Niebezpieczna gra. Emilia Wituszyńska
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Niebezpieczna gra - Emilia Wituszyńska страница 10

Название: Niebezpieczna gra

Автор: Emilia Wituszyńska

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Классические детективы

Серия:

isbn: 978-83-66338-25-8

isbn:

СКАЧАТЬ z rozdwojonymi końcówkami. – Chciałam zapytać, czy masz suszarkę.

      – Mam. Jest w szafce pod umywalką – odpowiedział, piorunując ją wzrokiem – A kiedy wrócisz, usiądziesz i będziesz jadła, dobra? Mój cholerny dom i moje zasady, czy ci się to podoba, czy nie.

      – Słuchaj! Nie będziesz mi mówić, co mam robić, a tym bardziej kiedy mam jeść!

      – Nie, to ty słuchaj! Możesz mi mówić, kiedy mam paść na ziemię, żeby uratować swoją dupę, jak zajdzie taka potrzeba, ale skoro stoję tu i próbuję zrobić coś do jedzenia, to należy mi się trochę szacunku. Możesz mnie nie lubić, ale wysil się chociaż i zjedz, skoro chcę coś przygotować. – Słowa opuszczały jego usta bardzo szybko, między nimi brał tylko płytkie oddechy. Weronika patrzyła na niego z beznamiętnym wyrazem twarzy.

      – Jesteś nienormalny – powiedziała. – Idę suszyć włosy… i zaraz przyjdę – dodała po chwili namysłu.

      Przemysław Rej stał przy blacie, krojąc zajadle ogórki. Komicznie marszczył przy tym brwi, bo wydawało mu się, że nie tak to wygląda w telewizji i restauracjach. Sam był pełen obaw co do tego, co przyrządzi, a jak czymś takim uraczyć swoją nową współlokatorkę? Niedbale wzruszył ramionami. Trudno, sam też będę musiał to zjeść – pomyślał, z cichym westchnieniem wyciągając talerze. Przynajmniej ona zje cokolwiek.

      Chociaż nie wiedział, dlaczego zaczęła nim kierować nieodparta chęć dokarmienia tej istoty, mimo że go nie lubiła i zachowywała się w stosunku do niego chamsko, nic nie mógł poradzić na to, że było mu jej żal. Przemysław Rej nie był złym człowiekiem. Media wykreowały go na prawdziwego bawidamka, ale w głębi duszy był wrażliwy. Jednak musiał zakładać maskę lowelasa, bo dzięki temu dostawał role, a jego popularność rosła. W tym świecie zawsze jedno ciągnie za sobą drugie i albo się do tego dostosujesz, albo o tobie zapomną, a on nie chciał, by o nim zapomniano. Nie wyobrażał sobie, że miałby zajmować się czymś innym niż aktorstwo.

      ROZDZIAŁ 5

      Na dwóch stołkach barowych w mieszkaniu na Bielanach dwójka zupełnie obcych sobie ludzi z konsternacją wpatrywała się w swoje talerze. Ich miny były komiczne. Obydwoje sceptycznie patrzyli na sałatkę przygotowaną przez aktora, zastanawiając się, czy powinni w ogóle zanurzyć w tym widelce. Ser feta był rozgnieciony i rozsmarowany na liściach sałaty, pomidory totalnie się rozwaliły, zalewając to wszystko sokiem, który w połączeniu z sosem przypominał bardziej zupę grecką niż sałatkę. Jako tako trzymały się ogórki pokrojone w duże kawałki i papryka. Siedzieli bez słowa, nie patrząc na siebie. Weronika starała się nie wybuchnąć śmiechem, by nie urazić uczuć mężczyzny. Z kolei na jego jasną twarz wypłynął rumieniec zdradzający zakłopotanie. On naprawdę się starał, ale nie umiał gotować, więc spieprzył nawet sałatkę.

      – Dobra! Nie musimy tego jeść. – Wyrwał jej talerz spod nosa i skierował się w stronę kosza.

      – Daj spokój, zupa to też posiłek. – Wreszcie nie wytrzymała i parsknęła śmiechem.

