Lizbona. Miasto, które przytula. Weronika Wawrzkowicz-Nasternak
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Lizbona. Miasto, które przytula - Weronika Wawrzkowicz-Nasternak страница 8

Название: Lizbona. Miasto, które przytula

Автор: Weronika Wawrzkowicz-Nasternak

Издательство: Автор

Жанр: Путеводители

Серия:

isbn: 978-83-8032-375-9

isbn:

СКАЧАТЬ href="#i000002370000.jpg"/>

      Niepowtarzalne lizbońskie światło.

      W tej książce Lizbona staje się też schronieniem dla innego człowieka, młodego urzędnika z Granady, który jest równoprawnym bohaterem tej opowieści. On również ucieka. Nie przed policją, a przed szarością codziennego życia. Przytłacza go rola młodego ojca i praca, która nie spełnia jego oczekiwań. Myśli o sobie jak o niewolniku społecznych konwenansów. Banalność zawodowych zmagań zastępuje życiem w świecie wyobraźni. W latach osiemdziesiątych wyjeżdża do stolicy Portugalii, aby zebrać materiał do książki, którą pisze po godzinach. Jego literaccy bohaterowie to muzycy przesiadujący w barach, w których dźwięki jazzu sączą się pomiędzy drinkami. Książkowy urzędnik, którego życie po niespodziewanym sukcesie zmienia się o 180 stopni, to sam autor. Wydana w 1987 roku Zima w Lizbonie doczekała się ekranizacji. Po sukcesie książki Molina z urzędnika państwowej administracji zamienia się w rasowego pisarza. Jego Jak przemijający cień dotarł do ścisłego finału Międzynarodowej Nagrody Bookera. Literacką rywalizację przegrał ostatecznie z Biegunami Olgi Tokarczuk. Dziś Molina to laureat najważniejszych hiszpańskich nagród literackich, były dyrektor Instytutu Cervantesa w Nowym Jorku.

      Odtwarzając losy zabójcy Kinga, przygląda się również sobie z lat osiemdziesiątych. Z pozycji dojrzałego mężczyzny weryfikuje stan umysłu trzydziestolatka. Bardzo szczerze opowiada o małżeństwie, które się rozpadło, ojcostwie, na które nie był gotowy, i cenie, jaką płaci się za poświęcenie sztuce. Okazuje się, że pasja stoi niepokojąco blisko egoizmu. Koszty decyzji sprzed lat docierają do człowieka z opóźnieniem. „Mijają lata i wspomnienia się zacierają, ale nie przygnębienie sprawionym komuś bólem” – zauważa hiszpański pisarz. W głowie zostaje też zdanie: „Żal jest niebywale wytrzymały na upływ czasu”.

      Rzeczywistość pisarza i życie zabójcy, które dzieli dwadzieścia lat, przeplatają się w tej książce. Raz jesteśmy z Moliną, który wciąga czytelnika w proces tworzenia, od którego nie może się uwolnić, a raz w umyśle człowieka, który w latach sześćdziesiątych, w epoce bez telefonów komórkowych „zostaje całkowicie sam zaraz po wyjściu z domu”. Lizbona jest miejscem, w którym obaj bohaterowie powieści chwilowo znikają, a czytelnik obserwuje, jakim przemianom na przestrzeni czasu ulega też samo miasto.

      Martin Luther King jest w książce Moliny zmęczonym człowiekiem, przepełnia go lęk o to, czy sprosta oczekiwaniom tłumu. W hotelu, w którym dochodzi do zabójstwa, czeka na niego kochanka, która o tej relacji opowie światu dopiero trzydzieści lat po jego śmierci. Hiszpański twórca pisze bardzo uniwersalne zdanie: „Nie wystarczyła szlachetność ideałów, żeby zagwarantować uczciwość ludzi. Każdy skrywał jakąś żałosną słabość”.

      Rysy w życiorysie ma każdy z nas, pytanie tylko: ilu osobom jesteśmy w stanie pokazać swoją twarz bez pudru? Jak przemijający cień przypomina tworzenie portretu człowieka z rozsypanych puzzli, jest jak lizbońskie chodnikowe mozaiki. Słynna calçada portuguesa składa się z niewygładzonych, ostrych kawałków kamieni, ale to właśnie one tworzą wyrazistą całość4.

      II. Pierwsze kroki, czyli tam, gdzie stopy prowadzą

      Późne popołudnie nad Tagiem.

      Weronika: W Lizbonie uparcie wracam w te same kąty. Za każdym razem odkrywam oczywiście nowe miejsca i ludzi, ale mam też niezmienne rytuały. Zawsze najpierw idę przywitać się z rzeką. Nad Tagiem znajduję spokój, nawet wśród tłumu turystów. Inna sprawa, że najlepiej zjawić się w tym miejscu o poranku, kiedy nad wodą czekają na ciebie tylko mewy.

