Sieci widma. Leszek Herman
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Sieci widma - Leszek Herman страница 2

Название: Sieci widma

Автор: Leszek Herman

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Криминальные боевики

Серия:

isbn: 978-83-287-1185-3

isbn:

СКАЧАТЬ tyłkiem opiętym dżinsami z ćwiekami czy z jakimiś bliżej nieokreślonymi gwoździami.

      Znowu przyłapał się na odwrotności pozytywnego myślenia.

      Wystarczyła nawet najmniejsza negatywna inspiracja i zaczynał budować w wyobraźni całe scenariusze jakichś koszmarnych historii, w których wszyscy chcieli mu zaszkodzić, a on musiał wymyślać gamoniowatym ekspedientkom, bronić się przed aroganckimi urzędnikami i swoim szefem. Zwłaszcza przed nim.

      Spojrzał w lusterko na siedzącą na tylnym siedzeniu kobietę, która utkwiła wzrok gdzieś w przestrzeni poza samochodem.

      Boże, jak ona potrafiła go irytować. Zwłaszcza ostatnio, gdy wbiła sobie do głowy, że ją zdradza i od tego momentu wciąż, w każdej rozmowie, w każdej pieprzonej rozmowie, czy to wieczorem przy kolacji, czy rano przed wyjściem, gdy mówił, że wróci później, przemycała drobne kontrolne pytania. Obliczone dokładnie na to, że on gdzieś się potknie i coś przypadkiem zdradzi.

      Poznali się dziewięć lat temu. Był wtedy przedstawicielem handlowym sporej firmy oferującej systemy do suchej zabudowy. Miał pod sobą cały region, czyli zachodniopomorskie, wielkopolskie i lubuskie, i praktycznie większość czasu spędzał w samochodzie. Ona pracowała jako asystentka inspektora nadzoru przy dużej inwestycji w samym centrum Szczecina, którą prowadził jeden z bardziej znanych tutejszych deweloperów. Specjalnie przyjechał na budowę, żeby wyjaśnić wątpliwości techniczne dotyczące atestów płyt cementowo-wiórowych i nie mógł oderwać wzroku od jej jasnych włosów widocznych spod białego kasku.

      Wszystko potoczyło się jakoś szybko. On musiał także zrobić na niej spore wrażenie. Czemu właściwie nigdy specjalnie się nie dziwił. Wiedział, że się podoba kobietom. Wysoki, dobrze zbudowany brunet o wrodzonym uroku osobistym wyniesionym do poziomu iście mistrzowskiego dzięki szkoleniom z socjotechniki i negocjacji z klientami.

      Zazwyczaj z takich wyjazdów wracał do domu do Poznania, ale tamtego dnia akurat został w Szczecinie na noc. Rano miał tutaj kolejne spotkanie, na które nie opłacałoby mu się ponownie przyjeżdżać. Zaprosił ją więc na kolację. Nie odmówiła. No i tak to się zaczęło.

      Wrzucił jedynkę i podjechał kilkanaście metrów. Kuper posuwającej się przed nim skody zatrzymał się i znowu zamarli w bezruchu.

      Spojrzał ponownie w lusterko. Nadal była ładna. Jej wyjątkowo kształtny biust, od którego siłą musiał odrywać wzrok na początku ich znajomości, wciąż był tak samo ponętny. Jedyne, co się zmieniło, to kilka fałdek na brzuchu i trochę zmarszczek tu i ówdzie, minimalizowanych zresztą co jakiś czas rozmaitymi profesjonalnymi zabiegami.

      Mariusz urodził się w Poznaniu, właściwie pod Poznaniem, ale kilka lat nieustannego jeżdżenia po całej północno-zachodniej Polsce, ciągłe szkolenia w Warszawie skutecznie pozbawiły go jakiegokolwiek lokalnego patriotyzmu. Właściwie mógł mieszkać gdzie bądź bez specjalnej szkody dla własnych interesów. Po roku znajomości zatem podjął decyzję o przeprowadzce do Szczecina. Jako przedstawiciel handlowy zarabiał bardzo dobrze i na początku naiwnie myślał, że zaimponuje dziewczynie gestem, ale szybciutko się okazało, że pieniądze to akurat ostatnia rzecz, którą mógł jej zaimponować.

      Nie, żeby była jakąś hippiską czy idealistką, po prostu w końcu wyszło na jaw, że ów deweloper, prezes Jan Urbaniak, to jej osobisty tatuś.

