Jeszcze się kiedyś spotkamy. Magdalena Witkiewicz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Jeszcze się kiedyś spotkamy - Magdalena Witkiewicz страница 3

Название: Jeszcze się kiedyś spotkamy

Автор: Magdalena Witkiewicz

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Любовно-фантастические романы

Серия:

isbn: 978-83-8075-710-3

isbn:

СКАЧАТЬ ostatnie zdanie. Zodiakalny skorpion… Zawsze się kłócę ze skorpionami. Z nią też się kłóciłam. Może właśnie dlatego, że ja też jestem z tych, co lubią postawić na swoim?

      Na pogrzeb przyjechała cała rodzina. Babcia została pochowana na starym cmentarzu w Grudziądzu, przy parku miejskim, tuż obok swojego męża i Ralfsa, przyjaciela z czasów wojennych.

      Po raz pierwszy wtedy miałam do czynienia ze śmiercią kogoś tak mi bliskiego. Moje dzieci nie rozumiały, co się dzieje. Tłumaczyłam im, że babcia odeszła, że kiedyś się z nią spotkamy. Starałam się im wytłumaczyć, że taka jest kolej losu. Rodzimy się i umieramy. I że każdy z nas kiedyś umrze.

      – Nawet ty, mamusiu? – zapytał mój syn.

      – Nawet ja.

      Nie spodobała mu się ta odpowiedź i skrzywił się, jakby zaraz miał się rozpłakać. Cóż, mnie było trudno pogodzić się ze śmiercią babci, a co dopiero dziecku, które właśnie dowiedziało się, że nie zawsze będzie blisko matki.

      Po pogrzebie zjedliśmy obiad w restauracji Leśniczówka. Babcia Adela bardzo lubiła to miejsce. Podobno chodziła tam na tańce, a z dziadkiem po raz pierwszy się całowała w rosarium. Tak mówi przynajmniej jedna z rodzinnych anegdot.

      Nie było z nami przyjaciół babci, z którymi szła przez życie. Pożegnała się ze światem jako jedna z ostatnich. A może wcale się nie pożegnała, tylko stwierdziła, że nie chce dłużej leżeć bezczynnie, tylko musi działać gdzieś tam, w przestworzach, gdzie powłoka cielesna jest jej zupełnie niepotrzebna, a wręcz mogłaby przeszkadzać w realizacji jakichś ważnych misji?

      Po pogrzebie postanowiłam jeszcze przez jakiś czas zostać w Grudziądzu, potrzebowałam być jeszcze blisko niej. Bo wydawało mi się, że ona wciąż jest tuż obok… Mój mąż musiał wracać. Wzywała go korporacja, nieczuła na rodzinne smutki. Ja z mamą i tatą pojechałam do mieszkania przy ulicy Legionów, które zajmowała od dziesięciu lat. Podobno wcześniej mieszkała tam jej przyjaciółka, jeszcze ze szkoły. Wielki, okrągły stół, masywna szafa z porcelaną za szybą… Jak bardzo tam jej brakowało!

      Babcia siadywała zawsze na krześle, wyprostowana jak struna. Słuchała tego, co mamy jej do powiedzenia, a sama niewiele opowiadała. Nie była typem babci, która bierze swoje wnuki na kolana, przytula i jest lekiem na całe zło. Była oschła, a nawet surowa. Czasem nieco zbyt surowa i wymagająca. Potem trochę się zmieniła, złagodniała. Ale zawsze niezmiennie spoglądała na mnie badawczo, nie komentując moich poczynań.

      O sobie, o swoim życiu też niewiele mówiła. Za wyjątkiem kilku chwil, tuż przed tym, jak odeszła.

* * *

      – Mogę wziąć pamiątki, które są w komodzie? Zdjęcia? – zapytałam mamę. – Chciałabym je przejrzeć.

      – Zdjęcia? – zdziwiła się i spojrzała na ojca.

      – Tak, zdjęcia i zapiski. Przepisy… I to pudełko po bombonierce, to z listami.

      – Jasne, możesz – zgodziła się mama, otwierając szafę z obrusami. – Wezmę ten. Na święta będzie – powiedziała, gładząc haft richelieu, pamiętający czasy wojny.

