Pandemia. Robin Cook
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pandemia - Robin Cook страница 20

Название: Pandemia

Автор: Robin Cook

Издательство: PDW

Жанр: Триллеры

Серия: Thriller

isbn: 9788380626805

isbn:

СКАЧАТЬ po stracie pierworodnego, obarczyli ją winą za jego śmierć, nie zważając na psychologiczne skutki tej taktyki. Od tamtej chwili Laurie nie była zdolna do sprzeciwienia się ich woli, bo za każdym razem, gdy próbowała się postawić, wracał ból po stracie brata i poczucie odpowiedzialności za jego przedwczesne odejście.

      – Rozumiem twój problem – odparł Jack – ale mamy tu poważny dylemat. Naprawdę nie wiem, co zrobimy, jeśli Caitlin rzeczywiście odejdzie.

      – Boże! – jęknęła Laurie, przeczesując palcami włosy. – Daję słowo, niepotrzebne mi teraz dodatkowe stresy.

      – Jeśli chcesz, sam powiem Dorothy, żeby się wyniosła – oznajmił Jack. – Zrobię to w typowy dla mnie, dyplomatyczny sposób.

      – Nie, nie chcę – odpowiedziała prędko. – Umówmy się, że poważnie się zastanowię nad tym, czy nie zasugerować jej powrotu do domu.

      – Zgoda. Zrób to, a ja tymczasem skoczę na boisko, żeby upuścić trochę pary.

      – Och, daj spokój! – żachnęła się Laurie, znowu poirytowana. – Naprawdę musisz? Nasze kłopoty pogłębią się także wtedy, gdy rozwalisz sobie zdrowe kolano albo, co równie prawdopodobne, to już zoperowane. To czysty egoizm z twojej strony, Jack, że nie zastanawiasz się nad tym, jakie konsekwencje dla rodziny miałaby twoja kontuzja. Nie chcę, żebyś marnował czas na tę durną koszykówkę. To dziecinada nie warta ryzyka.

      Jack popatrzył na żonę z niedowierzaniem. Jej nowe żądania oraz jawna pogarda dla jego ulubionej rozrywki wzbudziły w nim podobną reakcję jak niedawny wykład na temat niebezpieczeństw związanych z jazdą na rowerze. Zawsze wierzył, że jego żona rozumie, jak bardzo potrzebny mu jest wysiłek fizyczny. To była jego metoda walki z demonami, które nie odstępowały go, odkąd stracił pierwszą rodzinę.

      – Przykro mi, że tak to widzisz – odpowiedział, z trudem powściągając gniew. – Jestem innego zdania i dlatego pójdę teraz pograć w kosza.

      To rzekłszy, odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę schodów wiodących do sypialni, gdzie zamierzał się przebrać.

      Rozdział 7

poniedziałek, 19.31

      Jack zawsze lubił ów pełen oczekiwania czas na krótko przed meczem koszykówki, ale tego wieczoru wyczekiwanie było szczególnie przyjemne. Po scysji z Dorothy i nieprzyjemnej rozmowie z Laurie potrzebował oczyszczenia umysłu, a porządne wybieganie pod koszem było, jego zdaniem, najlepszą formą medytacji. Ci, którzy nigdy nie zasmakowali tego sportu, nie mieli o tym pojęcia. Jack był przekonany, że w czasie owych dziewięćdziesięciu minut, które zwykle poświęcał na grę, zmusza do wysiłku wszystkie znane mu mięśnie, a także te, o których istnieniu nie wiedział. A to niezwykłe uczucie, gdy oddaje się celny rzut? Zawsze wiedział od razu, gdy tylko piłka traciła kontakt z jego dłonią, czy trafi do kosza. Każdy zdobyty punkt był dla niego niemal erotycznym przeżyciem. Dawno temu, gdy poznał Laurie, próbował jej to wszystko wytłumaczyć, ale szybko się poddał, gdy stało się jasne, że mu nie wierzy – uważała, że niepotrzebnie tworzy romantyczną otoczkę wokół trywialnej czynności.

