze.

*

      Mercedes W124 powoli ruszył i od niechcenia potoczył się w kierunku szybko oddalającej się rufy srebrnej toyoty.

      Siedząca obok kierowcy kobieta w mocno średnim wieku, o obfitych, dalekich od aktualnych wzorów kształtach, westchnęła i oderwała wzrok od gazety.

      – Edwardzie. Przecież widzę, że od pół godziny specjalnie denerwujesz tego młodego człowieka za nami.

      – Jakiego młodego człowieka? – Edward, szczupły szpakowaty brunet spojrzał na żonę z udawanym zdziwieniem. – O czym ty mówisz, kobieto?

      – Nie udawaj głupiego. Przecież widzę. Nie wiadomo, kto to jest. Jeśli potem, gdy wjedziemy w jakieś lasy, zajedzie nam drogę, wysiądzie i przyłoży ci kijem bejsbolowym, to będziesz sam sobie winny.

      Edward parsknął śmiechem i przez chwilę śmiał się, patrząc w lusterko wsteczne.

      – A co mi zostało w życiu? Na żadnym polu nie dotrzymam już pewnie kroku temu narwańcowi, to przynajmniej się z niego pośmieję.

      – Ale spowalniasz ruch.

      – Jaki ruch? I tak stoimy w korku. Nic nie pomoże, jak dojadę pędem do tej toyoty i zahamuję za nią z piskiem opon.

      – Obaj jesteście siebie warci, jak widzę. – Kobieta pokręciła głową i wróciła do czytania gazety. – Od pół godziny zaczynam czytać ten sam artykuł i nie mogę się skupić.

      – A co to za artykuł?

      – Znowu o tych morderstwach pod Szczecinem. Koszmarna sprawa.

      – Przecież już dawno znaleźli mordercę. Pisali o tym wielokrotnie.

      – Widać nie wszystko wyjaśnili. Dwa miesiące temu ktoś, kto najwyraźniej miał coś z nimi wspólnego, zginął w wypadku. Do tej pory nie ustalili jego tożsamości.

      – Jak to?

      – Nie wiem, nie skończyłam czytać.

      – W zasadzie, co w tym dziwnego? Kto ma się tym zajmować? Siedemdziesiąt procent policjantów z entuzjazmem jeździ po piwo dla parlamentarzystów tudzież bije staruszki pod sejmem, a pozostałe trzydzieści nosi krzyże w procesjach i sypie kwiatki.

      – Nie chcę nic słyszeć na ten temat! – powiedziała kobieta zdecydowanie i spojrzała ze zniecierpliwieniem na męża. – Żadnej polityki! Wystarczająco już denerwuję się tym, że zostawiliśmy hotel bez opieki. A tu początek sezonu. W poniedziałek przyjechali goście, a my sobie jedziemy na trzy tygodnie na wakacje. Gość w dom, a w nogi zeń kto żyw.

      – Anno, nie rozśmieszaj mnie, bo przeszkadzasz mi prowadzić.

      – Prowadzić! – prychnęła Anna. – Odkąd wyjechaliśmy z domu, to więcej stoimy w miejscu, niż jedziemy. Ciebie to wszystko bawi, a tam hotel naprawdę został bez opieki. A jeszcze ta upiorna budowa. Sama nie wiem, jak mogłam się zgodzić na ten wyjazd! Natasza ze Swenem co roku przyjeżdżali do nas i było dobrze.

      – Przynajmniej w końcu zobaczymy, jak nasza córka się urządziła w tej Szwecji.

      – Widziałeś na zdjęciach.

      – Ale to nie to samo co na własne oczy.

      Na chwilę zapadła cisza. Srebrna toyota powoli ruszyła i zaczęła się oddalać.

      – Ta cała wyprawa to tak nie w porę – westchnęła Anna. – Same СКАЧАТЬ