Sieci widma. Leszek Herman
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Sieci widma - Leszek Herman страница 26

Название: Sieci widma

Автор: Leszek Herman

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Криминальные боевики

Серия:

isbn: 978-83-287-1185-3

isbn:

СКАЧАТЬ Przynajmniej dla niego.

      W tym momencie otworzyły się drzwi i z łazienki wyszedł przepasany białym ręcznikiem Łukasz. Drzwi zasłoniły Ewę i Kamilę, odgradzając je od reszty pomieszczenia.

      – Dżinsy i biały T-shirt, co? – Sięgnął do plecaka i spojrzał pytająco na Patryka.

      – Mnie się pytasz? – Patryk nawet nie oderwał wzroku od gazety. – Ja się nie zamierzam w ogóle przebierać.

      – Flejtuch – rzuciła z uśmiechem Kamila, wychodząc zza drzwi kabiny. – Włóż lepiej koszulę. Zabrałeś chyba jakąś? – Spojrzała na kuzyna.

      – Zostanę przy T-shircie, tylko wezmę ten z nadrukiem. – Podrapał się w głowę. – Chociaż może rzeczywiście biała koszula…

      – Chłopaki tu przyjdą? – Ewa usiadła na brzegu łóżka, obrzucając spojrzeniem mięśnie Łukasza, które akurat znikały pod bielą koszuli.

      – Jak nie zasnęli już gdzieś na górze, to pojawią się pewnie dopiero na imprezie. – Kamila rozpuściła upięte tymczasowo włosy i zaczęła je rozczesywać.

      – Mam panaceum na sen. – Łukasz triumfalnie wyciągnął z plecaka małą plastikową torebeczkę.

      – Wwiozłeś to na prom? – Ewa spojrzała na niego z niedowierzaniem.

      Kamila przestała rozczesywać włosy i utkwiła spojrzenie w kuzynie.

      – Chyba ci odbiło! Wieźliśmy to od Poznania? W trzech miejscach po drodze stały gliny.

      – Nie histeryzuj siostra. To bardzo dobra trawa. Będziemy się zajebiście bawić.

      – A potem powypadamy za burtę. Wykluczone! Masz to natychmiast schować!

      – No weź…

      – Ja nie żartuję.

      – Ona ma rację! – Ewa patrzyła z niepokojem na małą torebeczkę, wypełnioną suchymi, zielonkawymi fusami. – Poza tym tutaj nie ma okien, ktoś to poczuje i będziemy mieć kłopoty.

      – Wypalimy na górze. Jak ktoś się napatoczy, to zawsze się zdąży wypierdzielić za burtę.

      – Łukasz!

      – Oj, dobra, dobra. – Łukasz pokręcił ze złością głową i wrzucił torebeczkę do swojego plecaka. – Nudziary.

      Kamila postukała się palcem w czoło, odwróciła i podeszła do lustra.

      – Wiesz, co się dzieje z twoim mózgiem, jak stale tak jarasz?

      – Jakie stale? Ostatnio to paliłem dwa miesiące temu.

      – To wystarczy. A te twoje napady agresji to myślisz, że skąd się biorą?

      – Gówno, nie napady agresji. Ty jesteś, kurwa, bardziej agresywna ode mnie.

      – No właśnie widać.

      – Dobra! Koniec! – Ewa postanowiła stłumić w zarodku kolejną rodzącą się awanturę i zdecydowanie wstała. Obciągnęła wąską sukienkę i spojrzała na Łukasza.

      – Zaraz będzie północ. Zbierajmy się, bo potem nie znajdziemy wolnego stolika.

*

      Aleks stała przed lustrem i wpatrywała się w swoje odbicie. Skromna ciemnozielona sukienka w odcieniu szmaragdowym była tłem dla jej wzburzonych rudych włosów. Gdyby ściągnęła je mocno na karku, to ta stylizacja pasowałaby wręcz do biura czy na jakieś oficjalne spotkanie, ale teraz wyglądała tak, jak powinna. Dokładnie. Nie chciała nic nadmiernie krzykliwego. Z kolorem jej włosów łatwo byłoby to osiągnąć granatem albo kremową bielą, ale właśnie tego starała się uniknąć.