      Wyszedłszy na ganek przed kamienicą, Jack spojrzał w stronę boiska. Było późno i nie miał gwarancji, że w krótkim czasie zdoła wejść na boisko. System był dość skomplikowany. Rozgrywali mecze do jedenastu, licząc po jednym punkcie za każde trafienie do kosza. Zwycięska drużyna pozostawała na boisku, a drużynę przeciwną dobierał gracz o odpowiedniej renomie. Jack, jako nie najgorszy zawodnik, często bywał wybierany, zwłaszcza przez Warrena Wilsona, zdecydowanie najlepszego koszykarza w okolicy.

      W tym momencie w jego kieszeni zadzwonił telefon. Jack aż podskoczył z wrażenia, bo jak zwykle zapomniał o przełączeniu sygnału z syreny strażackiej na coś bardziej normalnego. Wyjął telefon z kieszeni i spojrzał na ekran. Obawiał się, że to Laurie zapragnęła dokończyć swój wykład, ale na szczęście tak nie było. Ku jego uldze dzwoniła Aretha Jefferson. Odebrał pospiesznie.

      – Witam, doktorze Stapleton – powitała go pogodnie. – Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. Chciałam tylko spytać, czy wybiera się pan na boisko.

      – Tak jest, wybieram się. Złapała mnie pani w drodze.

      – Cudownie – ucieszyła się Aretha. – Jak pan sądzi, czy mogłabym się przyłączyć?

      Jack stanął na palcach, by przyjrzeć się sytuacji na boisku.

      – Wygląda na to, że mamy dziś sporo chętnych, więc pewnie minie trochę czasu, zanim zagramy. No, ale przecież zna pani zasady ulicznej koszykówki.

      – Owszem. Zaczekam cierpliwie.

      – W takim razie zapraszam. Przedstawię panią kolegom. Jestem pewny, że gdy tylko usłyszą, że grała pani dla UConn, znajdzie się miejsce w drużynie.

      – Dziękuję. W takim razie zobaczymy się mniej więcej za dziesięć minut. Jestem już w butach.

      Wyczuwając, że rozmowa dobiega końca, Jack dorzucił szybko:

      – A co z moimi próbkami?

      Był nieco zdziwiony, że nie wspomniała o wynikach badań.

      – Powiem tylko, że są interesujące – odrzekła Aretha. – Wyjaśnię co nieco, gdy się zobaczymy – dodała i przerwała połączenie.

      Przechodząc przez ulicę, Jack zastanawiał się nad doborem słów dokonanym przez Arethę. Nie spodziewał się, że wyniki będą zaledwie „interesujące”. Odniósł wrażenie, że badania jeszcze się nie zakończyły, choć minęły już prawie cztery godziny – i ten fakt był raczej niezwykły. Problem polegał na tym, że Jack nie wiedział o szybkich testach wirusologicznych tyle, ile chciał i powinien był wiedzieć. Biologia molekularna czyniła błyskawiczne postępy, więc i badania laboratoryjne nieustannie się zmieniały.

      Na boisku rzeczywiście panował spory tłok, ale Jackowi dopisało szczęście. Warren Wilson przyszedł wcześniej niż zwykle i zaklepał sobie „pewniaków” do następnego meczu. Mając nadzieję, że Jack się pojawi, jedno miejsce zarezerwował właśnie dla niego. Jack z radością przyjął zaproszenie, zwłaszcza że resztę drużyny mieli tworzyć Flash, David oraz Spit, którego przydomek był aluzją do jego niezbyt przyjemnego nawyku.

      Gdy czekali, aż skończy się trwający jeszcze mecz, Warren spytał o domowe sprawy, jako że dwa dni wcześniej Jack pytał go, czy będzie mógł sypiać u niego na kanapie, gdyby relacje z teściową stały się nie do zniesienia.

      – Tak sobie – odpowiedział Jack i na tym poprzestał.

      Zanim przystąpili do gry, zjawiła się Aretha, więc zdążył ją przedstawić kilku stałym bywalcom, choć najbardziej zależało mu na tym, żeby poznali ją Warren i Flash – kluczowe osobistości nie tylko na boisku, ale i w całej okolicy. Strój Arethy i sposób, w jaki mówiła o grze, sugerowały, że zna się na rzeczy, toteż wszyscy przyjęli ją ciepło – nawet trzy dziewczyny, które od niedawna pojawiały się na boisku. Mężczyzn przekonała do siebie tym łatwiej, że miała zabójcze ciało; była żeńskim odpowiednikiem Warrena, przy którym większość z nich wstydziła СКАЧАТЬ