      – No i co? – Obrócił się do niej z czerwonymi uszami i talerzami w dłoniach. – Nie potrafię gotować, nie musisz mi cały czas dokuczać. Dodaj to do swojej listy tego, jaki beznadziejny jest Przemysław Rej. Może będziesz mogła mnie opisać po tym wszystkim. – Z roztargnienia wrzucił do kosza jedzenie wraz z talerzami. – Kurwa!

      Miała wrażenie, że przesadziła, a jego zdenerwowanie osiągnęło najwyższy poziom. Postanowiła dać sobie spokój z drażnieniem go. Podeszła do kosza, wyciągnęła talerze i strzepnęła z nich resztki jedzenia. Mężczyzna stał i przytrzymywał się drzwiczek, próbując nie wyrwać ich z zawiasami. Jego wściekłość przesłoniła mu obraz kobiety, która podała mu talerze z niepewnym uśmiechem.

      – Po prostu następnym razem pozwól mi coś ugotować – powiedziała, nie mając złych zamiarów. On jednak pod wpływem emocji odebrał to zupełnie inaczej. Myślał, że Weronika nadal się z niego śmieje.

      – Tobie? Wyglądasz jak Jack Szkieleton i śmiesz twierdzić, że umiesz gotować?

      Wściekły, przeszedł do części salonowej. Weronika dostała białej gorączki. Przed uderzeniem go w mordę powstrzymywał ją jedynie fakt, że gdyby go pobiła, a jej przełożony by się o tym dowiedział, to miałaby przesrane.

      – Spieprzaj, popaprańcu! – Podbiegła do niego i kopnęła go w tyłek, na co zareagował krzykiem.

      – Ja jestem popaprany?! – Szarpnął ją za rękę, w wyniku czego niespodziewanie poleciała i odbiła się od jego klatki piersiowej.

      – Puszczaj mnie! – Wyrwała się z jego uścisku, a on, zaskoczony jej siłą, przystanął w pół kroku.

      – To ja kopię ludzi po dupie czy ty?

      – Obraziłeś mnie!

      – Stwierdziłem fakt! Idź przejrzyj się w lustrze!

      – Co ty się tak przyjebałeś do tego mojego wyglądu, co?

      – Bo masz mnie w razie czego obronić – odpowiedział, próbując stłumić podniesiony głos.

      – Zakładam, że jestem ci potrzebna jak drzwi w lesie – odpowiedziała. – Chyba że jest inaczej, to oświeć mnie. – Jej głos również stał się spokojniejszy.

      – Chcę mieć tylko pewność, że nikt mnie wtedy nie widział. Słuchaj, ćwiczę i nie jestem taki słaby, ale w porównaniu z twoim szkoleniem żaden ze mnie kozak. Gdyby coś mi groziło, padłbym na ziemię z krzykiem i błagałbym o śmierć. – Usiadł w fotelu, przeczesując ręką włosy, i spojrzał na nią. – Uwierz mi, ja też nie mogę się doczekać dnia, w którym każde z nas pójdzie w swoją stronę. Nie chcę się z tobą kłócić, pani komisarz, ale wyprowadzasz mnie z równowagi. Jestem porywczy i mówię, co myślę, zupełnie jak ty. – Weronika usiadła na fotelu, przerzucając nogi przez oparcie. Słuchała tego, co ma jej do powiedzenia aktor. – Postarajmy się mniej kłócić, to może jakoś ten czas nam zleci, okej? Czemu nic nie mówisz?

      – Dobra, masz rację, postaram się z tobą nie kłócić, ale musimy ustalić kilka zasad, w porządku?

      – Okej, zrobimy to w drodze do fryzjera. – Wyciągnął w jej stronę dłoń.

      – Jakiego fryzjera? – zapytała, przyciskając ręce do brzucha.

      – Masz umówioną wizytę. Proszę cię, nie zaczynaj znowu. Mam kaca, jestem zmęczony i głodny. Nikt cię tam nie zje.

      – Jaki fryzjer przyjmuje w niedzielę?

      – Mój. – Blask jego uśmiechu ją oślepił.

      – No jasne. – Wywróciła oczami i zgrabnie wstała z fotela, ignorując jego wyciągniętą dłoń.

* * *

      Pół godziny później niekonwencjonalna para w czapkach z daszkiem przekroczyła próg zakładu fryzjerskiego.

СКАЧАТЬ