      Skromnie, elegancko, doskonale. Wiedziała, że szmaragdowa sukienka w ostrych światłach rozjarzy się, podkreślając jej włosy tak, że trudno będzie od niej oderwać wzrok. Jeśli jednak nie będzie chciała, żeby zwracano na nią uwagę, to z boku, poza parkietem, jest w stanie wtopić się w tło i być niezauważalna.

      Tę sztukę kobiecej manipulacji Aleks opanowała w stopniu mistrzowskim, do tego dochodziła wiedza na poziomie olimpijskim na temat makijażu. I co? I nic.

      W wieku dwudziestu dziewięciu lat, gdy większość jej koleżanek miała już plany na resztę życia, stałych partnerów, chłopaków, mężów, ona znalazła się w ślepej uliczce.

      Oczywiście zdawała sobie sprawę, że trochę przesadza i że jej samopoczucie jest ściśle związane z aktualnym stanem psychicznym i kontekstem, ale nie zmieniało to faktu, że patrząc na swoje oszałamiające odbicie w lustrze, widziała desperatkę, kobietę, która za chwilę wejdzie w wiek jakiegoś pieprzonego kuguara czy innej pumy i oglądać się za nią będą jedynie nieopierzone kurczaki z liceum albo agresywne, pocieszne wilczki kończące właśnie jakąś akademię fizyczną czy inne wychowanie techniczne. Faceci przed czterdziestką, w znakomitej większości, jeśli tylko na nią spojrzą, to dostaną tak batem po plecach od swoich zadbanych, wegetariańskich, ale z natury mięsożernych, połowic, że nie będą mogli przez miesiąc położyć się na plecach w swoim własnym łóżku. Tym bardziej, że na małżeńskie harce na jeźdźca będzie miesięczne embargo.

      Aleks westchnęła. Sfrustrowana? Oczywiście, że jest sfrustrowana. Wszystkim! Tym, że się tutaj znalazła w takiej roli, tym, że musi walczyć o to, co innym przychodzi ot tak, od niechcenia, i zbliżającymi się nieuchronnie trzydziestymi urodzinami.

      Zawsze w życiu stosowała się raczej do zasad pozytywnego myślenia. Stawała przed lustrem, wyliczała sobie swoje liczne zalety i powtarzała w duchu, że wszystko się uda. Robiła to zawsze z takim przekonaniem, że rzeczywiście się udawało.

      Potęga autosugestii i afirmacji.

      Rok temu też tak myślała, zaraz po tym, jak go pocałowała, a on jej uległ. Spodziewała się oczywiście jakichś komplikacji, ale, po pierwsze, gwałtowny skok endorfin skutecznie blokował wszelkie obawy, a po drugie, przecież zawsze były jakieś komplikacje.

      Sztuka polegała na tym, żeby je usuwać.

*

      Urszula wytarła buzię wyrywającego się Kacpra i przewiesiła ręcznik przez ucho trzymadła z nierdzewnej stali. Oczywiście od razu się domyśliła, że Mariusz kupił synowi frytki. Zapach wytłuszczonych rączek małego nie pozostawiał co do tego wątpliwości. Nie zamierzała robić z tego powodu wymówek, postanowiła, że uda tym razem, że niczego nie zauważyła.

      Kacper wybiegł z łazienki i z impetem wskoczył na kanapę obok ojca. Uwiesił się na jego ramieniu i po chwili zaczęli się siłować i kotłować. Zawsze uwielbiała na to patrzeć. Mariusz podrzucał Kacpra do góry albo łapał go pozornie w ostatniej chwili, gdy już prawie spadał na podłogę. Zazwyczaj potem maluch był taki spocony, że trzeba było zmieniać mu ubranie, żeby się nie przeziębił.

      Spojrzała na zegarek. Właśnie mijała północ. Do Malmö z Ystad jest jakieś sześćdziesiąt СКАЧАТЬ