      – Mamo, może poczekaj z tym jeszcze? Nie musisz tego robić teraz. Nie musisz porządkować tego wszystkiego – zasugerowałam nieśmiało.

      – Masz rację. Nie mogę… – westchnęła, a w jej oczach pojawiły się łzy. – To nie był dobry pomysł.

      – Mania, przyjedziemy tutaj przecież. Na spokojnie zdążysz wszystko poukładać. – Tata poklepał ją po ramieniu. – Teraz nie jest dobry czas na to wszystko. Jeszcze za wcześnie…

      Mama pokiwała głową.

      – Ale ten obrus wezmę. – Włożyła go do torby. – I serwetę. To trochę tak, jakby mama była z nami.

      – Dobrze – zgodził się tata. – Ale wracajmy dzisiaj do domu.

      – Ja zostanę…

      – A co ty tu, dziecko, będziesz robić? – zdziwił się tata. – Jak potem chcesz wracać?

      – Pociągiem. Jutro albo pojutrze.

      – No a co z dziećmi? – zapytała mama.

      – Mamo, przecież mają ojca. Dzisiaj będą jeszcze u babci Hani, a jutro już wrócą do domu.

      – A jak u was? – zaniepokoiła się mama.

      – Mamo, to nie czas i miejsce na rozmowę o moim małżeństwie.

      Tata spojrzał porozumiewawczo na żonę. Ta wzruszyła ramionami.

      – Chcę po prostu pobyć sama. Potrzebuję tego – powiedziałam.

      – Dobrze. – Potaknęła głową mama. – Rozumiem. – Chociaż pewnie nie rozumiała nic.

      Wypiliśmy wspólnie herbatę, a potem rodzice pojechali w stronę Gdańska. Ja chciałam sama pooglądać zdjęcia, popatrzeć na to, co było dla babci na tyle drogocenne, że zdecydowała się schować to do pudełka po czekoladkach i puszki po herbacie.

      Babcia miała kilka takich „skrzyń skarbów”. W jednej z nich, tej metalowej po herbacie, chowała guziki. Jako dziecko bardzo lubiłam się nimi bawić. Przekładałam je, układałam z nich kolorowe obrazki. Nawet grałyśmy z babcią w kółko i krzyżyk guzikami. Dla mnie na zawsze pozostała zabawą w guziki i dopiero dużo później dowiedziałam się, jak naprawdę nazywa się gra, przy której spędziłyśmy wiele wakacyjnych wieczorów. Zastanawiałam się, do czego one były przyszyte czy w jakich okolicznościach ktoś je oderwał. Był tam jeden taki duży, kolorowy. Bardzo go lubiłam. Zawsze wymyślałam historie z nim związane. Co roku wydawało mi się, że należał do kogoś innego, a nie do mojej mamy. Otworzyłam teraz puszkę i wysypałam wszystko na stół. Uśmiechnęłam się na widok tego właśnie starego kolorowego guzika. Gdy byłam mała, wydawał mi się dużo większy.

      – Twoja mama urwała go sobie od płaszcza – mówiła kiedyś babcia.

      – Nakrzyczałaś na nią?

      – Nie. – Uśmiechała się.

      – Moja mama by na mnie nakrzyczała.

      – Z pewnością nie! Nie wiesz, w jakich okolicznościach oderwał się jej ten guzik!

      Słyszałam to już wcześniej wiele razy. Za każdym razem babcia dopowiadała trochę i już sama nie wiedziałam, co w tej historii było prawdą, a co nie. Podobno kiedyś wujek Staszek był chory i mama poszła do apteki po lekarstwa. Miała może osiem lat. Biegła i spotkała kominiarza. Pomyślała życzenie i tak mocno złapała za ten guzik, że go urwała. Do apteki nie dotarła, bo uznała, że to już jest zupełnie niepotrzebne, skoro pomyślała życzenie, by brat wyzdrowiał. Wujek faktycznie wyzdrowiał, a mama nie pozwoliła sobie przyszyć tego guzika. Myślała, że wtedy czar pryśnie i wujek znowu zachoruje. Taki mały talizman…

      Albo СКАЧАТЬ