      Marta: Lubię twój sposób na odwiedzanie tego miasta. Dajesz sobie czas na Lizbonę. Znakomita większość ludzi jedzie tam jedynie na weekend. W trakcie dwóch dni spacerują Alfamą, jedzą pastéis de nata, oglądają zamek Świętego Jerzego. W tak krótkim czasie są w stanie jedynie obiec miasto w przyspieszonym tempie.

      – Zatrzymajmy się na chwilę, zanim przegapię coś, co mi właśnie uświadomiłaś. Ja nie zwiedzam Lizbony, ja ją odwiedzam! Tak jak człowieka. Z każdą wizytą wiem o niej coraz więcej. Przyjaźń buduje się w końcu latami. Nie ma w tym pośpiechu. To w jej towarzystwie dowiaduję się też nowych rzeczy o sobie.

      ‒ Kiedyś powiedziałaś, że Lizbona rozdaje nagrody za uważność. Zgadzam się z tym, dlatego warto spędzić w niej więcej czasu. Do tego miasta i jego okolic chce się wracać. Można wędrować szlakiem średniowiecznych zamków, śladami kafelków azulejos, w końcu, co uważam za najsensowniejszy pomysł, budować własne magiczne trasy.

      – Prawdziwa frajda zaczyna się wtedy, kiedy odkleisz się od przewodników. Po dziewięciu latach powrotów do Lizbony nadal nie widziałam wielu miejsc, które w nich opisano. Wychodzę z założenia, że kiedyś je poznam, ale nigdy nie ustawiam sobie sztywnego planu zaliczania atrakcji. Za bardzo przypomina mi to korporacyjne realizowanie zadań. Zdaję się na nastrój danego dnia i to, gdzie zaprowadzą mnie stopy. A nogi, jak wspomniałam, bardzo często niosą mnie nad Tag. To imponująca rzeka, w części, w której dopływa do Lizbony, nazywana Słomkowym Morzem (Mar de Palha).

      ‒ Tag (po portugalsku Tejo), najdłuższa rzeka Półwyspu Iberyjskiego, wypływa z Hiszpanii, a swoje ujście ma właśnie w Lizbonie i w tym miejscu jest najszersza. Jadąc samochodem lub pociągiem z Lizbony na zachód, wzdłuż wybrzeża, można rozpoznać, gdzie wody Tagu wpływają do Oceanu Atlantyckiego. Na wysokości miejscowości Oeiras widać na wodzie twierdzę, która przypomina mały biały tort. To O Bugio (oficjalnie fort Świętego Lawrence’a Suchej Głowy), która wyznacza linię, gdzie słodycz rzeki miesza się z solą oceanu. Kiedy wsiądzie się na łódkę i dopłynie do tego miejsca, przy dobrej pogodzie można zobaczyć różnicę w kolorze wody.

      – Gdy przychodzę nad Tag, zatrzymuję się na kamiennych schodkach i patrzę na dwie kolumny, które w zależności od poziomu rzeki są obmywane przez wodę na różnej wysokości. Najczęściej siedzą na nich białe mewy, ale raz zaskoczyły mnie tam dwa piękne czarne kormorany. Z daleka wyglądały jak zmultiplikowany Batman, dumnie rozpościerały swoje skrzydła. Ludzie patrzyli na rzekę, a one przyglądały się turystom.

      ‒ Przystań, o której mówisz, nazywa się Cais das Colunas. Nabrzeże Kolumn to symboliczne wrota Lizbony od strony Tagu. Twoje ulubione kolumny, stworzone na wzór tych w starożytnej świątyni Salomona w Jerozolimie, niczym brama łączą miasto z wodą.

      – Chyba właśnie zrozumiałam, dlaczego zawsze ciągnie mnie tam jakiś niewidzialny magnes. Lizbona to najwyraźniej moja bezpieczna przystań.

      ‒ Jedna z najbardziej rozpoznawalnych organizacji wspierających osoby bezdomne w Portugalii też nazywa się Cais. Wydają nawet czasopismo pod tym tytułem. Podopieczni fundacji sami je dystrybuują, sprzedając w metrze czy w innych środkach komunikacji publicznej. Pieniądze ze sprzedaży są przeznaczane na działalność fundacji, która dla ludzi wykluczonych jest właśnie taką bezpieczną przystanią.

      Stojąc nad Tagiem, warto sobie wyobrazić, że w czasach portugalskiego imperium do Cais das Colunas przybijały liczne łodzie z towarami. Rozciągający się za nimi plac Handlowy (Praça do Comércio) СКАЧАТЬ



<p>4</p>

Fragment tego felietonu ukazał się w „Magazynie Filmowym” w 2018 roku.