      Gdy po kolejnym roku dostał propozycję objęcia stanowiska dyrektora technicznego, na początku oczywiście się wahał, ale kilkakrotność jego dotychczasowych zarobków i ciąża Urszuli, a także wówczas jeszcze słodko-gorzkie kłótnie na temat jego ciągłych wyjazdów w końcu go przekonały. Ula została Urszulą Urbaniak-Murawską, a jej tatuś jego szefem.

      Kolejne kilkadziesiąt metrów i volvo ponownie stanęło za skodą. W oddali jednak pojawiły się wreszcie tablice informujące o końcu zwężenia drogi.

      Mariusz westchnął i spojrzał jeszcze raz w lusterko wsteczne. Tym razem na śpiącego smacznie w swoim foteliku juniora. Uśmiechnął się prawie bezwiednie.

      Mały pogromca kłopotów. Antidotum na stres.

      Urszula kątem oka dostrzegła oczywiście uśmiech męża, gdy spojrzał na śpiącego rozkosznie Kacperka. Mariusz był bardzo dobrym ojcem. W tej materii nie miała mu nic do zarzucenia.

      Nie umknęło jej także, gdy jego wzrok przesunął się po jej piersiach.

      O tym, jak wiele się między nimi zmieniło, najlepiej świadczyło to, że nie potrafiła jego spojrzenia zaklasyfikować. Kiedyś to było takie proste. Posługiwali się dokładnie tym samym tajnym kodem uśmiechów, spojrzeń i niedopowiedzeń. Wtedy taka scena skończyłaby się zabawnym podniesieniem brwi przez niego, udawanym zawstydzeniem z jej strony, wspólnymi żartami i śmiechem. I oczywiście seksem, przy najbliższej sposobności. A dzisiaj?

      O czym myślał, lustrując jej cycki? Czy o tym, że się zmieniła? Że przybyło jej trochę centymetrów w pasie? A może po prostu porównywał ją do kogoś innego. Do przypadkowych studentek, za którymi się oglądał na ulicy? Do koleżanek z pracy? A może do jakiejś konkretnej kobiety?

      Zamknęła na moment oczy i westchnęła bezgłośnie, odpędzając od siebie nieprzyjemne myśli. Sama dobrze wiedziała, że było ich ostatnio za dużo. Tydzień temu otwarcie się pokłócili, gdy zapytała, gdzie był tak długo, skoro z pracy wyszedł o siedemnastej. Oczywiście od razu wyrósł pomiędzy nimi, niczym wielki nadmuchiwany rekin, temat jej ojca. Miała wrażenie, że obaj posługiwali się nią w swoich wojenkach. Z punktu widzenia męża była albo jego kochaniem, albo córeczką tatusia. Z punktu widzenia ojca z kolei albo kochaną córeczką, albo wpatrzonym ślepo w „tego tam” naiwnym dzieckiem.

      Naturalnie od razu padło: „A skąd ty wiesz, że wyszedłem o siedemnastej? Czy może tatuś załatwił ci aplikację udostępniającą podgląd z kamer przemysłowych w biurze?”.

      Nie chciała kontynuować tej kłótni. A już na pewno nie w tym kontekście. Chyba oboje po kilku latach zaczęli żałować tamtej decyzji o przyjęciu pracy u jej ojca. Finansowo zapewniło im to życie na naprawdę przyzwoitym poziomie, ale raz na jakiś czas wybuchały o to awantury i zawsze to ona okazywała się wszystkiemu winna.

      Może była trochę niesprawiedliwa. Wiedziała, że ojciec potrafił być upierdliwy i wielokrotnie stawała po stronie męża, ale tego oczywiście on już nie pamiętał.

      Miała pewność, że jej obsesja na punkcie zdrady, jak on to nazywał, nie była bezpodstawna.

      Po prostu widziała coś. Przez przypadek.

      Kilka tygodni temu zobaczyła Mariusza w lokalu z jakąś kobietą. Nie byłoby w tym nic dziwnego. Mógł się spotkać z koleżanką z pracy albo z kontrahentką, klientką, dawną znajomą. Kimkolwiek. Ale rzecz w tym, że zachowywali się dziwnie. Zobaczyła ich, jak już wychodzili, stali na ulicy, a on ją na pożegnanie przytulił.

      To też od biedy dałoby się wyjaśnić. Koleżanka ze studiów, kuzynka…

      Ale kuzynki nie przytula się jak kochanki.

      Przypadek. Wiedziała, że nigdy by się nie spodziewał, że ona znajdzie się w tym miejscu, ale to było jeszcze bardziej podejrzane. СКАЧАТЬ