Pandemia. Robin Cook
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pandemia - Robin Cook страница 23

Название: Pandemia

Автор: Robin Cook

Издательство: PDW

Жанр: Триллеры

Серия: Thriller

isbn: 9788380626805

isbn:

СКАЧАТЬ Vinniego Jack uporał się z dwoma ofiarami przedawkowania w nieco ponad półtorej godziny. Nadal nie był pewny, czy Carlos będzie się nadawał do tej pracy. Problemem było nie tylko jego słownictwo, ale także postawa wobec obowiązków.

      Sekcje, które przeprowadzili tego ranka, różnił w zasadzie tylko jeden szczegół: drugi z pacjentów doznał urazów głowy, które Jack zinterpretował jako najprawdopodobniej spowodowane agonalnymi drgawkami. Obaj zmarli byli dwudziestoparoletnimi mężczyznami; u obu wystąpił też typowy obrzęk płuc. Doświadczenie zdobyte przy z górą pięćdziesięciu podobnych sekcjach kazało Jackowi przypuszczać, że przyczyną śmierci była prawdopodobnie kombinacja fentanylu pochodzącego z Chin oraz heroiny. Przypuszczenia nie były jednak istotne – toksykologiczna maszyneria Johna DeVriesa potrafiła zdziałać cuda i to do niej miało należeć ostatnie słowo. Jack nie czuł specjalnego poruszenia podwójną tragedią, choć przyszło mu kroić ciała dwóch młodych, na pozór zupełnie zdrowych mężczyzn – podobnie jak wszyscy lekarze medycyny sądowej, metodą niezliczonych powtórzeń nauczył się stoickiej akceptacji.

      Uporawszy się z sekcjami, Jack sprawdził listę wiadomości w telefonie z nieśmiałą nadzieją, że ujrzy powiadomienie o poczcie głosowej albo chociaż SMS-a od Barta, ale tak się nie stało. Przebrał się znowu w cywilne ubranie, jako że tego dnia nie zamierzał przeprowadzać więcej sekcji, bez względu na to, jak ciekawe przypadki zesłałby mu los. Postanowił zrobić wszystko, by znaleźć jakiś sens w sprawie kobiety z metra, a chcąc osiągnąć ten cel, musiał skupić się na zbieraniu faktów. Nie miał pojęcia, jak zinterpretować najnowszą niespodziankę – brak immunosupresantów w organizmie zmarłej. Z jednej strony ów zadziwiający fakt potwierdzał tezę o odrzuceniu przeszczepu, z drugiej jednak – nie pasował do znakomitego stanu serca kobiety, w którym nie było nawet śladu stanu zapalnego. Jack nie miał wyjścia: musiał wrócić do teorii o niezidentyfikowanym zakażeniu wirusowym. Idąc schodami w stronę swego gabinetu, właśnie z tą myślą sięgnął po telefon i wybrał numer Arethy Jefferson.

      – Doktor Stapleton – odezwała się niemal natychmiast, jak zwykle pogodnym tonem.

      – Darujmy sobie już te formalności. Wystarczy „Jack”. Po wczorajszym wieczorze byłoby dziwne, gdybyśmy nie mówili sobie po imieniu!

      – Racja – przyznała Aretha. – Zatem, Jack, jeszcze raz dziękuję za przedstawienie mnie kolegom z drużyny i za grę. Naprawdę dobrze się bawiłam.

      – Na wielu z nich zrobiłaś spore wrażenie – odparł Jack. – Szczerze mówiąc, w ogóle nie potrzebowałaś mojej pomocy.

      Aretha okazała się nie tylko utalentowanym graczem, ale i nader towarzyską osobą. Jack nie miał wątpliwości, że dla każdej z podwórkowych drużyn stała się potencjalnie cennym nabytkiem.

      – Nieprawda – zaoponowała Aretha. – Z doświadczenia wiem całkiem sporo o socjologicznych aspektach ulicznej koszykówki. Ale na pewno nie po to dzwonisz, żeby gawędzić o wczorajszym meczu. Jesteś ciekaw, co z twoimi próbkami, prawda?

      – Jeśli tylko masz chwilę, zamieniam się w słuch.

