Wielkie kłamstewka. Liane Moriarty
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wielkie kłamstewka - Liane Moriarty страница 10

Название: Wielkie kłamstewka

Автор: Liane Moriarty

Издательство: PDW

Жанр: Современная зарубежная литература

Серия:

isbn: 9788380979086

isbn:

СКАЧАТЬ Celeste”, powiedziała Madeline, kiedy rano piły szampana i sok pomarańczowy, a Celeste uśmiechnęła się z roztargnieniem, jakby te słowa wcale jej nie dotknęły.

      Chloe wymaszerowała z klasy z dwiema innymi księżniczkami pod rękę. Jane niespokojnie rozejrzała się za synem. Czy Chloe go zostawiła? Oho, jest. Wyszedł z klasy jako jeden z ostatnich, ale miał zadowoloną minę. Jane uniosła kciuk, pytając, czy wszystko w porządku, na co Ziggy uniósł dwa kciuki i się uśmiechnął.

      Nagle nastąpiło poruszenie. Wszyscy odwrócili wzrok na dziewczynkę z kędziorkami, która wyszła z sali na samym końcu. Płacząc, kuliła ramiona i trzymała się za szyję.

      – Ojej… – rozczuliły się matki, bo wyglądała tak żałośnie i miała takie śliczne włosy.

      Jane patrzyła, jak Renata podbiega do małej, a za nią niespiesznie podąża kosmiczna niania. Matka, niania oraz ładna, jasnowłosa nauczycielka nachyliły się w stronę małej, aby posłuchać, co ma do powiedzenia.

      – Mamusiu! – Ziggy podbiegł do Jane, która porwała go w ramiona. Czuła, jakby wieki go nie widziała, jakby wrócili z wyprawy w dalekie kraje. Zanurzyła nos w jego włosach.

      – I jak tam? Fajnie było?

      Podniesiony głos nauczycielki uprzedził jego odpowiedź:

      – Poproszę państwa o uwagę. Spędziliśmy uroczy poranek, ale musimy o czymś porozmawiać. Sprawa jest dosyć poważna. – Jej dołeczki zadrżały, jakby chciała je schować na bardziej stosowną okazję.

      Jane postawiła Ziggy’ego na ziemi.

      – Co się dzieje? – padło pytanie.

      – Chyba coś się stało Amabelli – odpowiedziała któraś z matek.

      – O rany – dorzucił trzeci głos. – Renata zaraz wykopie topór wojenny.

      – Ktoś zrobił przykrość Annabelli… przepraszam, Amabelli, i chciałabym, aby tu przyszedł i przeprosił, bo to bardzo nieładne zachowanie – wyartykułowała oficjalnie nauczycielka. – Jeśli nam się zdarzy coś takiego zrobić, zawsze przepraszamy, bo tak postępują duże przedszkolaki.

      Zapadła cisza. Dzieci gapiły się tępo na panią lub kołysały się tam i z powrotem ze wzrokiem utkwionym pod nogi. Niektóre ukryły twarze w mamusinych spódnicach.

      Jeden z bliźniaków pociągnął Celeste za koszulę.

      – Jestem głodny!

      Madeline dźwignęła się z ławki i stanęła obok Jane.

      – Na co czekamy? – Rozejrzała się wokół. – Nawet nie wiem, gdzie jest Chloe.

      – Kto to był, Amabello? – zapytała Renata. – Kto cię skrzywdził?

      Dziewczynka wymamrotała coś niewyraźnie.

      – Czy to był wypadek, Amabello? – rzuciła desperacko nauczycielka.

      – Jaki znowu wypadek, na litość boską! – warknęła Renata. Jej twarz płonęła słusznym gniewem. – Ktoś próbował ją udusić. Widzę ślady na jej szyi. Chyba zostaną siniaki.

      – O Jezu – powiedziała Madeline.

      Jane patrzyła, jak nauczycielka przyklęka obok dziewczynki, otacza ją ramieniem i szepcze coś do ucha.

      – Widziałeś, co się stało, Ziggy? – zapytała, ale chłopiec energicznie potrząsnął głową.

      Nauczycielka wstała i stanęła twarzą do rodziców, bawiąc się kolczykiem.

      – Podobno jeden z chłopców… hm, no tak. Sęk w tym, że dzieci nie znają jeszcze swoich imion, więc Amabella nie potrafi mi powiedzieć, który…

      – Nie puścimy tego płazem! – przerwała jej Renata.

      – Wykluczone! – poparła ją skwapliwie koleżanka z jasnymi włosami. Harper, pomyślała Jane, próbując zapamiętać wszystkie imiona. Harpia Harper.

      Nauczycielka wzięła głęboki oddech.

      – Nie. Nie puścimy. Proszę, aby wszyscy chłopcy podeszli tu na chwilę.

      Rodzice ponaglili synów delikatnym pchnięciem między łopatki.

      – No, biegnij – powiedziała Jane.

      Ziggy chwycił ją za rękę i spojrzał błagalnie w oczy.

      – Chcę do domu.

      – W porządku – odpowiedziała. – Zaraz pójdziemy.

      Poszedł i stanął obok chłopca, który był wyższy od niego o głowę, miał rozłożyste barki i czarne loki. Wyglądał jak mały mafioso.

      Chłopcy ustawili się przed nauczycielką w szeregu. Było ich około piętnastu, przeróżnej tuszy i wzrostu. Jasnowłosi bliźniacy Celeste stanęli na końcu: jeden z nich jeździł bratu samochodzikiem po głowie, a drugi opędzał się od niego jak od natrętnej muchy.

      – Jak na policji – zauważyła Madeline.

      Ktoś zachichotał.

      – Przestań, Madeline.

      – Powinni zaprezentować się en face, a potem z profilu – ciągnęła Madeline. – Celeste, jeśli to któryś z twoich chłopców, mała ich nie rozróżni. Będzie trzeba przeprowadzić testy DNA. Chwila… czy bliźnięta jednojajowe mają to samo DNA?

      – Łatwo ci się śmiać, Madeline, twoje dziecko nie jest na liście podejrzanych – wtrąciła jakaś matka.

      – Mają to samo DNA, ale różne odciski palców – wyjaśniła Celeste.

      – W takim razie trzeba zdjąć odciski – zadecydowała Madeline.

      – Ciii – mruknęła Jane, usiłując zachować powagę. Było jej okropnie żal matki, którą czeka publiczna kompromitacja.

      Dziewczynka o imieniu Amabella kurczowo trzymała rękę mamy. Ruda niania skrzyżowała ręce na piersi i cofnęła się o krok.

      Amabella tylko chwilę przyglądała się kolegom.

      – To był on – powiedziała bez wahania, wskazując małego mafiosa. – Chciał mnie udusić.

      Wiedziałam, pomyślała Jane.

      Ale nagle, nie wiedzieć czemu, nauczycielka położyła rękę na ramieniu Ziggy’ego, dziewczynka pokiwała, a Ziggy pokręcił głową.

      – To nie ja!

      – A właśnie, że tak – oznajmiła Amabella.

      Detektyw sierżant Adrian Quinlan: Prowadzimy СКАЧАТЬ