      – Oto co udało mi się dotąd ustalić. W jednej z celowo zakażonych tkanek, a konkretnie w komórkach ludzkiej nerki, pojawiły się oznaki obecności cytotoksyn. Wirusy bywają wybredne, dlatego użyłam wielu różnych kultur komórkowych. Nie dzwoniłam do ciebie, bo wynik nie jest jeszcze stuprocentowo pewny. Oznaki są jednak moim zdaniem bardzo przekonujące. Teraz to kwestia czasu. Dziś po południu powinnam wiedzieć więcej. Jeśli potwierdzi się obecność cytotoksyn, trzeba będzie uznać, że reakcja była bardzo szybka, a to oznacza wyjątkową zjadliwość wirusa albo jego wysokie miano. Albo jedno i drugie.

      – Szkoda, że nie masz dla mnie jednoznacznej odpowiedzi – rzekł Jack, w pełni świadomy, że zabrzmiało to jak skarga.

      – Przykro mi – odparła Aretha. – Praca z wirusami nie jest łatwa, za to fascynująca. Właśnie dlatego wybrałam tę specjalizację. Ludzie błędnie zakładają, że wirusy są prymitywne, a jest wręcz odwrotnie. W końcu ewoluowały przez miliony lat.

      – Miło, że jesteś ich fanką – zażartował Jack – ale ja, przynajmniej chwilowo, widzę w nich wroga. Nade wszystko zaś muszę się dowiedzieć, czy to wirus zabił tę kobietę, a jeśli tak, to jaki i czy marzy mu się zdziesiątkowanie ludzkości.

      – Jestem po twojej stronie – zapewniła go Aretha. – Będę regularnie doglądała tych kultur i zadzwonię, gdy tylko czegoś się dowiem. Jeśli to wirus, spróbujemy go zidentyfikować. Po południu powinniśmy zdobyć pierwsze punkty w tej grze.

      – Wielkie dzięki.

      – Wybierasz się wieczorem na boisko?

      – Trudno powiedzieć. Wszystko zależy od sytuacji w domu.

      – Mam nadzieję, że z twoją córką wszystko będzie dobrze.

      – To się okaże – odparł wymijająco Jack i zakończył połączenie.

      Rozmowa z Arethą sprowokowała go do działania. Wieść o tym, że ludzkie komórki zareagowały zmianami chorobowymi w ciągu niespełna dwudziestu czterech godzin, zdawała się potwierdzać teorię o wirusie. Być może nie chodziło o grypę, lecz przecież grypa nie była jedynym czarnym charakterem w wirusowej galerii grozy.

      Dzień był raczej chłodny, więc Jack włożył kurtkę, zanim zbiegł z powrotem do piwnicy i wsiadł na treka. Podobnie jak poprzedniego dnia pomknął prosto na Dwudziestą Szóstą Ulicę, a gdy dotarł na miejsce, wbiegł na piąte piętro.

      – Widzę, że energia cię rozpiera – powiedział Bart Arnold, gdy tylko zobaczył go w progu.

      – Owszem – przyznał Jack, a potem streścił Bartowi rozmowę z Arethą. – Dowiedziałem się jeszcze czegoś zaskakującego… jeśli nie szokującego. John DeVries przebadał w nocy próbkę surowicy na obecność immunosupresantów. Ta kobieta w ogóle ich nie przyjmowała!

      – Jak to możliwe, skoro niedawno dostała nowe serce? Oczywiście jeżeli jesteś pewny, że to była transplantacja. A jesteś?

      Przez kilka chwil Jack tylko patrzył na niego, spodziewając się, że Bart wybuchnie śmiechem. Kwestionowanie kwalifikacji jednego z najbardziej doświadczonych lekarzy medycyny sądowych w tak oczywistej sprawie mogło być jedynie kiepskim żartem, ale najwyraźniej nie było. Jack z niemałym trudem powstrzymał się od bardzo sarkastycznej riposty. W milczeniu wyciągnął spod sąsiedniego biurka stołek na kółkach i usiadł.

      – Uznam, że było to pytanie retoryczne – rzekł wreszcie. – Przejdźmy do rzeczy, Bart. Czy Janice wspominała, że zajrzałem tu rano w drodze do pracy? Byłem pewny, że ktoś zapomniał do mnie zadzwonić wczoraj wieczorem, a okazało się, że naprawdę nikt nie szukał zaginionej, atrakcyjnej, elegancko ubranej kobiety. Także jej życiowa partnerka, a może nawet żona, imieniem Helen.

      – Janice mi o tym mówiła – odparł Bart. – A także o tym, o której godzinie tu byłeś. Ty chyba naprawdę nie lubisz spać.

      – Coś się zmieniło od mojej wizyty? Dział łączności nie informował СКАЧАТЬ